poniedziałek, 31 grudnia 2007

Mój Widok

I kiedy przyjdę
nie zapomnij zamknąć okna
tak by zaćmić ten pejzaż
obietnic i dekad minionych

Siadając na starej wersalce
dłonie wbiję w zakurzone narzuty
nakrywając jednocześnie stół
obietnic dla przyszłych pokoleń

I nie mów mi
o śmierci co swym wyrokiem
zamyka rozdziały żyć ludzkich
tak bym jeszcze mógł powstać potem

Przez pożółkłe firany, obdrapane framugi
ten widok od lat niezmienny
jak gwóźdź z Chrystusa dłoni
próbuje przebić się do głębi mojego żywota

I sam już nie wiem
czy umrzeć ukryty pod brudną narzutą
na brzegu tej obskurnej wersalki
czy po raz ostatni podjąć próbę
wyrwania się z tego marazmu
i łamiąc poręcze mnogich przeciwności
ponownie zająć miejsce w ludzkim tłumie

niedziela, 30 grudnia 2007

Nie-noworoczne życzenia

Nigdy nie przepadałem za datą 31 grudnia a 1 stycznia. Od kiedy pamiętam, ten czas zawsze był dla mnie okresem chwilowej frustracji. Stare śmieci za sobą nowe przed sobą, wszystko od początku jak w błędnym kole. Pikanterii dodają jak zresztą co roku "figle losu", czasem nawet pozytywne. Poza tym tradycyjna kontynuacja naszej mozolnej wędrówki wzdłuż linii życia.

środa, 19 grudnia 2007

Koncert czy porażka - The Pogues

Wielbicielem The Pogues jestem przeszło dziesięć
lat, więc radowało się moje serce gdy po trzech latach pobytu w mieście w którym owa grupa powstała udało mi się nabyć bilety na przedświąteczny koncert, który odbył się 18 grudnia bieżącego roku w " Carling Academy Brixton". Jednakże radość ma opadła właściwie z pierwszą piosenką "If I Should Fall From Grace With God", pomijając już fakt opóźnienia koncertu o dobre 20 minut. Powodem mego rozgoryczenia był nie kto inny jak sam Shane MacGowan, który ledwo się wtoczył na scenę taki był zalany. Muzyka szła swoim torem, a dźwięki wydawane z trudem przez pijanego wokalistę swoim torem. Wyjątki stanowiły tylko kawałki zaśpiewane przez Spidera Stacy, którego wokal jest równie uroczy jak umiejętność gry na różnego rodzaju fletach, fujarkach i innych piszczałach. Osobiście uważam iż kwota 29.50 funtów za bilet została, aż nadto wygórowana jak na godzinę dwadzieścia muzykowania, gdzie między słowami piosenek można usłyszeć wstawki MacGowana: Sorry, just go to toilet. Nie znaczy to, że nabrałem uprzedzeń do zespołu, bo zawsze pozostają albumy studyjne z niezłą dawką energii w postaci solidnego szantowego celtic punka.


wtorek, 11 grudnia 2007

***

dotykiem
przywracasz spokój

dotykiem
łagodzisz cierpienie

przez dotyk
dodajesz otuchy

przez dotyk
odnajduję ciebie

dotykiem...



Elizie

sobota, 1 grudnia 2007

Człowiek bez twarzy ze zwierzyną



To było gdzieś z 10 lat temu, ale miło powspominać

piątek, 30 listopada 2007

Lapida 7 (poprzedzona wierszem)

Pozwól mi ...


Pozwól mi zmrużyć oczy
i choć na chwilę wznieść się
ponad rzeczywistość ludzkich trosk

Pozwól mi zacisnąć powieki
tak mocno by choć na chwilę
zgasić mrok człowieczej tułaczki

Pozwól mi jeśli to możliwe
pozostać już na zawsze w tym
błogim stanie mej złudnej nadziei




Jak stworzyć prowizoryczną wizję szczęścia w życiu wiecznie zatroskanego człowieka? To proste (bądź nie). Wystarczy podjąć wewnętrzną rezygnację, podnieść wszystkie wątpliwości i niejasności do rangi pewnika. Zaakceptować stan rzeczy takim jakim go zastajemy i trwać w tej złudnej myśli do końca naszych dni. W końcu niewinne oszustwo na życiu może nam przynieść chwilową ulgę. Sztuka polega na tym, by tę "chwilę" stale dokarmiać tym "życiowym kłamstewkiem".



piątek, 23 listopada 2007

Lapida 6

Niezależnie od ustroju politycznego, totalitaryzm będzie nam towarzyszył tak długo jak długo istnieć będzie pojęcie "państwa", zarówno w teorii jak i w praktyce. Niegdyś byliśmy zniewoleni przez jednopartyjność i podległe jej instytucje, dzisiaj jesteśmy zniewoleni przez chaos wielopartyjności i mrowie szalejących instytucji ( z urzędem skarbowym na czele), opętanych piętnem przeżutej już nomenklatury.

środa, 21 listopada 2007

Pierwszy i ostatni wywód o Lublinie

Nie chcę wysypywać kasztanów
z kieszeni bez celu.
Daleko mi jest do intelektualisty,
zwłaszcza lubelskiego.
Więc po Lipowej wzruszenia
nie wzbudzam.
I nie to, że Kalina matką
mą jedyną,
Przez co się czuję o stopień wyżej,
nie mając żalu.

Dziwki, punki i speluny nie robią
wrażenia takiego jak niegdyś.
Wszystko dziś wydaje się być
jakieś miękkie, pozbawione jakby
dawnego fundamentu zacięcia
i walki o "trele - morele".
Policja śpiące koty po dachach
osiedli ściga.
Bez większych osiągnięć
młode szczeniaki,
gdzieś między blokami
interes swój kręcą.

Umęczony po pamiętnym roku
siedemdziesiątym ósmym,
wspinam się w górę niczym
nowy Ikar przyobleczony
skrzydłami prosto z Ikei,
którego jedynym celem tej
całej tułaczki jest
przywracać do zapomnienia.


czwartek, 15 listopada 2007

Lapida 5

Kilka spostrzeżeń na temat Londynu, metropolii wzdłuż i wszerz olbrzymiej:

  • Miasto na ogół pijane wieczorami a trzeźwiejące nad ranem wraz z rozpoczęciem dnia pracy.
  • Dominuje cegła. W większości wszystko zbudowane jest z cegły w jednolitym monotonnym stylu.
  • Wąskość. Wszechogarniająca cię wąskość. Wąskość ulic tworząca nieustanny korek, gdzie w godzinach szczytu masz wrażenie, że wszystko porusza się wokół ciebie, tylko nie do przodu. Wąskość mieszkań, gdzie możesz dosłownie zaklinować się z większą ilością zakupów między ścianami własnego przedpokoju.
  • Śmieci, niczym ze średniowiecza wynoszone w czarnych i pomarańczowych workach wprost przed frontowe drzwi. Zazwyczaj nim zostaną zabrane w określony dzień tygodnia, większość zdąży zaścielić czasem nawet spory fragment chodnika lud jezdni, tworząc prawdziwą tęczę zapachów. Pomocne przy tym są znaczne ilości kotów i chyba od zawsze będące tu lisy.
  • Nieograniczony dostęp do rynku pracy, uwzględniając również możliwość praktycznie bezproblemowego zatrudnienia dla pracowników nie niewykwalifikowanych.
  • Ogólna tolerancja.
  • Chaos języków, akcentów, religii, kultur, narodowości, ras, tradycji.
  • Życie toczy się tu praktycznie 24 godziny na dobę.
Mimo mnóstwa innych różnorodności i wszelkich "dziwactw" będących dla mnie nowością, w Londynie jest coś magicznego, coś co scala to miasto w harmonijną jedność, nadając mu porządek i ogólny ład, działając przy tym niczym jakaś bliżej nieokreślona metafizyczna siła, której tak bardzo brakuje w "moim" rodzinnym kraju.

sobota, 10 listopada 2007

Tragizm świadomości poczucia Sensu

"Na początku Bóg stworzył Ziemię i oglądał ją z wyżyn swojej kosmicznej samotności. I rzekł Pan: Ulepmy z gliny żywe stworzenia, aby glina mogła zobaczyć co uczyniliśmy. I ulepił Bóg wszelkie zwierzęta, jakie żyją na Ziemi, a pośród nich i człowieka. Jedynie glina w postaci człowieka potrafiła mówić. Bóg pochylił się nisko, kiedy glina w postaci człowieka powstała, rozejrzała się dokoła i przemówiła. Człowiek zamrugał i grzecznie spytał:
- Jaki jest sens tego wszystkiego?
- Czy wszystko musi mieć jakiś sens? - spytał Bóg.
- Oczywiście - odpowiedział człowiek.
- W takim razie pozostawiam tobie znalezienie sensu tego wszystkiego - powiedział Bóg.
I odszedł."*


*Kurt Vonnegut Jr., Kocia kołyska, PIW, Warszawa 1991.

piątek, 9 listopada 2007

Mowa lasu



O lesie gwieździsty,
powiedz mi proszę
ile błękitu w sobie
zatrzymują twe drzewa zielone,
co swe korony rozstawiają
nad nieba zachodem.

Opowiedz mi proszę
Tak bardzo bym chciał

Choć wiem, że nie powiesz
Tylko zaszumisz swym
głosem wietrzystym.
I wtedy zrozumiem
twych legend moc niemą.

1997

środa, 7 listopada 2007

Liryka sielankowa o zagładzie Moralności

A kiedy nadejdzie czas,
że wszelkie mgły opadną
i odsłonią wszechświat
w swoim pięknie i kiedy
wszystek strach zmieszany
z lękiem odejdzie w niepamięć
wieczną, wtedy wyjdziemy
ze swoich ukryć i zrzucimy
szatę krwawą niosącą na
sobie piętno czynów ludzkich.
I uniesiemy się trzymając za
ręce, by poszybować wśród
ciszy świata tam gdzie nie ma już
wrogów i tych co żyli żerując
na innych.
I tak unosząc się swobodnie,
ruszymy na podbój nieznanych
nam krain, a strawą nam będą
podmuchy wiatru i deszcz
przejrzysty i chmury nas będą
przykrywać na noc, by rano
promienie słońca mogły nas
przebić swym blaskiem na wylot
i pomóc nam dostać się ponad
horyzontu brzegi i dalej przed
siebie nie bacząc już na nic
wznosimy się w wieczność
bez płaczu i żalu.

wtorek, 6 listopada 2007

Misja

Wytchnieniem nazwę dzień
w którym udam się na podium
i wypięciem bioder oczaruję tłumy,
niebiańską poświatą mojego dupska.
Po czym zmęczony pustą mową milionów,
powrócę do domu i na łożu powołania
ułożę się wygodnie zasypiając bezpowrotnie.

sobota, 3 listopada 2007

Lapida 4

Najgorsza choroba ludzkości, znana od zarania dziejów, stworzona przez człowieka i w sposób wręcz ponad naturalny przejąwszy kontrolę nad nim: Rak waluty, pieniądza, papierów wartościowych i wszystkich tych rzeczy materialnych, które sami stworzyliśmy tylko po by teraz sprawowały one nad nami władzę.

Fazą ostateczną tej choroby są dwa odwieczne stany; bogactwo i biedota. Oba odbierają nam wartość jednostki ludzkiej, czyniąc nas bezuczuciową masą, której celem jest tylko walka o przetrwanie lub usilne utrzymanie tego co posiadamy.

piątek, 2 listopada 2007

Opowieść o życiu doczesnym

"Cudze życie - to tak daleko"
Saint-Exupery


Mały skwer, gdzieś na uboczu wielkich ulic potężnej metropolii. Na ćwierćwiecznej ławczynie, siedział skulony człowiek sukcesu XXI wieku, otoczony aurą na wpół wyschniętych i tracących powoli pełną gamę zapachów wymiocin. Potęga smrodu niczym przedsionek składu odpadów chemicznych, biła niemiłosiernie z tego wątłego truchła opatulonego stekiem szmat, co się zwie ciałem ludzkim. Wszakże żywym jeszcze, lecz powoli schodzącym do przeszłości, będącej skupiskiem ludzkiej trwogi, nieszczęść, kryzysów i ogólnej porażki narodzin. Ów człowiek był i jest niesprawiedliwym symbolem destrukcji naszego wewnętrznego ładu, harmonii, szczęścia, pogodnej przyszłości. Tłumaczenia sobie, iż wszystko będzie dobrze, bo życie jest piękne. Pełne uśmiechów, konwersacji, kolorowych czasopism, kobiet, mężczyzn, różnego rodzaju zboczeń i zachcianek dających nam chwilową satysfakcję i pozorne spełnienie. Ogólnie rzecz biorąc, wszystkim tym czym nasze niepowtarzalne poczucie człowieczeństwa może się nażreć do syta. Tak więc w ten kolejny piękny dzień mojego pięknego życia, minąłem kolejnego pacjenta będącego członkiem światowego hospicjum obłudy i powierzchownego szczęścia z lekką nutką refleksji nad przemijaniem wszystkiego z wyjątkiem nas. Bo my tego nie chcemy, nas to nie dotyczy.

czwartek, 1 listopada 2007

Iona

Z szumem wiatru, płyniesz w dal
Dając się ponieść muzyce serca
Ruszasz na podbój niebios
Tam każdą częścią swojego ciała
Poznajesz krainy nie znane Ci dotąd

Z wieczności do wieczności
Z początku do początku
Końca końców brak

Muzyka wnet w nicość się obraca
Zanika, cisza zewsząd Cię ogarnia

Nadszedł czas powrotu, zbudź się

środa, 31 października 2007

Krótka konfrontacja życia z losem (ogólnie na temat ''bycia")

- Widzę, że balast doświadczeń egzystencjalnych nieco cię skrzywił - stwierdza Los.
- Taki los - odpowiada Życie.
-A żyć trzeba - broni się Los.

____ . ____

sobota, 27 października 2007

Old Barnes Cementery







Robi wrażenie na żywo.

piątek, 26 października 2007

Lapida 3

Godzina 7.45 rano. Pętla autobusowa przy stacji Waterloo. Dookoła tłum ludzi czekających na autobus. Nie ma tu jednak miejsca na chaos czy przepychanki. Wszyscy czekają gęsiego w idealnie utworzonych kolejkach. Nikt się nie wychyla. Każda kolejka określa inny kierunek podróży, inny numer pojazdu. Dominuje pełna koncentracja, spokój i oczekiwanie, żadnego zniecierpliwienia, żadnego pośpiechu.

czwartek, 25 października 2007

Lapida 2

Krótki przejaw nihilizmu słownego (mam tu na myśli znaczenie słowa , które w swojej istocie nic tak naprawdę nie znaczy, niczego nie określa jest nośnikiem pustej informacji) .

Podmiot A : Czy wykonałeś powierzone ci zadanie ?
Podmiot B : Poniekąd.

niedziela, 21 października 2007

sobota, 20 października 2007

Nie

Nie mam w kieszeniach nic poza groszem
Przepitych godzin w zmęczonych oczach
I długich spacerów w chwilowym nastroju

Nie ukrywam faktu mógłbym być lepszy
Teza od niechcenia spychana w niepamięć
By nową chwilę móc zacząć przeżywać

Nie powiem do końca tego co myślę
Mydlenie umysłów to rzecz do zniesienia
Więc sensu nie dodam iskrą dokładności

O czym w ogóle Ja tutaj rozprawiam
Byle czcza mowa do trzewi wam trafia
Dosyć już tej krzątaniny - Wysiadam!

sobota, 6 października 2007

Ku pokrzepieniu

Kto mnie będzie doglądał,
jak dłoni twych zabraknie?
Kto słowem ciepłej otuchy,
osłodzi życie me zgorzkniałe?

Kto wskaże mi drogę,
zasłaną słońcem promieni,
gdy szarość przysłoni
mi moje dni przyszłe?

Kto, jak nie Ty...

Tak proszę Cię trwaj przy mnie,
jak ja trwam przy Tobie.
Po wsze czasy złączeni,
niszczmy drogi goryczą usłane.

Pielęgnując moc miłości,
aż do kresu naszych dni.

Elizie - mojej kochanej żonie

czwartek, 4 października 2007

Lapida 1

Rozmowa z panem M odbywała się w normalnej a wręcz wykwintnej atmosferze. Młody, nad wyraz przystojny mężczyzna dwudziestokilkuletni, właśnie na etapie życiowym, gdzie kariera stoi przed nim z otwartymi ramionami. Biorąc pod uwagę umiejętność, precyzję oraz zaangażowanie z jakim podchodzi do powierzonego mu zadania - moim zdaniem nie ma sobie (na razie) równych. Temat rozmowy, rzecz jasna banalny: Kobiety. One zawsze stanowią początek i koniec męskiej rozpaczy, włączając w to wątek nienawiści jak i miłości. Życie nie wygląda już tak jakim niegdyś było. Czas leczy rany lecz blizny pozostają - tłumaczy M. Stąd mniemanie, że najlepszym rozwiązaniem jest oczywiście alkohol, jako ucieczka od zapomnienia. (Początki zawsze są niewinne.) Ale to tylko okres przejściowy - zapewnia mnie M. Ja to rozumiem. W końcu jestem jednym z wielu, którym w skrytości serca przyszło zejść na własne dno, tylko po to by udowodnić sobie jak niedoskonałą czynnością jest walka z doskonałymi postanowieniami naszej niedoskonałej natury.

środa, 3 października 2007

***

Ja już nie płaczę,
lecz gruzem sypię wokoło.
Ze zmęczonych oczodołów
ścieram zastygłe krople potu.

Ja już nie wątpię,
idealistycznym koncepcjom
kopa w dupę daję.
Odpędzając chmary bzdur
spokoju w sobie szukam.

Mówią tyś kowalem swego losu
Tak,doprawdy? - odpowiadam.
Szczęśliwe ścieżki tych
co los podkowy pod nogi rzuca.

Ja zaś hacele zardzewiałe zbieram
i z nich buduję swą własną drogę.
Po omacku raniąc ręce poręczami
przeciwności już nie z przymusu,
chwytam się drabiny życia.

poniedziałek, 1 października 2007


Wędrówką jedną życie jest człowieka.
Idzie wciąż, dalej wciąż. Dokąd? Skąd?
To nic, to nic, to nic. Dopóki sił
będę szedł, będę biegł, nie dam się...

(E. Stachura)


Wędrowiec

Wśród gęstwin, wiatru, lasu,
Idę przez życia labirynt
Kołacząc do nieba drzwi.
Czekam.

Wśród zmagań, trosk i strachu,
Zmierzam ciałem do ziemi piachu
Lecz duszą kołaczę do nieba bram.
Idę.

Będę szedł, będę biegł ile sił,
Zrzucę z pleców ciężar świata
Podążając do nieba wrót.
Nie dam się.

sobota, 29 września 2007

Jeden dzień z życia minimalisty (sens zawodowy)

''Egzystencja ludzka pozbawiona odpowiedzialności (przynajmniej w pewnym stopniu) za swój los, w dojrzałym życiu może zaowocować wspaniałymi owocami natury intelektualnej"


- niegdyś myśliciel-marzyciel,
dziś normalny podmiot,
funkcjonujący jako komórka
społeczeństwa (tymczasowo
na uchodźstwie)


Weźmy na warsztat jakikolwiek dzień z tygodnia roboczego. Na przykład - wtorek. Pobudka, w większości przypadków samotna, choć sporadycznie jeszcze przy boku żony (godzina jest w tym przypadku zupełnie nieistotna, ponieważ schemat wykonywanych czynności w dziedzinie zawodowej jest stale ten sam, niezależnie od pory dnia i czasu rozpoczęcia walki o byt) następnie usilna próba wydłubania po lub w trakcie porannego mycia zębów, zastygłych skorup barwy zesmażonego skwarka z kącików obydwu oczu. W kolejnym etapie, kolejnego dnia nadchodzi czas na kawę (kawa może być poranna lub popołudniowa w zależności od zmiany). Przekąszanie czegoś raczej nie wchodzi w rachubę. Tak więc gotowy, opuszczam miejsce zamieszkania udając się na najbliższą stację metra (w tym przypadku jest to Tooting Brodway).
Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale to właśnie w metrze za każdym razem doznaję namiastki intelektualnego olśnienia. To znaczy czasu na czytanie, rozmyślanie i takie tam drobnostki niegodne człowieka XXI wieku pełnego kapitalistycznego przepychu. Potem już szybciutko na przystanek (tu następuje koniec intelektualnej zadumki) a stąd czerwonym autobusikiem (proszę nie kojarzyć symbolu czerwonego autobusu z Polską. To już przeszłość. Teraz dominuje syndrom konsumpcyjnej demokracji z lekką nutką bliźniaczej sanacji) w miejsce docelowe (czasem trochę dalej). Miejscem docelowym (do życiowym) jest oczywiście miejsce pracy, które można podzielić na trzy kategorie:

  • własne (to znaczy miejsce które sam uzyskałeś i jesteś jego właścicielem czyli szefem sam dla siebie)
  • myślące (to znaczy miejsce w którym pracujesz myśląc)
  • niemyślące (to znaczy miejsce w którym masz pracować a nie myśleć)
Ja akurat zaliczam się do kategorii trzeciej co czyni ze mnie bez wątpienia człowieka szczęśliwego (ci co mnie znają dostrzegają to zapewne). Tutaj natomiast w miejscu pracy następuje całkowita metamorfoza, kompletna transformacja, sublimacja metafizycznej rozkoszy sięgająca swymi neuronami nieosiągalnych wyżyn arche. Przepraszam, trochę uniosłem się w tej euforii. Zejdźmy zatem na ziemię, zaczynając ten wątek od początku i nieco krócej, gdyż nie warto się zbytnio rozczulać nad tą profesją. A więc tutaj w miejscu pracy: uwaga, następuje sedno sytuacji, chwila napięcia i zaczynamy - Przynieś, wynieś, pozamiataj, rozłóż, złóż, wypoleruj... . Koniec. Dziewięć godzin odeszło w cień na rzecz kolejnych dni. A każdy kolejny dzień spowity dziewięcioma godzinami udręki zbliża nas do tego szczególnego dnia - dnia wypłaty. Ale to jest już część innej historii na którą składają się dni a jeden dzień. Powrotna podróż do domu mija tak samo jak podróż do pracy z jednym wyjątkiem. W etapie pierwszym towarzyszyło zmęczenie psychiczne zaś w etapie drugim fizyczne z domieszką psychicznego. Choć chcąc przyjrzeć się temu zjawisku (mam tu na myśli żywot ogólny spowity jak nie piętnem to obowiązkiem pracy i wszelkimi innymi formami przeżywania owego żywota) nieco bliżej, można dostrzec podobieństwo do symbolu węża zjadającego swój własny ogon. Ja jak na prostego (teraz) człowieka przystało, opisałbym to w sposób następujący:

Poniedziałek
Wtorek
Środa
Czwartek
Piątek
Sobota
Niedziela...
... i tak przez całe życie.

W końcu "domowe zacisze". Po dniu pracy energia wręcz człowieka rozrywa. He,he... . Twarz zanurzona jak nie w jakimś płynie lub pokarmie to w ekranie bezmyślnego odstresacza (mam tu na myśli telewizor lub monitor komputera, w moim przypadku jest to monitor). Tym razem już bez kawy aczkolwiek z małą zakąską szykuję się do nadejścia nocy. I tak oto zbliża się czas snu (w zasadzie zawsze już przy boku żony, choć z reguły śpiącej twardo więc możliwość chwilowej konwersacji jest praktycznie rzecz biorąc niemożliwa). Dobranoc - "zaraz pójdę w ciemność aby jutro znowu wrócić tu."*

* fragment tekstu pochodzi z piosenki KSU "Po drugiej stronie drzwi"

sobota, 22 września 2007

środa, 19 września 2007

Myślą nie do zniesienia jest świadomość faktu, że to co najlepsze z życia przecieka ci między palcami na rzecz tego do czego jesteś zmuszony robić na co dzień by przetrwać. Istnieją oczywiście wyjątki. Są różne typy osobowości. Człowiek mający wewnętrzne zacięcie i podchodzący do życia z determinacją może osiągnąć cel jaki sobie wyznaczył, czego późniejszym owocem będzie wewnętrzne spełnienie. Można też pójść na skróty czyli na łatwiznę. Mam tu na myśli nazwisko lub dobry status materialny od mamusi i tatusia. Wtedy nadmiar czasu i brak koncepcji w celu może sprawić, że z nudów wydasz wkrótce (nie mając zielonego pojęcia o literaturze i pisaniu książek) własną autobiografię lub listę innych pierdół z cyklu dobrego poradnika. Ja na szczęście w nieszczęściu nie mieszczę się w żadnej kategorii wyżej opisanych przykładów. Nie mam ani zacięcia ani nazwiska ani pieniędzy nie wspominając już o wewnętrznej determinacji. Kiedyś myślałem, że mam talent poetycko-literacki. Może? Nie mam czasu wnikać w sprawy mniejszej wagi. Przede mną kolejny tydzień pracy polegający na lataniu z tacą wokół różnego rodzaju buców z gębą pełną uśmiechu i ogólnego zadowolenia z życia, którego mottem jest stwierdzenie: Nasz klient, nasz pan. Zapomnijmy o naszych zdolnościach i talentach. Po prostu zarabiajmy, liczmy, oszczędzajmy, kupujmy, płaćmy, kalkulujmy... Ogólna żenada ale żyć trzeba.

czwartek, 13 września 2007

Majaki ludzkiej myśli

Potrzebna była chwila zwątpienia,
by na nowo stanąć prosto.
I chwyciwszy w nozdrza powietrza,
zdławić żmudne resztki minionego czasu.

Bo cóż innego począć można,
jak nie rzucić dzień na kolana,
czyniąc zeń sługę wiernego.

Potem już łatwiej, krok po kroku
płynąc niczym po łonie matczynym,
ścierać co dystans łzy niepowodzeń.

Szeptem poskramiać rozdarte serce,
regułą starą jak świata istnienie:

Będzie lepiej, przecież wszystko cel posiada

Retorycznych pocieszeń pełnia,
skłania nogi do dalszej drogi.
***

Ze świata zamglonego pogardą
przeszedłem drogę na wskroś szeroką
Nie dostrzegając litości dążyłem do celu
po omacku szukając gruntu
na którym mógłbym swoje kości rozprostować

Na nic się zdały łkania i szlochy
rozmydlonych postaci
co z tłumów obcych światów
swymi rękami serce wydrzeć mi chciały

Kamiennym nożem ciosałem przejścia
dla stóp obolałych unikając nagłych obrotów
wokół ciała niepewnego
Zbierałem trofea ludzkiej niedoskonałości
do sakwy skórzanej zdobionej mądrością niebios

Krwawiąc przy tym obficie wyczekiwałem
z zachłannością niedojrzałego stworzenia
końca tułaczki marząc o słomianym hamaku
co snem wiecznym poległych marzycieli koi

wtorek, 11 września 2007

Trochę muzyki co koi nasze dusze...

W świecie zmęczenia i nieustającego pośpiechu, każdy czasami lubi po prostu wyrwać się choćby na chwilę i udać się w podróż poetycznie rzecz ujmując gdzieś do Krain Łagodności. By tam w atmosferze spokoju i wyciszenia oddać się rozkoszy kontemplacji nad własnym żywotem. Myślę, że dobra muzyka jest nieodłącznym elementem tego procesu. W końcu towarzyszy nam prawie wszędzie nie tylko w postaci słów piosenek i rytmicznej pełnej harmonii melodii. Dlatego też polecam dla wszystkich umęczonych i złaknionych wyciszenia umysłów dawkę naprawdę relaksacyjnej muzyki szwedzkiej grupy ''Brighter Death Now''. Mam na uwadze szczególnie dwie płyty tego wykonawcy: Necrose Evangelicum oraz May All Be Dead. Niżej zamieściłem (w formie video) jeden z utworów: ''Wilful'' - z płyty Necrose Evangelicum. Zapraszam do posłuchania...













poniedziałek, 10 września 2007

Mentalność irracjonalna

Ryszard Kapuściński w swojej książce '' Imperium '' (jednej z najbardziej wciągających moim zdaniem) opisuje trzy zarazy jakie zagrażają światu:
  • plaga nacjonalizmu
  • plaga rasizmu
  • plaga religijnego fundamentalizmu
Choroba będąca wynikiem zakażenia poprzez jedną (lub wszystkie) z owych plag jest właściwie zdaniem autora nieuleczalna. Polega ona na całkowitym zawładnięciu zdrowego rozsądku na rzecz wyalienowanego irracjonalizmu z którym prowadzenie jakiegokolwiek dialogu jest rzeczą wręcz niemożliwą. Co więcej, rozprzestrzenia się ona bardzo szybko siejąc dookoła nieuzasadnioną nienawiść w postaci pustych sloganów i populistycznej mowy. Żniwo jakie zbiera jest z reguły krwawe a rany wynikłe z tego goją się latami. Śledząc losy historii trudno jest określić czy na owe plagi istnieje lub może zaistnieć jakieś racjonalne lekarstwo. Osobiście jestem skłonny przyjąć postawę nieco pesymistyczną, argumentując ją w sposób następujący: nie ma i nie będzie żadnej recepty, lekarstwa i alternatywy na wyżej wymienione plagi tak długo jak długo będzie istniała ludzkość.

wtorek, 4 września 2007

London to Brighton













Angielska pogoda jest naprawdę trudna do przewidzenia. Zazwyczaj prognozy są rozbieżne z rzeczywistością i każde kieruje się w swoją własną stronę podczas gdy ty po wyjściu z domu stajesz się zabawką w kapryśnych dłoniach klimatu Wysp Brytyjskich. Jednakże dzisiejszy dzień zaowocował mówiąc prawdę niespodziewanie piękną pogodą. To z kolei sprawiło, iż iskra "ruchliwości" wstąpiła w zmulone londyńską stagnacją kości, ponosząc nas na jednodniową przejażdżkę do Brighton nad Kanałem Angielskim lub z francuska La Manche. U góry kilka zdjęć na pamiątkę utrwalenia tych chwil.

poniedziałek, 3 września 2007

Dom Ciszy

Spójrz w górę i przed siebie
Mrok otacza nasze myśli
Czas coraz bliższy
Pora się udać do domu ciszy

Nocne krawędzie naszych oddechów
Strącają kolejno płomienie ulicy
Droga coraz krótsza
Pora się udać do domu ciszy

Trzeba pogodzić się z własnym losem
I przymknąć oczy na widok padliny
Krok po kroku
Odszukać siebie w domu ciszy

niedziela, 2 września 2007

Doskonałość oszpecona


Czy granica między pięknem a brzydotą jest wytworem uniwersalnym czy stanowi tylko subiektywny produkt naszych oczu lub też wyobraźni? (Trafalgar Square 02.09.2007)

piątek, 31 sierpnia 2007

Ecce Homo...







... czyli krótko-obrazowa refleksja nad jedną z artystycznych akcji pewnej londyńskiej galerii.

czwartek, 30 sierpnia 2007

O miłości nieutraconej ...

Siedzę przy biurku, jestem trochę zmęczony. Zdążyłem pomalować i okitować tylko jedno okno. Już piąta. Zadzwoni za pięć godzin. Zadzwoni? To pytanie krąży mi po głowie od ostatniego telefonu. Samo destrukcyjne myśli rozrywają mnie. Z każdego zakamarka mojego otoczenia wychodzą błędne pytania, odpowiadając same za siebie, to co ja sam chciałbym powiedzieć. Dlaczego żyję? Nie wiem. Może dla chwil z których buduję całość pozwalającą mi przetrwać do piątku. Dlaczego ją kocham? Nie wiem. Może dlatego, że jej włosy przypominają mi żółte liście spadające do strumyka i ginące gdzieś wraz z nurtem rzeki. Bezustannie próbuje je schwytać i stworzyć jesienny bukiet. Bezskutecznie. Ilekroć je chwytam, palą mnie w dłonie. Upuszczam je z płaczem. Nie umiem tego pojąć, że jestem sam dla siebie a mimo to jestem całkowicie zdeterminowany przez całkiem mi znaną i tak bardzo potrzebną osobę. Czyżby? Chyba tak. Jeśli miało by być inaczej po cóż ten płacz i zagubiony porządek mojego umysłu.

Siedzę na ławce
kończąc dopijać wino,
szepcę sam do siebie
Warto żyć
To nic, że tłum mnie otacza
Wiem, że nastąpi chwila
i wynurzy się z niego Ona
Podejdzie, chwyci mnie za rękę
I powie:
Chodź, jesteś już bezpieczny
A ja wstanę i chwiejnym krokiem
pójdę za nią ślepo

W chwilach oczekiwania czas potrafi być bezwzględny. Te sekundy odbijające się o twoją głowę. Każde uderzenie rozrywa część twojego ciała, z którego wypływa krew ofiarowana innej twarzy. Twarzy, której nie potrafisz wymazać z twojego świata. Zresztą po co? Po co wymazywać? W końcu dla niej żyjesz, ślepo jej ufając, ślepo oczekując, pocieszają się skrawkami przeszłych rozmów i wyrwanymi z listów zdaniami. Czy warto żyć właśnie dla tego? Chyba tak, twoja ocena wartości jest nieświadoma w takich chwilach. Tu nie ma miejsca na wątpliwości i rozczarowania. Im więcej się zastanawiam, tym bardziej absurdalne wydaje mi się to. Czy naprawdę stać nas na szczerość? Tylko taką szczerość, która podtrzymuje gmach uczucia w chwilach, gdy nie mogą się one zetknąć ze sobą. Mimo wielu starań i wysiłku wydaje mi się to całkowicie niemożliwe. Człowiek to z natury egoistyczne bydlę. Mimo tej niemożliwości lubię z tym żyć. Z tym oczekiwaniem, z tą dziecięcą naiwnością i ufnością spowitą bólem i cierpieniem. Przede wszystkim dla Niej, dla tej, którą kocham ale także dla siebie. Pozwala mi to doświadczać własnego jestestwa. To jest jak test, cokolwiek cię spotka ze strony innych, ty i tak trwasz przy swoim. Starasz się być w pełni człowiekiem w dobie nie człowieczeństwa. A Ona? Cóż, nie potrafię nic o niej powiedzieć, ona jest we mnie. Obejmuje mnie.

Stoisz na placu
całkiem sama w nocy
Wiatr przysłania ci oczy włosami
milczysz wpatrując sie ślepo
w jeden punkt,
który znaczy dla Ciebie wszystko
Z policzka spływa ci łza
Spada, pękając jak kryształ strącony
Czy w jej środku byłem "Ja"?
Proszę powiedz
Pytam zrozpaczony

Oczekiwanie telefonu zawiodło ze skutkiem pół toro godzinnym. Przypadek czy przeznaczenie? Oczywiście można zawsze się pocieszyć myślą: Nie mogła zadzwonić bo coś jej wypadło. Nie mam na to wpływu. Po prostu w godzinie telefonu nie było mnie w domu. Cóż za niepożądany bieg wydarzeń. Mimo to warto czekać w tej dziecięco - naiwnej ufności przykrytej płaszczem "szczerości". Warto czekać choćby na czwartkowy list, może piątkowy. Nieważne. Warto czekać do piątku. Na chwilę tak bardzo wyczekiwaną przez moje "zezwierzęcone" serce w którym tak długo nikt z wyjątkiem Boga nie mieszkał. Serce w którym tak dużo się dzieje. Już noc. 48 godzin. Dzień jutrzejszy minie równie szybko jak dzień dzisiejszy.
Sen umarł o godzinie dziewiątej. Potem już tylko schematy: okitować i pomalować okna, wnieść razem z chłopakami glazurę i terakotę do piwnicy. Rozmowa, papieros, piwo, obiad, rozmowa, wieczór. Ale to dopiero jutro. Poczekam.

Niestałość czasu
przykrywa myślenie,
myśl jak lis sprytna
wyśliźnie się i zwieje

Skupienie jest równie uciążliwe jak niepożądane myśli i czyny. Nawet chcąc je osiągnąć nie mogę pozbyć się piętna sromu wilgotnego wojaczkowskiej poezjo-prozy. Dekadent unicestwiający samego siebie? Czemu nie. Zabawa z poezją jest bardzo słodka. Szczególnie dla amatorów. Jednak jej prawdziwe oblicze, mordercze sidła prowadzące duszę do obłędu, kaleczące ciało ostrą resztką butelki od wina, psychiczny taniec jaki sprawia w twojej głowie po przeczytanym tomiku, może dostrzec tylko sam jej twórca. Poeta, poezja, widnokrąg, jabol, kutas czy alkoholik. Nie ma znaczenia jak nazwie się jej twórcę. Poeta jest stracony już za życia. Nawet jeśli dożyje sędziwego wieku i umrze godnie, to i tak za życia był już martwy. Zabijała go poezja. Dlaczego? Nie będę parafrazował tu hasła egzystencjalistów z Sartrem na czele, że egzystencja wyprzedza istotę człowieka. Nie widzę tu żadnej potrzeby. To hasło uległo sparafrazowaniu. To poezja poprzedza poetę. A może nie? Może one idą razem? Są zatopione jedno w drugim. Kroczą dumnie niszcząc moje życie. Nie wykluczam takiej możliwości. Wiem jedno. Jakkolwiek żyję jestem martwy. Nie żyję już ja, lecz poezja która jest we mnie. Jestem jej niewolnikiem, sługą, zdegenerowanym fetyszystą liżącym z podnieceniem stopy swojej pani. To boli, poniża ale osiągnąwszy to, nie da się już uciec. Co sprawia, że poeta jest taki a nie inny? Ciągła świadomość tego co wyżej. To dlatego jedni gotowi są targnąć się na swoje życie, inni skończyć w zakładzie lub traktować siebie za nic, bądź wbrew własnej naturze nakładają na siebie maskę szczęśliwego człowieka i żyją jak amatorzy. Tacy jednak mimo godziwej i normalnej śmierci zdychają pożałowania godni. Takich poezja grzebie we własnych fekaliach. Niech spoczywają w wiecznej nieświadomości. Amen. A co będzie ze mną? Jaką ja jestem poezją? Gówno wartą? O nie. Jestem najlepszy, najpiękniejszy i nieposkromiony bydlak, którego myśli przesłaniają cały wszechświat. Niszczyciel własnych marzeń, zazdrosny bachor płaczący z niemożliwości zrealizowania swych wzniosłych idei w tym splugawionym świecie, Alienacją z własnym kosmosem, potrafiącym mimo tuszy kochać do utraty tchu. Kwiatem słońca, wulgarnym romantykiem pławiącym się w perwersji. Chorym myślicielem, nieuleczalnym człowiekiem skażonym poezją. Wszystkim i niczym. Egocentrykiem mającym w dupie amatorów. Grzecznym i nieśmiałym chłopcem, który wstydzi się tłumu. Jestem tym czym zechcę.

Jestem tym czym zechcę
Sarną, wodą i klozetem
Nie ma różnicy w mej
niepowtarzalności
I tak umrę jak wszyscy

___ . ___

Kamienie

Zawsze uważałem, że jestem człowiekiem, który trzeźwo patrzy na otaczający go świat
i nie ma żadnych urojeń. Tak było, aż do pewnego dnia. Pamiętam to było upalne popołudnie
wczesnego lata. Wracałem właśnie z uczelni, mając za sobą ostatni egzamin poprawkowy.
Rozkoszując się widokiem pięknego i mądrego świata usłyszałem nagle głos:
- Przyjacielu.
Rozejrzałem się wokoło, ale nic nie spostrzegłem.
- Hej, przyjacielu tutaj jestem.
Schyliłem się do dołu i zobaczyłem mały zwykły kamień, który powiedział:
- Podnieś mnie przyjacielu, a pokażę Ci absurdalność i głupotę tego świata.

Byłem nieco zaskoczony, ale go podniosłem i oczom nie wierząc zobaczyłem wokół siebie same
kamienie.
- Chodź, pora udać się w długą podróż - powiedział kamień. Więc poszedłem mijając kolejne
kamienie.
- Te kamienie idą do pracy, a te do szkoły - wskazywał mi kamień na chodzące kamienie.
- Ale jak kamienie mogą chodzić do pracy lub do szkoły? - spytałem zdziwiony.
- Normalnie, bo to są ludzkie kamienie - odpowiedział kamień.
Rozmawiając tak z kamieniem szedłem główną ulicą, aż ujrzałem duży bazar, gdzie mnóstwo
kamieni kłóciło się ze sobą.
- Rozmawiają jak prawdziwi ludzie.
- Nieprawdaż? - powiedział kamień.
- Chodź dalej, pokażę Ci coś jeszcze - powiedział kamień. I zaprowadził mnie do budynku
przypominającego szpital.
W środku pokazał mi martwe kamienie i te, które już niedługo miały umrzeć.
- Co się z nimi teraz stanie? - spytałem nieśmiało.
- Zostaną wyrzucone na gruz - rzekł kamień.
- No, ale pora już na nas. Tutaj jest zbyt ponuro - powiedział kamień.
Tak idąc dalej zobaczyłem kamienie rozmawiające przez telefony komórkowe.
- Czy to są kamienie biznesmeni? - spytałem.
- Tak wyglądają, ale to tylko nędzny żwir - wskazał kamień.
Rozmawiając tak dalej ujrzeliśmy procesję kamieni, która czciła Wielkiego Kamienia.
Z ciekawości spytałem kamienia.
- Powiedz mi kim jest ten Wielki Kamień?
- Ten kamień?
- Tak.
- To pustak, zwykły prosty pustak, taki jak cegła z otworkami.

Nagle zobaczyłem, że kamień płacze.
- Dlaczego płaczesz kamieniu? - spytałem.
- Bo to wszystko jest takie skamieniałe ...

Z krzykiem na twarzy i zlany potem obudziłem się w środku nocy na kupie gruzu.

Michał Kopaczewski

Lublin 1998 ( opowiadanie opublikowane w piśmie literacko-filozoficznym "Dictum")

środa, 29 sierpnia 2007

This is England



Wy to macie wódkę w żyłach - dość nagminne stwierdzenie pod adresem Polaków wymawiane przez Brytyjczyków z nutką ironii, podczas gdy w lokalnych parkach londyńskie wiewióry bezwstydnie częstują nasze oczy alkoholowymi libacjami. ( Zdjęcie 'A' - Napitek ; Zdjęcie 'B' - Zagryzka)

Prolog

Tak naprawdę, będąc szczerym to wcale nie mam (miałem) zamiaru pisać żadnego bloga. Osiągnąwszy wręcz wyżyny intelektualnej impotencji wraz z umiejscowieniem tyłka wygodnie na minimalistycznej mieliźnie życia (w jakiejkolwiek jego formie) powiedziałem sobie : Tak mi dobrze, nie potrzebuje zmian egzystencjalno - rozwojowych. To nie moja wina, że zacząłem pisać. To On mnie zmusił w ten lubelski gorący dzień po kolejnym roku nieobecności ...

Motto

" Piorunami i ogniem niebieskim należy przemawiać do śpiących i do sennych zmysłów "

Fryderyk Nietzsche

( Tako rzecze Zaratustra )