poniedziałek, 28 marca 2011

sobota, 26 marca 2011

Odrzuty

Karmię się resztkami dnia. Wcieram delikatnie smutek w umysł. Ckliwość nastroju potęguję do rangi twardego narkotyku, rozprowadzając go emocjonalnie po obojętnym ciele.
Chciałbym doznać niewiele. Na moment teraźniejszy marzy mi się drożdżówka z serem kupiona w sklepie na rogu u pani Bożenki. A także rzut okiem na matkę krzątającą się w kuchni między filiżanką kawy a kolejną krzyżówką oraz kilka słów do ojca siedzącego w zadumie nad Biblią przy biurku.

Ogólnie miewam dziwny układ rzeczy. To co było, blaknie pod naporem mijających dni. To co jest "teraz", nie wydaje się być tak atrakcyjne, jak to co mogło by być. Natomiast to, co mogło by być nie wiedzieć czemu, mimo iż nie zaistniało i tak rozłazi się niezauważalnie między palcami ginąc w rzece pustych założeń i znaczeń.

czwartek, 24 marca 2011

Ulga... (lub Bellum omnium contra omnes)

koniec końców
w końcowym końcu
nawet końca koniec
z końcem kończy

środa, 23 marca 2011

W niemocy własnej doli - nie

Wywodu nihilistycznego ciąg dalszy...

Jestem absolutnie znużony zaistniałym stanem rzeczy. Wyśmiewam powierzchowny porządek zmierzający donikąd. Nic nie robi na mnie wrażenia. Naloty w Libii, radioaktywna chmura znad Japonii, śmierć Elizabeth Taylor - traktuję jako historyczny kołowrót wydarzeń muszący mieć miejsce. Bez tego nie bylibyśmy w stanie normalnie egzystować w naszym absurdalnym klepaniu bytu. A tzw. czwarta władza jaką są media, obróciłaby się samoczynnie w pył bez potrzeby dokonywania jakiegokolwiek zamachu stanu.
Szczyt mojego emocjonalnego wynaturzenia osiągnął dzisiaj umysłowy orgazm beznadziei. Siedząc tak na pierwszym stopniu obdrapanych schodków z widokiem na nijak wyglądający ogród doszedłem do wniosku, że wszystko mi jedno. Mam głęboko w poważaniu cały ten harmider przyczynowo - skutkowy a heglowski duch dziejów głucho odbija się od moich odmóżdżonych skroni i w pełnej dezorientacji zmieszany z popołudniowym ćwierkotem ptaków, pada jak bezduszne truchło koło bosych nóg stąpających po zardzewiałych puszkach z etykietami najrozmaitszych piw.
Jeszcze raz dochodzę do druzgoczącej w swoim brzmieniu opinii; że sens bytu kończy się tam, gdzie urywa się ludzka myśl (niekoniecznie ta racjonalna). I tę tezę stawiam pod znakiem zapytania. W ogóle, to po co ja się rozwodzę nad drobinami egzystencjalnego kurzu? Czyż nie lepiej ostudzić myśli wizją kolacji? Otóż to! Kolacja! Następnie po jakimś czasie jej wydalenie i wszystko się jakoś potoczy. Ot, istota sensu.

poniedziałek, 21 marca 2011

Post myśli i ciała

Podtapiam dziś swój umysł w dużych ilościach mocnej herbaty. Pojęcie spożycia jakiegokolwiek posiłku nie będzie miało miejsca w ten poniedziałkowy dzień zwiastujący nadejście wiosny. Zaistniały czas wyznaczyłem sobie na umartwianie ciała, jednocześnie próbując wznieść myśli poza cielesność i materię, w której zazwyczaj tak mocno tkwimy pochłonięci. I nie chodzi tutaj o jakieś hipisowskie próby doświadczania eksterioryzacji. Po prostu głębsza w swojej powadze jednodniowa zaduma nad tym co jest ponad mną.

piątek, 18 marca 2011

Nienasycenie

Dzisiaj spaliłem
wiersze życia i miłości
ogólna ckliwość emocji
W miejsce blizn i poparzeń
zakwitną nowe
jak pąki drzew podczas
wczesnej wiosny
I tylko ten stan
zamkniętej duszy
przy otwartych oczach
co łzawią od dymu
sieje zamęt na osi
dnia codziennego

wtorek, 15 marca 2011

Żywioł

wstrząs ziemskich skroni
odkrywa kruchość życia
Japonia we łzach

poniedziałek, 14 marca 2011

Bilans 2005 - 2011*

Rozpiętość czasowa: Poniedziałek - Piątek.
Zryw z łóżka 5.30. Myję zęby, ubieram się, wychodzę - jakby w mrok.
Następnie w godzinach 7.00 - 16.30 odgrywam z mniejszym lub większym zażenowaniem rolę klauna, pajaca, błazna (nie chodzi tu bynajmniej o uniformy promocyjne). Zaangażowanie pojawia się bardzo rzadko, jest wręcz znikomym elementem mojej banalnej kariery.
17.30 załączam swój mózg ponownie w czaszkę i odżywam na parę godzin w domowej samotni pochłonięty amokiem myśli i snutych wizji.

* nie uwzględniając wahań na tarczy zegara, choć takie miały miejsce.

piątek, 11 marca 2011

To jak łatanie dziur powietrzem

"Dla zwierzęcia życie jest wszystkim, dla człowieka - znakiem zapytania. A ten pytajnik jednocześnie kończy zdanie, jako że dotychczas człowiek nie otrzymał żadnej odpowiedzi na swoje pytania. I nigdy jej nie otrzyma, gdyż życie nie tylko nie ma żadnego sensu, ale i mieć go nie może."
E. Cioran

Zauważyłem, że większość czasu spędzam na wewnętrznych rozterkach i dywagacjach z zakresu dualizmu wyznawanych wartości. Dosyć trudno jest pogodzić sferę ducha (o ile takowa w ogóle istnieje) z ogólnie postrzeganą rzeczywistością, w której nie odnajduje się choćby krzty sensu.
Wzorzec nietzscheański w perspektywie wzorca chrześcijańskiego wydaje się być nie do pogodzenia. Jawi się on jako wieczny konflikt wykluczających się założeń. A cóż dopiero począć jeżeli nie dostrzega się istoty w obu tych przypadkach?!
Nie pozostaje nic innego jak szeroko pojmowana pustka myśli, zmierzająca swoją kruchą i wątpliwą drogą wprost w nihilistyczne ramiona nieujarzmionej nicości. Po trzykroć biada!!!

Wyżej przedstawiony zarys rozmyślań stanowi jakby hipotezę tego, z czym przychodzi mi się od czasu do czasu zmierzać w skali boleśnie natężonej. Nie ma w niej jednakże stuprocentowego pewnika. Jego brak natomiast powoduje, iż w całym tym natłoku rozważań i myśli, tkwię gdzieś głęboko pośrodku próbując określić swój gorąco-letnio-zimny całokształt istnienia. I naprawdę nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się osiągnąć poziom zdefiniowania wykraczający poza poznanie a priori vs a posteriori.

Pocieszenia można by szukać w ontologicznym dowodzie na istnienie Boga (lub siły wyższej dla co poniektórych) Anzelma z Canterbury (jednak dopracowanie tego założenia przez Kartezjusza jawi się być bardziej klarownym) . Choć i to wydaje się być czasem jak łatanie dziur powietrzem.

środa, 9 marca 2011

*** (zniewolenie)

pojęcie władzy
pustostan czynów i słów
przesiąknięty krwią

poniedziałek, 7 marca 2011

Wręcz jednym tchem, gdyż szkoda tracić czas na krótkie zdania ...

Chwytając możliwość wynikającą z posiadania poniedziałku jako dnia wolnego od drążącego mój umysł debilizmu wykonywanego zawodu, postanowiłem udać się na nostalgiczne podboje okolicznych parków. Pogoda jak na Anglię o tej porze, o dziwo naprawdę dopisywała, więc byłoby niewłaściwym gestem (bacząc na wieczną mżawkę) nie dać obić sobie pyska przez słoneczne promienie i rześki wiatr pod bezchmurnym niebem.
Kompletnie wyciszony, pozostawiając niedomówienia wynikające z odwiecznego zagadnienia dialektyki świata oraz znajdując się w absolutnie bezpiecznej odległości od ludzi przepasanych krawatami, w których (notabene) w zrywie przewrotu i rewolucyjnego ducha powinni zawisnąć na przydrożnych latarniach za syf i obłudę jaką szerzą wokół z racji zajmowanych stanowisk, oddałem się swojemu ulubionemu zajęciu - wewnętrznej autodestrukcji ducha poprzez snucie najrozmaitszych wizji, zupełnie niepasujących do powszechnie wyznawanych norm i dyrektyw. Doświadczony w sobie tylko właściwy sposób moment doznawanych chwil nie został nawet krzty zmarnowany. Schodząc z szarozielonych połaci gleby ze względu na czas, wiecznie kopiący w dupę i ponaglający nas we wszystkim, przywlokłem się do swych czterech ścian. Tu zapewne dokonam powtórnej analizy tego, co schwytałem w ciągu tych kilku godzin wędrowania po wyżynach absurdu. Następnie w ramach wieczornej modlitwy zapłaczę skrycie do poduszki za ten przeklęty dar ponownego zbudzenia się o świcie...

piątek, 4 marca 2011

Tło momentu

"Jestem we władzy brzmiących muzyką dali, nieskończonej melancholii, co wibruje w ekstatycznym rytmie samotności, błądząc nieprzytomnym spojrzeniem po wyżynach nieba, w zasmuceniu..."
E. Cioran


Jak mógłbym określić pojęcie własnego przeżywania ambientu?

Przede wszystkim jako wędrówkę, w której istota czasu nie odgrywa roli pierwszorzędnej. Chyli ona czoła przestrzeni - zarówno otwartej jak i tej zabudowanej, industrialnej. To w niej rozgrywa się dramat zacierania się różnic pomiędzy obiektami przybierającymi postać jednolitej masy, wydobywającej z siebie dźwięki, odgłosy otaczającego mnie tła z zakresu non music. Umiejętność zobaczenia czegoś, co na co dzień umyka zwykłej uwadze obserwatora. Skupienie się na minimalnych detalach, odszukując w nich źródło abstrakcyjnej całości, będącej bodźcem umożliwiającym uchwycenie zaistniałej scenografii. Może nią być wszystko. Począwszy od dalekich odgłosów jadącego pociągu skonfigurowanych (w przypływie chwili) z szelestem bezlistnych gałęzi drzew na tle brudnego nieba, poprzez świst wiatru i trzaskanie obłamanej zardzewiałej rynny na tle ludzi spieszących gdzieś w nieznane, skończywszy na monotonnym wsłuchiwaniu się w odgłos spadających kropel wody z kranu, siedząc samotnie przy kuchennym stole w blasku migoczącej żarówki. Pole porównawcze jest tak olbrzymie, jak olbrzymia jest siła naszej wyobraźni, odpowiednio skorygowana z tym, co i w jaki sposób postrzegają nasze oczy. Dopełnieniem tego wszystkiego jest możliwość pielęgnacji i rozbudowy doświadczanych obrazów wkomponowanych w odpowiednio dobraną muzykę chwili (dark ambient, drone, noise ambient, power electronics, industrial, ethereal, minimalist, non music itp.). Potem nie zostaje już nic, jak tylko wgłębianie się w zakamarki skrytego obłędu i abstrakcyjnej nostalgii za niezdefiniowanym.



PS: W poszukiwaniu abstrakcji uchwycenia obrazu i kreatywnego obłędu chwili pod wpływem muzyki z zakresu plam tła, zapraszam wszystkich na tzw: drugą stronę lustra: Dark Ambient Moment's Art.

czwartek, 3 marca 2011

Ano szkoda i smutno ...

Michael Jackson jakoś rozszedł się po kościach i niezauważalnie spoczął na śmietniku historii człowieczeństwa, ale co jak co Kwiatkowskiej to będzie mi brakować bardzo!

środa, 2 marca 2011

Złudzenia pokryte tkanką

Najpierw w wodach płodowych
jak dogorywające truchło
na samym początku
w matczynym oceanie
kołysane falami nieświadomości

Potem już na jawie
przez puste horyzonty świata
prowadzone na smyczy systemu
jak głuchy cielec co złotą
powłokę utracił gdzieś po drodze

W oczach galaktyk - bękart przypadku

Tkwi jak mucha gówna uczepiona
kruchego losu własnego istnienia

wtorek, 1 marca 2011

***

marcowe niebo
w ptasim śpiewie słychać
wiosenną nutę