wtorek, 31 maja 2011

Prysznic

"Cóż to: spotkało mnie wielkie szczęście czy wielkie nieszczęście ?" - zadawał sobie pytanie. "Zawsze jest tak, wciąż tak" - powiedział i poszedł spać. "
L. Tołstoj - Zmartwychwstanie

Nie chcę otwierać oczu. Ściągać z powiek kwintesencji trwania. Nie chcę się budzić, przerywać powolnego "letargu" umysłu na nieakceptowalne czynniki zewnętrzne. Każdorazowe wyzwanie, polegające na podjęciu decyzji o kontynuacji "snu na jawie" sprawia, że w zetknięciu się z rzeczywistością dnia codziennego, zaczynam się topić niczym materiał regularnie polewany żrącym kwasem.


Steel Hook Prostheses
- Neuropathy

piątek, 27 maja 2011

Z okresu sprzed ...

Niedostrzegalna narządem wzroku, wymykająca się wszelkiej empirii - pustka. Nieskazitelna, wyśniona znikąd - nicość. Pozbawiona plam, kształtów, definicji, ruchu i wagi. Bez początku i końca. Nie dająca się określić, opisać, okiełzać, wbić w pojęcie. Bezkształtna, nienamacalna, nieogarnięta myślą. "Niesprecyzowalność" nie posiadająca immanentnego jak i transcendentnego miejsca w słowniku obu półkul mózgowych. Cała wiedza, doświadczenie istot rozumnych kończy się na suchym operowaniu tymi dwoma słowami. Poza nimi kończy się świadomość i zaczyna nieokreśloność pozbawiona znaczeń, nazw i wymiarów. Niegdyś miejsce każdego z nas, do czasu uformowania i brutalnego wyplucia z matczynego łona.
Pewne chwile, momenty zakorzenione głęboko w moim umyślę, traktuję jako fazy niekończącego się snu. Stanowią one przedsionek do nieokreśloności w ujęciu ludzkim. Bo tylko tak mogę sprecyzować i nadać pewien szkic temu, co jawi się jako dziedzina nieogarnięta myślą. Jakieś wewnętrzne "na pozór" spełnienie, graniczące z obłędną tęsknotą i pustką. Wszystko to zaś, sprowadza się już do utartych słów, znaczeń i określeń. Natomiast sam fakt przeszłego uczestnictwa w danym momencie, przechodzi samoczynnie w sferę nieistnienia. Niemożności powrotu w tej samej formie, w jakiej jawił się w chwili namacalnej realizacji. Pozostaje więc jedynie "idea" w postaci słowa. Ale próżno w niej szukać wypełnienia, skoro kwintesencja uległa wyparowaniu.

Prowadząc swoje wywody, nie szukam zrozumienia problematyki u innych. Nawet nie próbuję. Wszystko to jest wyłącznie i tylko mój wewnętrzny monolog. Monolog człowieka zaistniałego. Niosącego na swoich plecach, przybity pradawnym gwoździem znak zapytania.


Rasalhague - Communication Depravity

środa, 25 maja 2011

Pamięci ...


... jego decyzji. (Edward Żentara 18.03.1956 - 25.05.2011)

poniedziałek, 23 maja 2011

Przerwana linia poznania

Niespokojna noc. Pulsujące turbiny mózgu, kreśliły wyblakłe wizje oparte na strzępach wiedzy i na wpół zapomnianych książkach. Śnił mi się Moritz Schlick, leżący w kałuży krwi na schodach Uniwersytetu Wiedeńskiego. Zastygła twarz obłąkanego oprawcy wchłaniała w siebie ulatujący dym z lufy pistoletu. Jego sylwetka nikła powoli w otchłaniach czasu ponaglającego bieg snu, podczas gdy postać martwego profesora nabierała kształtu czerwonych róż rozrzuconych po betonowych stopniach. Nie wszyscy byli w stanie umiłować i uszanować mądrość. Namacalna tautologia przerwanego bicia serca, której wyznawca nie jest w stanie już więcej sprawdzić jej prawdziwości.

piątek, 20 maja 2011

Taniec

podmuchy wiatru,
porzucony kapelusz
zatacza kręgi

czwartek, 19 maja 2011

Na nowo po staremu

Teraz już tylko jedna droga uchyla swojej ciągłości moim nogom. Droga w tę i z powrotem. Codziennie wydeptuję na niej swój własny monotonny rytm. Mantra stóp. Niesłyszalna dla szarego przechodnia, natomiast posiadająca pełne zrozumienie dla drzew chaotycznie rozścielonych po obu stronach zmęczonej tarciem opon szosy. Na tym wyrwanym z kontekstu topografii świata odcinku, przemierzam swoje życie każdego sennego poranka oraz naszpikowanego harmiderem odgłosów aglomeracyjnej dżungli popołudnia. Każdy kamyk, pęknięcie, wyżłobiona deszczem wnęka, skrywa cząstkę mnie. Czasem siłą wiatru wydobywa ją i zdmuchuje na pobocze. Szamotana chwiejnością nastroju, prędzej czy później skruszona ponownie wraca na wyłożoną żwirem, asfaltem i płytami ścieżkę. Uwięziony w miejskim labiryncie z prostym korytarzem. Żadna chwila radości i siły ducha nie jest w stanie przebić kolczastych zasieków tego jebanego miasta. W którym, co najwyżej zamiast natchnienia mogę nadziać się na przeżutą zieleń w postaci gówna, wyplutego prosto z dupska policyjnego konia na zakorkowanej ulicy. I tylko przy spuszczonej głowie, z niedbałym krokiem prącym instynktownie do przodu, daje się dostrzec ten wystrzępiony, choć jakże skrupulatnie pielęgnowany w sobie obraz; porannej kawy z matką, kieliszek śliwowicy z ojcem. Całe 38 metrów kwadratowych dorastania z widokiem zachodzącego słońca za centralą z ósmego piętra. Szczekanie psów, bicie dzwonów, gówniarstwo pałętające się wokół blokowych ławek... . Jednym słowem nienasycenie tęsknoty.



Londyn 19.05.11

niedziela, 15 maja 2011

To miasto



Biało-czerwone barwy
rozeszły się jakoś po kościach
wewnętrznej niezgody.
Czasami mnie łamie
jak oglądam telewizję
i echa radio słucham.
Trochę w krzyżu,
wiem, to takie niewłaściwe miejsce.
Już wolę ból karku,
wtedy unikam niezrozumiałych spojrzeń.
Kochanowski łypie na mnie ukosem
z wizerunku wyrytego w kamieniu,
gołębi stolec przysłonił mu lewe oko.
Na przeciw teatr Osterwy
pustkami straszy.
Dzień jak każdy inny,
wielość twarzy przemierza
spękane płyty chodników.
Nie usłyszysz z nich muzyki
oprócz stukotu setek butów.
Wbity w ławkę
z zawieszonym wzrokiem,
goły łokieć przez przetarty sweter
o kosz na śmieci opieram.
Jeszcze jeden łyk
przetrawionego powietrza
w ustach posmak wczorajszego wina.
Tak łatwo zapomnieć,
choć Ja tutaj zapadły
obojętnością ogarnięty
ale tutejszy.


Lublin 02.05.11
(Plac Kochanowskiego)
dedykuję pani prof. Jadwidze Mizińskiej

sobota, 14 maja 2011

Rzut krytyczno-hipokrytyczny

W Anglii wizerunek polskiego emigranta rysuje się następująco:
Jest nim tzw: przysłowiowy "Marian". Swojski ziomek z wąsem pod nosem, ostro dzierżący w swojej dłoni reklamówkę z logiem "Lidla". W niej zaś obowiązkowo kilka piwek. Wizerunek już nieco przeżyty i ubarwiony na wzór mitów grecko-rzymskich. Jednakże na swój sposób ciągle aktualny i dający się nawet łatwo wychwycić z kulturalnego chaosu jaki panuje w Londynie. Osobiście nie wgłębiam się zbytnio w utarte schematy i krążące konwenanse. Bądź co bądź swoje wiem. Ilekroć odwiedzam Polskę, wolę całym sobą wtopić się w masę tutejszych "Marianów", niż choćby jeden palec ręki lub nogi wtykać w społeczność "naszego" emigracyjnego stolca. Pod tym względem daleko mi do bratania się na obczyźnie. Wolę już lokalną asymilację.

czwartek, 12 maja 2011

Jakoś tak ...


Z wiór ociosanych drew
sklecisz na nowo swój wygląd.
W świecie dalekim od paradoksów
i marionetkowych postaci.

Z pozdrowieniem dla Termonuklearnego Lukasa
Kazimierz Dln. 27.04.11

środa, 11 maja 2011

Relatywy

Czy ktoś może winić mnie za to, że w obliczu wszelkich dostępnych rozwiązań natury moralnej, założeń z zakresu zagadnień epistemologicznych oraz wątków teologicznych włączając w to prawdy "objawione", najbardziej bliska mojemu sercu jest koncepcja nicości i wszechogarniającej pustki?

Żadna kostka cukru wepchnięta choćby siłą w mój pysk, nie będzie w stanie osłodzić tego całego splendoru dylematów.

Czy wobec tego, dokonuję samo-fałszu własnej tożsamości podążając tą inną drogą, której podwaliny stanowią chrześcijańsko-ewangeliczne korzenie spowite myślą protestancką i której bez względu na przeciwności oraz nieudogodnienia ślepo chylę czoła?

PS: Łamię kolejne dłuta, a kamień filozoficzny stale tkwi w swojej pierwotnej formie. Niewzruszony, podobnie jak wszechświat wobec jednostki. Tylko on naznaczony jest jeszcze jedną dodatkową cechą - obojętnością.

wtorek, 10 maja 2011

***

Wiosna
gołębie ustąpiły miejsca
rozwydrzonym maturzystom
chwytającym klamki od bram raju.
A ja siedzę na ławce
i z Demiurgiem wódkę piję.
Co rusz
dziękując sobie,
że chwilowo mogę mieć
wszystko w dupie.

Lublin 29.04.11
(okolice UMCS)

***


Wapnem okryta kapliczka,
majestat szumiącego kasztana
tkwią wtopione w pejzaż od dekad.
Ponad mną potęga dzwonu
w niewzruszonym spokoju zastygła.
Tylko ja,
siedzący w nieruchomej pozie,
śledzę oczami panoramę
zmiennych zdarzeń.
Mrużę powieki
drażnione światłem słońca.
Ciszę w uszach
goszczę bez słowa sprzeciwu.
Nie chcąc zaznać odpocznienia
czekam niewiadomej.

Lublin 26.04.11
( Wzgórze czwartkowe)