czwartek, 30 listopada 2017

Ostatni dzień listopada

Ostatni dzień listopada przykrył biały puch. Zostały zatarte miejsca mojej obecności. Resztki myśli kołatających w głowie przypominają raczej niedopite resztki wina w poszczerbionej butelce spoczywającej gdzieś na błotnistej glebie. Nadchodzi grudzień a za nim nieuchronnie styczeń. Dwa okrutne miesiące, których równie dobrze mogłoby nie być w spisie kalendarza. Okres szarości, białego błota, wilgoci i nocy tak szybko zapadającej. Spoglądam obojętnym wzrokiem przez okno na ten zachmurzony pejzaż i jedyne co przychodzi mi na myśl to zdanie z książki Jerzego Pilcha: "Byłem tak nieskończenie pusty i wydrążony, że tylko nieskończona nicość mogła mnie wypełnić."

niedziela, 12 listopada 2017

Antyoda

nie jestem ci nic winien
nie poczuwam się nawet
do wymawiania cię przez duże P
nic ci nie zawdzięczam
i nie mów mi o wolności
i przelanej krwi
przypadkiem było
że poczęty zostałem
w twych gardzielach
Ja człowiek o jednym życiu
ty obrysowana granicami
przez wieki orana
pługiem ciemiężców
skrawek gleby
planety ziemia

wtorek, 7 listopada 2017

Mam to gdzieś...

"Jestem obojętny na kwestie zniszczenia gatunku ludzkiego, mam to gdzieś. Nic by się nie stało, gdyby ludzkość zniknęła z powierzchni ziemi."

                                                                                 Charles Bukowski 
                                                                                "Śmieję się z Bogami" 
                                                                                 Rozmowy z Fernandą Pivano


I za to szanuję tego pisarza. I jeszcze za to, że miał wszystko w dupie, lubił wypić i szczerze przelewał na papier to, co go otaczało.

piątek, 3 listopada 2017

Przed siebie...

Człowiek lasu przedziera nocą zwierzęce szlaki. Brodząc po kostki w jesiennym błocie brnie do przodu pod osłoną szarego nieba. Przed siebie... Dokąd? Trudno odpowiedzieć. Chociażby pod najbliższy konar powalonego drzewa. Przycupnąć, posiedzieć, pomyśleć. Przyjąć dawkę mżawki na twarz spoconą. Przemokniętym rękawem przetrzeć krople błota z czoła. Powstać i ruszyć przed siebie ponownie. W noc mglistą. Bez lęku w sercu na odgłos zwierzyny czającej się w zakamarkach Puszczy. Na przekór łamanym gałęziom przez wiatr. Po prostu przed siebie.