poniedziałek, 30 marca 2009

A miało być tylko jeszcze raz ...

Ostatnio sporą ilość czasu spędziłem w przeszłości. Dokładniej w poszczególnych etapach mojego dzieciństwa i wczesnym okresie bycia " nasto". Próbowałem na nowo odkryć to co przed wieloma laty zostało już odkryte. Z tą różnicą, że teraz nie robiłem tego namacalnie jak niegdyś, tylko myślą i przywoływaniem wspomnień. Selekcjonując więc dokładnie wybrane chwile, wydarzenia, momenty na nowo ożywiałem je w myślach, starając się odtworzyć w pamięci, każdy najmniejszy ale jakże istotny w swojej roli detal. W większości był to czas związany z harcerstwem "Zawisza" i powiązanymi z tym okresem przygodami. Był to niewątpliwie wspaniały wycinek z mojego życia.
Ilekroć odwiedzam swój rodzinny dom, zdarza mi się nienaumyślnie wyciągnąć z zagraconej zapomnianymi drobiazgami szafki pudełko. Pełne wyschniętych szyszek, ptasich piór, specyficznych kamieni, pordzewiałych łusek, niedopalonych węgielków, których już raczej nigdy nie podłożę do ogniska w celu zachowania więzi braterskiej wspólnoty, wytartych naszywek itp. trofeów. No i legendarna "Kronika Stopnia" z hasłem widniejącym na wklejonej pocztówce na drugiej stronie: "Czy istnieje taka przygoda, która poniesie nas ku nieskończoności"....




piątek, 27 marca 2009

Jeszcze tylko raz ...

Jeszcze raz
przywołać wspomnienia z zielonego szlaku
Jeszcze raz
zobaczyć zapadający półmrok i zamierający
śpiew ptaków przy akompaniamencie
schodowatych wodospadów w rezerwacie Szumy
Jeszcze raz
móc ujrzeć siebie jako małego brzdąca strzegącego
płomienia z dogasającej świecy przy rozgwieżdżonym
niebie gdzieś na skraju lasu w Rebizantach
Jeszcze raz
uchwycić dłońmi Roztocze przez umysł niemal zapomniane
Jeszcze tylko raz
nim wszystko przepadnie w mroku dorosłego życia

wtorek, 24 marca 2009

poniedziałek, 23 marca 2009

Kosmos

gwiazdy podobnie jak ludzie
umierają pojedynczo
nigdy parami
w samotni zespoleni z sobą
sami pozostają tłem kosmosu
z tą różnicą
że po gwiazdach ciężar światła
na ramionach nieba spoczywa

po nas zaś
żal i łzy wciśnięte w pożółkłe
fotografie albumów
w otchłaniach zapomnianych
szaf i strychów

środa, 18 marca 2009

Lapida 21

Czym jest świat w ujęciu prostym?
Tworem pozornie okrągłym, jednak lekko spłaszczonym przy obu biegunach. Wewnątrz wypełniony najróżniejszymi rozmaitościami, zarówno stałymi jak i ciekłymi, aż po same jądro. Zewnątrz natomiast zasypany ponad sześcioma mln istot na ogół rozumnych, zwanych ludźmi. Zróżnicowanych pod wieloma względami, lecz borykającymi się bez wyjątku z tym samym problemem, jakim jest ciągłe balansowanie między radością a cierpieniem. Dla dodania otuchy; zazwyczaj odczuwalny jest nadmiar tego drugiego.

wtorek, 17 marca 2009

Wiosna

Pierwsze poważne przebłyski słońca, cieplejszy niż dotychczas powiew wiatru i zaostrzony śpiew ptaków. Sielankowa oznaka, że człowiek wraz z przyrodą zaczyna budzić się z zimowego marazmu, trzymiesięcznej chandry, spowitej szarzyzną zamglonego w swojej senności dnia. Znowu świat nabiera barw, pobudza wyobraźnię, napawa rześkością ospałe i spowolnione jeszcze ciało. Topnieje szron z powiek, odchodzi w dal gołoledź opasająca skronie. W powietrzu roztacza się woń świeżości zakwitających kwiatów. Wyłaniająca się z obnażonych kończyn drzew zieleń liści, na nowo okryje ich goliznę. Wiosna, okres stanowiący prolog do lata, kojącego w sposób maksymalny ciało i duszę. Chwilowy czas całkowitego zapomnienia, hulaszczej beztroski, szaleńczej swobody. Radosny moment, zanim wraz z zapachem wypalanych traw, przyćmionej coraz to krótszym dniem powłoki słońca, chłodem kolejno następujących po sobie poranków oraz żółtym odcieniem z wolna przykrywającym to, co dotychczas tętniło pełnią życia i rozkwitu, na powrót pogrążymy się w melancholijnej zadumie. Długich, rozmytych, ociekających tęsknotą i nieokreśloną tajemniczością zimowych wieczorów.

sobota, 14 marca 2009

Ucieczka w serce lasu

Biegnę przed siebie, na oślep, w głuchość dziczy, która otacza moje zagubione w tym mrowiu wydeptanych ścieżek, rozwidleń, gąszczu nieprzebytego ciało. A dookoła mnie tylko cisza i las. Niezliczony, nieogarnięty, pełen władzy i potęgi. Obracający swoją wielkością mój tymczasowy majestat w totalną kruchość. Zastraszony złowrogim pomrukiem konarów spoglądających na mnie ze wszystkich stron, potykam się rozkojarzony myślą o korzenie. Które jak zaostrzone szpony wieloletnich drzew tkwiących w niemej ciszy w geście samoobrony, wyciągają swoje długie pazury ponad runo. Będące samoistną pierzyną puchu kojącą snem to przerażające mnie królestwo. Każdy upadek stanowi wtedy okazję do zaczerpnięcia tchu, wskrzeszenia w sobie ukrytych pokładów energii umożliwiających mi kontynuowanie tego szaleńczego biegu. Rozdzierając swoim opadającym ciężarem leśne podszycie, przyjmuję na siebie wyrządzoną ranę w postaci drobnych okruchów ściółki, zarodników nieokreślonych grzybni, skrawków mchu, odprysków pachnącej gleby, rozszarpanych liści paproci i połamanych łodyg skrzypów. Leżąc całkiem bezbronny i obnażony ze swojego dumnego obrazu człowieczeństwa, niczym nic nie znaczący syn miasta, czuję przy lekko zamroczonych powiekach delikatne objęcia. To subtelnie oplatające się wokół mojego zrezygnowanego ciała, koniuszki nieskazitelnych pędów świeżych liści i jeszcze całkiem zielonych w swoim pączkującym pięknie młodych szyszek. Kojące uczucie będące jak utulanie malca do snu, przeszywa mnie w sposób niewyobrażalnie przyjemny i bezpieczny dla zmysłów. Półmrok i cichy szelest, delikatny trzepot gałęzi pełnych historii i wtopionych w nie legend, niczym harmonijny taniec przy wtórze lekkiego wiatru, roztacza się nad moją już nie tak zlęknioną postacią. Wzmagające się odgłosy, które dopiero teraz zaczynam słyszeć, potęgują swoją moc. Stopniowo wyłaniając się z ukrytych zakamarków zamglonych polan, zroszonych rosą traw, przezroczystych kroplach deszczu osiadłych leniwie na pajęczych sieciach, przygasłej fosforyzacji rozkładającego się próchna, przybierają formę leśnej pieśni. Powodując jednocześnie, że pragnę z każdą wydobytą nutą zlać się w jedność z tym miejscem, zaprzestać dalszej ucieczki. Mieć wieczny udział w tej wolnej, nigdy nie kończącej się melodii.

poniedziałek, 9 marca 2009

Moja wizja cynamonu w klepsydrze

Obcując z twórczością Brunona Schulza, to tak jakby wspinać się po wyżynach niewysłowionego w swoim zagadkowym bogactwie absurdu. Odkrywając przy tym kolejne etapy z pogranicza istnienia i snucia mniemań nadawać mu z wolna ontologiczny porządek, nie z rzadka pozbawiony zabarwienia metafizycznego. Tak by na samym końcu naszej podróży, stwierdzić ze zdumieniem, iż cała gama bytów zarówno ożywionych jak i martwych ma stricte wymiar epistemologiczny. I nie składa się bodaj z całości (tak jak na co dzień postrzegamy rzeczy i zjawiska), lecz z ogromu najrozmaitszych elementów, które rozpatrywane i analizowane z osobna, tworzą zupełnie inny wymiar przeżywania tego, co określamy mianem już oklepanego w sensie aksjologicznym.

Tragigroteskowa wręcz śmierć tego wybitnego pisarza, grafika, krytyka literackiego, spowodowana chęcią pustego rewanżu i ślepej zazdrości przez zprostaczałego nazistowskiego bydlaka, wydrążyła z całą pewnością czarną dziurę w historii dwudziestowiecznej literatury polskiej. Jaką dawkę artystycznej tajemniczości moglibyśmy zyskać, gdyby nie ten feralny czwartkowy incydent. A przecież wyszedł kupić tylko chleb.

piątek, 6 marca 2009

Czy aby na pewno upadek?

Pierwszego upadku
niebiosa nigdy nie wezmą Ci za złe
Ścierając pot z czoła
niczym uderzenie młotem
torujesz sobie drogę
wolną od dalszych przewinień
Za drugim razem
pomruk niezadowolenia
niczym grzmot pioruna
rozniesie się po błękicie całym
Sen z powiek Ci zdziera
niemoc pogodzenia własnej
niedoskonałości z perfekcyjną
wizją zbawcy
Ciągła walka czasu z opamiętaniem
własnych przekonań z ksiąg obietnicami
wrzuca cię w labirynt bez wyjścia
Trzeci raz
obróci Cię w pył chaosu
ludzkich interpretacji
o dziejach z zakresu historii naszego losu

środa, 4 marca 2009

W moim Parku

W moim Parku
nie usłyszysz głosów
roześmianych ludzi
W moim Parku
zastygłe twarze posągów
są zawsze skierowane
na północ
Tu kwiaty nie puszczają
pąków zbyt często
a trawa przez większość roku
ma odcień zgniłej zieleni
Przy szarym niebie
w kroplach deszczu
wsiąkających w ziemię
wytarte ścieżki zachowują
tajemnice zapomnianych
kroków
W moim Parku
królują barwy wiecznej jesieni
gdzie żółć liści wyschniętych
wypala we mnie potrzebę
wspomnień
a zmurszała ławka
odciska na sobie
piętno mojej obecności