sobota, 28 lipca 2012

Poranny industrial i miejskie fatamorgany

Poranny brzask. Znad martwo sterczących żurawi słońce leniwie pnie się do góry. W powietrzu można wyczuć unoszący się posmak kurzu i odnieść wrażenie ogólnej szarości. Jeszcze pozorna cisza, zanim ludzie jak glisty po deszczu zaczną wychodzić wszelkimi dostępnymi otworami miasta. A kolejne kilkanaście tysięcy nowo przybyłych zaleje i tak już wystarczająco zatłoczone ulice metropolii. W głowie zaczyna szumieć kołowrót. I ta realna już wizja tych jebanych igrzysk. Cały ten chaos, pseudo-sportowa komercja. Nieposkromiona chcica i szał wypchania kieszeni pieniędzmi turystów. Tłok, korki, ukrop, smród oddechów jak przepełniony kosz na śmieci, zaczyna wylewać się ze mnie w postaci kropel potu na skroniach. I nagle idąc przez Waterloo Bridge tą wczesną porą, czując się chwilowym zwycięzcą przed nadejściem tłumu, przez zaszklone wyobcowaniem oczy widzę las. Najprawdziwszy las ogarnięty nieposkromioną ciszą. Po chwili zostawiam plecak na środku chodnika i powoli zaczynam biec w jego kierunku. Mimowolnie nabieram tępa, przeskakuje przez balustradę mostu. Kontynuuję bieg dławiąc się wodą z Tamizy, która zamiast pochłonąć mnie do swojego brudnego wnętrza, wypluwa na powierzchnię jak gorzką wydzielinę, niepożądany element. Przedzieram się jak dotknięty napadem szału do przodu. Charcząc, wyciągam przed siebie ręce z jedną tylko myślą. Aby móc dotknąć, chwycić. Zerwać choćby jedną gałąź, jeden liść. Im bliżej jestem celu, tym odleglejszy wydaje mi się być ten cichy zielony raj...

Zza zaszklonych wyobcowaniem oczu widzę las. Najprawdziwszy las wyłaniający się znad horyzontu tej miejskiej dżungli. Porzucam plecak i zaczynam biec w jego kierunku. Jednak po kilku metrach, tuż przed balustradą zatrzymuję się uświadamiając sobie jednocześnie, że jestem jak Wasyl, jeden z bohaterów książki Stasiuka. I tak jak On, nie chcę popełnić samobójstwa. Tak jak On, chcę po prostu umrzeć. A to jest różnica...

Klle - Lament

piątek, 27 lipca 2012

"Patrząc w oczy Napoleona książę Andrzej myślał o nicości potęgi, nicości życia, którego znaczenia nikt nie może zrozumieć, i o jeszcze większej nicości śmierci, której sensu pojąć ani wyjaśnić nie może nikt z żyjących."

Lew Tołstoj
"Wojna i pokój", t. I. str.429.



Przez większość czasu czuję się taki maleńki wobec własnej niemocy, wobec otaczającego mnie absurdu, nadmiaru pytań bez odpowiedzi. Pustki codziennie wypełnianej relatywną przyziemnością zadań i obowiązków...

czwartek, 26 lipca 2012

Jakże słodka statyczność...

"Jest to stan nie do zniesienia.
Przychodzę do domu po 11 godzinach pracy
i po 10 minutach zaczynam siermiężnie się nudzić."


Te słowa wypowiedziane przez moją żonę kilka dni przed naszą 10 rocznicą, spowodowały potrojenie fascynacji jej osobą. Biorąc pod uwagę mój charakter i sposób odczuwania świata, byłem wręcz wniebowzięty tym krótkim stwierdzeniem. I nie to, że jestem rutynowym nudziarzem, na dodatek z próżnią w kroczu...

Ach, gdyby tylko Cioran mógł usłyszeć ten lament.

środa, 25 lipca 2012

Mankamenty wtórne

W przypływie wolnej woli
ludzie rozpierzchli się
jak spłoszone mrówki
na wszystkie krańce ziemi.

Tratując się nawzajem
kreują nowe trendy.

Z głębi umysłów
wydobywają na światło dzienne
nowe szczepy - izmów.

Ilością ofiar
odmierzają skuteczność sądów.

Własnym wytworom
z oddaniem chylą głowy.

Śliniąc się zachłannie
w majakach jęczą
- Więcej!

Dynamika błędnego koła
zatacza coraz szersze kręgi.

A Bóg pieszczotliwie
kołysząc świat
na swoich dłoniach -
nie pozwala mu zasnąć.

sobota, 21 lipca 2012

Zdarzyło mi się...

KSU - Wino za karę

...nie raz. I zapewne zdarzy się jeszcze, choć nie z tak beztroską intensywnością jak przedtem ;)

czwartek, 19 lipca 2012

Jak to jest Tomasz, że przedzieram się teraz do domu przez ten pierdolony Londyn, gdzie stopień ludzkiego zatłoczenia sięga zenitu a czas gdyśmy leniwie popijali orzechówkę z reklamówki na pamiętnym skwerze nieopodal Zamku lubelskiego, prowadząc istotne dla nas dysputy, jawi mi się tak wyraźnie jakby dosłownie zdarzył się kilka chwil temu?

Ach ta cholerna trzeźwość wspomnień...

poniedziałek, 16 lipca 2012

Przemakalność



szary płaszcz nieba
na twarzy krople deszczu
suchej nitki brak

czwartek, 12 lipca 2012

Farsa Dance

Syn
Włodzimierza i Izabeli
wydalony
w konspiracyjnym zamyśle
z matczynego łona
(nie z własnej woli)
jakiś czas temu
Jestem
Wykonuję czynności
dane gatunkowi
do którego
(nie z własnej woli)
należę
I tak jak on
bez względu na miejsce
w hierarchii społecznej
(nie z własnej woli)
podlegam powolnemu
procesowi rozkładu
Użyźniając pulsujące
serce wszelkiego robactwa
chylę czoła ziemi

wtorek, 10 lipca 2012

Bez pretensji

matko ziemio
nieraz gwałtem zaorana
jak wyschnięta rzeka
kończę swój rozdział

spójrz na żyłę otwartą
krew jak namiastka
malinowego soku
z domowej piwnicy
zatacza swój taniec
wzdłuż spoconej dłoni

w zawrocie głowy
majaczących spazmach
spadając na pole
kwitnących mleczy
czerwieni ich mleko

lecz nie z twojej piersi
kusicielko teraźniejszości
- Szmato owinięta moim
zakrwawionym bandażem
2012

sobota, 7 lipca 2012

Prawie jak pocztówka z Lublina II...

"Lubię upijać się w samotności i przypominać sobie minione zdarzenia, ludzi i krajobrazy."

Andrzej Stasiuk "Fado"

To już końcówka. Dopalający się ostatek. Ogarek anty-literackiej weny. Musiałem wyrzucić go z siebie dla świętego spokoju. Teraz, kiedy zawładnęła mną obojętność nie będę płakał, gdy po drugiej stronie za kilka miesięcy zaczną spadać zmęczone czasem pożółkłe liście. Obejdę się również bez jesiennego wiatru okrywającego moją twarz, w sposób w jaki lubię najbardziej. Po prostu zaszyję się w sobie, odległy od niezdefiniowanego o setki mil i przeczekam...

czwartek, 5 lipca 2012

Czcza wola

ty co wyrywasz ze mnie
drzazgi istnienia
przewodniczko, kurwo
tej ziemi nieczystej
w dniu mojego odpocznienia
nie moczem lecz deszczem
zroś obnażone truchło
co wplecione w twoje ramiona
jak dziewczęcy warkocz
odcięty od głowy
samotnie gnije
na środku drogi

środa, 4 lipca 2012

Dziki plac

Teren między aleją Bieruta, ulicą Koryznowej i Unicką miał dla nas jako dzieciaków magiczną moc. Zieleń, dziko rosnące drzewa, gdzieniegdzie w większym skupisku tworzące miniaturowy lasek. Tam, w środku tej dziczy między walającymi się zepsutymi telewizorami, pralkami, radioodbiornikami i zwałami śmieci z pobliskich domów, wdrążaliśmy w życie nasz sen o indiańskich wojownikach. Byliśmy jak rozjuszone stado małp, skaczących po drzewach, wspinających się po gałęziach oraz spadających z nich z impetem na ziemię. Nikt zbytnio nie interesował się wtedy rozrzuconymi po całym obszarze popękanymi macewami, wystającymi z ziemi kikutami nagrobków i pojedynczymi elementami historii, która już nigdy nie będzie miała swojej bogatej kontynuacji. Przynajmniej na tym skrawku ziemi.
Czas płynął do przodu. Z biegiem lat to tryskające gęstą zielenią miejsce przestało mieć dla nas znaczenie na rzecz gry w kapsle lub noża. Koniec tego rozległego placu zabaw nastąpił niespodziewanie pod koniec lat osiemdziesiątych. Armia buldożerów wysłana z ramienia Zakładu gospodarki komunalnej i czynów społecznych w Lublinie w ciągu zaledwie kilku dni, zrównała z ziemią całą tę dziecięcą planetę. Grupy ludzi pod nadzorem speców od zagospodarowywania przestrzeni i miejscowych administratorów, metr po metrze przeszukiwała rozkopaną powierzchnię, wydobywając z niej resztki ludzkich kości. Wtedy też po raz pierwszy widziałem czaszkę. Narodziła się również refleksja dorastającego chłopaka nad miejscem niegdyś szalonych zabaw.
Pozostałości po tych, którzy tu spoczywali, jeżeli się nie mylę, zostały umieszczone w Izbie Pamięci oraz w pierwszej czynnej części cmentarza. Teren pokryto trawą oraz ogrodzono płytami na wzór macew, oddzielonych co kilka metrów olbrzymimi menorami. Latem, w skwarze słońca miejscowi pijaczkowie kucając w cieniu ich szerokich ramion raczą się tanim winem lub kilkoma butelkami piwa. Właściciele psów leniwie stawiają kroki na przecinających cmentarz wzdłuż i wszerz drogach. Na betonowym zadaszeniu pomnika wzniesionego przez Fundację Sara i Manfred Bass-Frenkel, flirtują zakochani wyczekując wieczoru. Wyglądając przez okno z mieszkania w którym spędziłem większość mojego życia, w mojej głowie tli się myśl: O czym wtedy myślą ci wszyscy ludzie, mając historię tego miejsca pod własnymi nogami...?

(Teren cmentarza jest poprzecinany ścieżkami zrobionymi z płyt. Każda kończy się lub zaczyna półokrągłym betonowym wejściem, których jest pięć.)

(Pod Menorą można spotkać pojedyncze lub grupowe elementy spożywające)

(Część ogrodzenia obejmującego teren cmentarza)


(Przed każdym z wejść widnieje krótka informacja z rysem historycznym miejsca)

(W tle po prawej widoczne wzniesienie, będące pomnikiem upamiętniającym tę część cmentarza. Natomiast, chen za drzewem po prostej miejsce nieistniejącego już samozwańczo-egzotycznego placu do zabaw.)

(Tablica informacyjna fundatora pomnika umiejscowiona przy wejściu do tzw. mauzoleum)


(Wejście)

(Rzut na to co znajduje się za bramką)


(Widok z okna mojego mieszkania na dawną centralę, za którą znajduje się druga część cmentarza, której poświęciłem ten wpis)

===========

poniedziałek, 2 lipca 2012

Podaj mi swoją dłoń...






...czyli kolejny artystyczny happening na The Hayward Gallery przy Southbank Centre London.

niedziela, 1 lipca 2012

Końcowy ochłap

Najgorsza w tym wszystkim jest pamięć. To, że każdego pieprzonego rana kontynuujesz klepanie minut. Jak respirator podtrzymujesz ciągłość zdarzeń w jakie zostałeś wciągnięty w dniu narodzin. Zawsze można przerwać tę trywialną podróż, ale nie w tym rzecz. Przynajmniej teraz. Więc karmisz się tym posiłkiem jakim jest twój bieg życia. Bezustannie. Do końca. Do kresu sił i wytrzymałości wykuwasz we wszystkim w czym masz udział - swój osobisty poemat. A gdyby tak, każdy dzień był pojedynczym życiem, niemającym nic wspólnego z wczoraj, przedwczoraj, minionym rokiem, dekadą? Po prostu ciągły początek i koniec, będący kilkustronicową powieścią zawartą w jednym rozdziale bez rozgałęzień fabuły. Zupełnie inna forma doświadczania mentalnej bolączki...

Siekiera - Po Burzy

PS: I to byłoby na tyle jeżeli chodzi o pewien mało istotny wątek w jakże rozległym rozdziale. W sumie powinien być to koniec. Koniec mnie i koniec wymiotów wychodzących spod pióra. Gotów byłbym umrzeć bez ponownego odradzania się, gdyby nie ten mistyczny zakład z Czwartkowym Wzgórzem o dwa grosze, które dałem mu na przetrzymanie do następnego widzenia. Zatem pozostawiam jeszcze nutkę nadziei na kolejne wymioty. Niekoniecznie skierowane do odbiorcy, ale do siebie samego. Nie mam zamiaru pleść szubienicy profesjonalnego literaty lub obytego w budowie wiersza poety. Stawiam na nicość...