piątek, 28 maja 2010

Skowyt Po-e-Ty

poezja utkana
z szelestu
zeszłorocznych liści
wyciągniętych spod
parkowej ławki
po skończonym piwie
w spienionym ryku
będącym namiastką
próbnego orgazmu
z głębi serca
zatacza krzywe kręgi
na bezchmurnym niebie

tylko wybrani Aniołowie
akceptują ten rodzaj
twórczej dewiacji

środa, 26 maja 2010

Góra Moria

rozbity między absurdem
a paradoksem wiary
miotam się w sidłach
wątpliwości
w oparach jarzma
składanej z własnych
boleści ofiary
rozdzieram serce
w imię czystej miłości
będącej śmiertelną strzałą
dla tych co odważyli się
stawić czoła ogólności

Sørenowi Kierkegaardowi

sobota, 22 maja 2010

Sztuka Natury




... i na koniec jelonek, żeby nie było za surowo.



(Obrazowa refleksja z krótkiej wycieczki rowerowej do parku Richmond. Prawdopodobnie jedynego miejsca w Londynie, gdzie można się poczuć, jakby było się gdzieś zupełnie indziej.)

piątek, 21 maja 2010

Nierozerwalność związków niechemicznych

W rozwichrzonym wodospadzie
Twoich włosów,
właściwy sobie spokój odnajduję.
Dotykiem dłoni
jak chłodnym powiewem
morskiego wiatru,
studzisz zamęt krętych myśli.
Tonując je spojrzeniem,
umieszczasz na stosownej linii nut.
Łagodność zmieszana
ze stopniowym biciem serca
przy zamkniętych oczach,
wiedzie nas przed siebie
otoczonych zielenią
nigdy nie więdnących traw.

Elizie (ze szczyptą nieco kurzem przykrytego romantyzmu)

czwartek, 20 maja 2010

Dobra-noc

Noc była wyjątkowo dziwna i pełna niewyjaśnionych tajemnic. Obraz w głowie został całkowicie zdeformowany przez rzeczywistość znaną spoza normalnego punktu doświadczania. Finezyjna abstrakcja mile rechotała uśpiony umysł. A to wszystko przy akompaniamencie urojonej melodii, jaką było cykanie świerszczy, rozbrzmiewające przez cały okres snu w obu półkulach mojego mózgu.

środa, 19 maja 2010

Ulica strąconych Aniołów

Na ulicy Aniołów zostałem obdarty
z niegdyś przydzielonych mi skrzydeł.
W zamian kopnięty w biodro przez niebiosa,
wylądowałem na rozstaju zakurzonej drogi.
Przytrzymując rękoma pozdzierane kolana,
zaciągnąłem się w pośpiechu widmem nadziei.
Nieznośna myśl o "ironii losu" jakże znana od lat
przywróciła drwiący uśmiech na obitej twarzy.
Dalej pójdę piechotą...

poniedziałek, 17 maja 2010

Chwilowa przewaga treści nad zbyt ugruntowaną formą

Gdzieś w nieskończonym suple milionów różnie przeplatających się myśli, szukam po omacku ręki Najwyższego. W perfidnym podstępie, przy zagryzionej wardze obmyślam plan uchwycenia jej niepostrzeżenie przed warczącym tłumem i własnym sumieniem, choćby za nadgarstek, lekkie otarcie się własną śmiertelnością w zupełności wystarcza, by na nowo odzyskać pewność siebie. Pragnę jedynie przetrzeć Nią twarz wątpliwości, tak aby dzwony wspomnień wspomagane zbytnią wrażliwością mogły w końcu zamilknąć na stosie doznanej przeszłości.
Chwilowo zrodził się nowy czas. Wciąż podsycany pragnieniem zmrużenia oczu do dalszego snu zaraz po ich przebudzeniu. Taka próba manipulacji uśpienia na dłużej wiecznie czujnej świadomości. Z tą jednak różnicą, że poranna kawa zagryzana w pośpiechu bułką, uzyskuje zupełnie inny wymiar smaku. Bardziej rześki, głęboki, wypełniony wewnętrzną mocą i aromatem. Również monotonia zaistniałego stanu rzeczy pozwala czerpać na powrót jako taką "radość" i "zadowolenie".
Pytanie tylko - na jak długo?

piątek, 14 maja 2010

Lapida 33

Pełna dehumanizacja człowieka wplecionego w zasady rynku, dokonuje się nie gdzie indziej jak w wielkich korporacjach. Czyli w miejscach, gdzie jak to głoszą w "rodzinnym" gronie pozbawiony zostajesz imienia w zamian za zastąpienie go kolejnym numerem, automatycznie przypisującym Cię do danego szczebla rozwoju firmowej komórki. Tylko wewnętrzna chęć pięcia się do celu po trupach twoich towarzyszy z tzw. "rodziny", dyscyplina, zaciekłość w dążeniu do celu często stojąca wbrew naturze Twojego prawdziwego "Ja", staje się szansą jego odzyskania. Oczywiście tylko w oczach firmy, gdyż w swoje własne po takich wyczynach, trzeba nie lada odwagi aby trzeźwo spojrzeć. Brak lub zbytnia opieszałość w realizacji wyżej wymienionych "atutów" sprawia, że dyscyplinarnie odpadasz, wylatujesz z "rodziny", zostajesz skreślony, wymazany, starty z powierzchni zawodowej przez tych, którzy dopatrzyli się w Tobie zamiast rozwoju, blokadę uniemożliwiającą uzyskiwanie zamierzonych profitów i dochodów. O których zapewne przy ochłapach pobieranej pensji nie miałbyś zielonego pojęcia ani szansy dowiedzenia się o swoim wkładzie w rozwój pasożytniczego organizmu. Biznes jest jak wojna, odbierająca Ci godność na rzecz z góry przyjętych norm, którym musisz bezgranicznie się podporządkować z racji tego, że nie należysz już do siebie, żony czy też twoich dzieci lub bliskich. Należysz teraz do firmy, Ty bezmózgi psie. Szkoda, że podstawowa zasada istoty pracy, która powinna brzmieć: Pracuję, by zarabiać - zarabiam by móc przeżyć - odchodzi powoli do lamusa.

czwartek, 13 maja 2010

"Lamentu" cd...

"Jeżeli nie istnieje żadna wieczna świadomość w człowieku, jeżeli na dnie wszystkiego czai się tylko dziko działająca moc, która kłębiąc się w wirze ciemnych namiętności zrodziła wszystko to, co było wielkie, i to, co nie miało żadnego znaczenia, jeżeli pustka bezdenna i nigdy nie nasycona kryje się pod wszystkim, czymże innym staje się życie, jeśli nie rozpaczą?"


Soren Kierkegaard "Bojaźń i Drżenie", Wydawnictwo Zysk i S-ka, Warszawa 1995, s.35.

środa, 12 maja 2010

Poza umiejętnością zdefiniowania...

Cała moja teraźniejszość, entuzjazm, zapał do podejmowania się nowych wyzwań. Ogólnie przyjęty optymizm ledwo trzymający się na posklejanych nogach. Tak zwana motywacja, pozwalająca przechodzić przez koleiny życiowego losu bez większych zadrapań. Pozytywny punkt widzenia stwarzający miraż powodzenia i wiary w dobro sprawy. Mój wewnętrzny nastrój głowy z całym jego dobytkiem, mieści się dzisiaj (aż do odwołania) w tych trzech minutach trzynastu sekundach, jakże wzniosłej i pokrzepiającej pieśni.

wtorek, 11 maja 2010

Ciernie

Przeciskam się między wygasłymi
kominami opuszczonych fabryk.
Zdzieram naskórek z łokci
o zardzewiałe prześwity
niedomkniętych bram.
Kaleczę swoje nogi
o ostre bryły gruzu,
rozpostarte bezimiennie
niczym bezdomne konary
niegdyś życiem tętniących drzew.
Z każdym pokonanym dystansem,
przecieram dłońmi puste oczodoły.
Ta martwota zdaje się nie mieć końca.

____ . ____

Piąta kawa w dość krótkich odstępach czasu czyni spustoszenie w moim mózgu. Przy takiej dawce rozum sam z siebie wypluwa rozbudzone potwory. W przekrwionych oczach obok ogólnego zmęczenia zaczyna rysować się namiastka szaleństwa. Skronie rytmicznie pulsują, myśli po raz trzeci odbywają wędrówkę po piekielnych kręgach Dantego, podczas gdy ciało samowolnie podporządkowuje się zaistniałej dyktaturze. Bowiem znajduję się w samym środku czegoś, co jeszcze nazywam pracą.

poniedziałek, 10 maja 2010

Arché

istota bytu -
filozoficzny kamień
wciąż drąży myśli

sobota, 8 maja 2010

Noc i Ja

Znowu czar nocy ciemnej. Znowu słodycz własnych myśli. Moc rumu rozchodzi się delikatnie po schłodzonym przez miniony dzień ciele. Ożywiają uśpione synapsy, budzą się wywrotne wizje. Wszystko przy akompaniamencie własnych myśli i coraz bardziej rozmywającego się wzroku. Może to zabrzmi nad wyraz egoistycznie, ale nie ma nic lepszego niż mroczne spędzanie czasu z samym sobą i z własnymi demonami. Drążenie własnej cielesności przy muzycznej monotonni w środku sennej nocy, gdzie gwiazdy z ciekawości próbują przedrzeć swój wzrok między postrzępionymi roletami zwisającymi w akcie całkowitej rezygnacji po całej rozpiętości okien.


Żonglowanie chwiejnością nastrojów, droczenie się z własnymi słabościami. Staranne spijanie poetyckich wywarów z idealnie zaokrąglonej szyjki butelki w dźwięku muzycznych tonów i zagubionych nut, błąkających się między wszelkimi dostępnymi prześwitami wyalienowanego ciała i szybującej ponad codzienną niedoskonałością duszy - to jest dopiero dyskurs równoważący siły między sobą z "przed a po".
Oddałem się dzisiaj całkowicie pod władanie własnych słabości, obaw i wiecznej udręki przyszłego losu. Niepewnością i kruchością istnienia, mrowiem nieosiągalnych obrazów maltretowałem własne ciało. Traktując je niczym wyobcowany fetysz, rzucałem na pastwę własnych wizji i obaw. Z niepewności i z braku stabilności myśli czerpałem wyuzdaną radość dla samoumartwienia się. Nie oczekując przyszłych rezultatów, spijam chwile zapomnienia z możliwości doznawania niepoprawnego katharsis... .

PS: Kanał IRC - żyje i ma się dobrze w swoich dekadencko-motywacyjnych dialogach. Ciągle czekamy i zapraszamy do niczym nie zobowiązującej dyskusji na wszelkie dostępne tematy, co ciało i ducha z szarej codzienności nutką immanentnej słodyczy zrosić pragną... :)

czwartek, 6 maja 2010

Bez wyrazu

Lepkość powietrza
w oddali bicie dzwonów
Twoje życie naznaczone
pasmem siwych włosów
postępuje żółwim tempem
Gdzieś na skwerze
w oparach ściętej trawy
siedzisz zamyślony
Butelka prawie pusta
niedopałek pali w palce
Gorycz gardło trawi

Parkowym Zawodowcom

wtorek, 4 maja 2010

A gdyby tak ...

A gdyby tak podkulić ogon i jak spłoszone zwierzę zaszyć się w bezpieczny kąt. Zwinięty w kucki z rękoma na głowie - przeczekać w tej pozie życie. Po czym, gdy wszystko minie i nic nie będzie nam już zagrażać powstać i rozprostować to, co po nas zostało. Otrzepać metafizyczne odleżyny, przyswoić sobie nicość i zająć miejsce na drabinie czystych idei, będących jakże doskonałymi w porównaniu z naszymi kruchymi powłokami z krwi, mięcha i kości.

(Ostatnio zdrowy rozsądek i racjonalne myślenie zawodzą na rzecz abstrakcji i wyszukanych nieporozumień z zakresu ontologicznych dowodów stwierdzających prawdziwość i niepodważalność istnienia siebie samego. A może jednak odwrotnie!? ...)

niedziela, 2 maja 2010

Konfrontacja

Ostatnimi czasy dokonałem przekładu własnego "Ja" na płaszczyznę filozoficznego zmagania się z samym sobą. Ogólny obraz przedsięwzięcia jest dość wybiórczy, gdyż opiera się tylko o wybranych myślicieli czy też poszczególne szkoły, których rola w historii filozofii jest jednakże bardzo istotna. Popełniając owe porównania, na nowo ogarnęła mnie niemoc zmieszana razem z egzystencjalnym rozdarciem, przyobleczona widmem chaosu i niedoskonałości.
  • zazdrość oraz stan złości wynikający z braku biernego w swoim niewzruszeniu - przyjmowania losu, jakby to sobie życzyli Stoicy.
  • Kierkegaardowskie brzemię duchowego rozdarcia, podpartego nieustanną wspinaczką do góry w obliczu własnych słabości i wiecznych wątpliwości zrzuca mnie bezpardonowo na dół, w chwili gdy obecność Absolutu staje się w końcu przejrzysta. Ponownie staczam się niczym Syzyfowy kamień.
  • Heglowskie pogodzenie się z samym sobą jako elementem zanurzonym w rzece dziejów? To przerasta całokształt moich zdolności (samo)afirmacyjnych.
  • Podążać Stirnerowskim szlakiem opartym na bezinteresownym egoizmie, dążącym w swojej zaciekłości do siania destrukcji w kontaktach międzyludzkich - brzmi interesująco. Zwłaszcza w oparciu własnych racji i działań na Nicości, która nie wiedzieć czemu jest mi bliska. Jednakże za głęboko już tkwię w tych podłych strukturach tworzących społeczeństwa, bym bezgranicznie zaczął troszczyć się o Siebie kosztem innych.
  • Marks nadal teorii doskonałość. Mały element pocieszenia, reszta przełożona na płaszczyznę praktyczną to tylko synteza łez i podziałów. Nie ma sensu się powtarzać, choć mawiają, że historia to lubi.
  • Schopenhauer zbyt bolesny. To co stanowi podstawę mojego zewnętrznego wyobrażenia na temat świata, staje się wewnętrznym koszmarem z chwilą, gdy zaczyna zadawać rany kłute nadające cierpieniu wymiar rzeczywisty i realny.
Kompletna porażka, do ziemi przybijająca klęska. O nieszczęsny Ja. Nie pozostaje mi nic innego jak w całym tym patosie, filozoficznym żargonie przyjąć opcję ostateczną - Nietzscheańską.
Spoglądam na Siebie ze wszystkich możliwych kierunków, dostępnych stron i dochodzę do wniosku, że jestem niczym więcej jak tylko "tym, co przezwyciężone być powinno."


"Upadek Woli Mocy"

**Sistrenatus - Just Like A Dream**