wtorek, 30 sierpnia 2016

Gdy z wolna podnoszą się mgły

Sierpień dobiega już końca. I nie ukrywam radości z tego powodu. Nigdy bowiem nie przepadałem za tym miesiącem. Zresztą jak za całym latem. Tę porę roku zawsze uważałem za nudną, jednolitą masę sparzoną słońcem, statyczną zielenią i wypełnioną mrowiem upierdliwych turystów. Dobrze więc poczuć ponownie w nozdrzach narastający chłód wieczorów. Obserwować z wolna nadchodzącą szarość i podziwiać wyblakły majestat roztaczających się krajobrazów. Jednym słowem - Jesień. Czas tysiąca kolorów, melancholii, mżawki, obumierania pejzaży, unoszących się mgieł i pary ulatującej z ust przy każdym głębokim oddechu.
Wyczekuję z niecierpliwością jej pełni. Zwłaszcza października. Miesiąca w którym będę mógł odlecieć w zapomnienie pobytem w Lublinie oraz topić wzrok i umysł w najnowszej książce Stasiuka "Osiołkiem". Nadchodzi piękny czas...

niedziela, 28 sierpnia 2016

***

Śmierć
jak przeszłość
przeżytych chwil
Śmierć
jak z rany cieknąca krew
Śmierć
jak rak toczący ciało
Śmierć
jak każdy mijający dzień
Śmierć
jak przystań chłodząca
bicie serca...

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Poemat z pustki wyjętych Ideałów

o jakże rzygać mi się chce
na porządek świata
który przebiega
jak w ścieku
odorem bijącym
i na te mordy
roześmiane
ociekające smrodem
wewnętrznym
z kolorowych czasopism
i na wiadomości
gównem sycących
nas kolejnymi
wybuchami bomb
i "poległymi" bohaterami
krzywej historii
dratwą naciąganych
do strony prawej
i na pomniki
i na ołtarze
płonące tęcze
i na falangi
obwisłych penisów
mających rację
i siłę wody święconej
i na ten motłoch
w galeriach handlowych
i na piłkarskich stadionach
i ten przy cmentarzach 
i wiecach państwowych
pogwizdujący
na nutę swoich bąków
z dupy ulatujących
i na wszystko co tłumi
człowieka -
istotę o jednym
tylko życiu

piątek, 19 sierpnia 2016

Hajnówka - Białowieża Towarowa

O godzinie siódmej przekroczyłem Nieznany Bór i ruszyłem przed siebie. Droga jaką sobie obrałem miała około 20 kilometrów i była nią nieczynna kolej ciągnąca się z Bielska Podlaskiego przez Dubicze Osoczne, Hajnówkę i kilka małych osad, aż do Białowieży Towarowej. Tam też kończył się tor.


Pogoda sprzyjała wędrówce i nie stanowiło to dla mnie zniechęcenia, że po piętnastu minutach buty bulgotały mi już pod naporem porannej rosy pokrywającej trawy. Cel miałem jeden - iść wzdłuż torów, rozglądając się na boki. Jak zwykle co jest najpiękniejsze przy tego typu wypadach, towarzyszy ci absolutna cisza i spokój.


Występujące zakłócenia mają charakter czysto naturalny. Jak na przykład stado żubrów pod których kopytami trzask łamanych gałęzi wypełniał przestrzeń, lub nagły zryw myszołowa. Moją uwagę przykul dość pokaźny szkielet zwierzęcia. Po długiej szyi mogłem się hipotetycznie domyślić, iż był to jeleń. Choć poroża wokół nie znalazłem.


I mimo monotonii drogi wcale nie było mi nudno. Piękno i doskonałość natury sprawia niezapomniane wrażenia i doznania zasilające na stałe rezerwuar wspomnień.



Po półtorej godzinie marszu doszedłem do Czerlonki, małej wsi będącej niegdyś osadą robotników leśnych. Niegdyś znajdowała się tu piękna stacja kolejowa, która z racji swoich walorów estetycznych i zabytkowych została przeniesiona w 1999 roku do Hajnówki, gdzie służy jako Centrum promocji regionu. Sama Czerlonka swoje lata świetności ma już dawno za sobą.



Oczywiście co jakiś czas swoje zmęczenie musiałem wspomóc kanapką i łykiem wina z dolnej półki.
Ten zwyczaj pozostał mi już z lat studenckich i na stałe wpasował się w moje wędrownicze zwyczaje. Skutkiem ubocznym jest czasami powrót do domu na prostych nogach, ale jak na razie dzielnie sobie z tym radziłem. Całe szczęście, że słońce nie paliło tak mocno w czapę. Dzięki temu można częsciej było przyłożyć szyjkę do ust.



Po dziesiątej minąłem Miejsce Mocy i powoli zbliżałem się do Białowieży. Choć sam tor zatacza lekki łuk omijając centrum wsi. I tu natrafiłem na pierwszy przejaw ludzkiej obecności, który powitał mnie wesołym trajkotaniem: Czy życie panu niemiłe. Bo jak spostrzegłem wbijałem się prosto pod turystyczną drezynę, która na całe szczęście poruszała się z prędkością moich nóg.


Przeżyłem. Pociągnąłem łyk wina i ruszyłem dalej. Prosto oczywiście. Pejzaż nie uległ zmianie od ostatnich godzin. Po obu stronach rozciągała się Puszcza w całej swojej okazałości i potędze.



W swoim wewnętrznym zamyśleniu i błogości, którą przeżywałem nawet nie odnotowałem jak szybko przeciąłem kolejną osadę Grudki, znajdującą się prawie przy pieszym i rowerowym przejściu granicznym z Białorusią. Byłem coraz bliżej celu swej podróży.



Powoli wynurzałem się z leśnych czeluści i podążałem wśród pól i obrzeży Białowieży do ostatniego przystanku.








Białowieża Towarowa, kres wędrówki i mozolny powrót o giętkich nogach do domu. Było pięknie.

niedziela, 14 sierpnia 2016

Jasność widzenia

siedzę
końcem palców miętolę
rąbek książki
za oknem
zaczyna się ściemniać
w oddali rechot gówniarstwa
do mnie dociera tylko
odgłos srającego psa
po którymś tam piwie
stwierdzam że wszystko
jest chuja warte
zamykam książkę
i z wolna osuwam się
na dno

czwartek, 11 sierpnia 2016

Awaria???

Krążą pogłoski, że podczas modyfikacji elektrowni atomowej w Białoruskim Ostrowcu upuszczono przez nieuwagę reaktor atomowy...


Jak podaje Ministerstwo Energetyki Białoruskiej - Zagrożenia promieniowania nie stwierdzono...

środa, 10 sierpnia 2016

Lapida 56

Twarze bez wyrazu. Pozbawione jakichkolwiek rys inteligencji. Pochylone niezgrabnie do dołu. Martwo wpatrzone w ekraniki swoich plazmowych telefonów. Zalegają chodniki, przystanki, skwery, autobusy oraz wszelkie możliwe obszary użyteczności publicznej. Nawet rozmowy prowadzone bez patrzenia w oczy wydają się być suche, tępe, nieposiadające głębi oraz przekazu. Najsmutniejsze jest to, że ten stan będzie się pogłębiał. I wątpliwe jest odszukanie antidotum ratujące te wypatroszone młode umysły przed falą cywilizacyjnego konsumpcjonizmu.  

niedziela, 7 sierpnia 2016

piątek, 5 sierpnia 2016

Monotonia życia "szczęśliwego"

Moje życie składa się z Pustki i spokoju. Rano przeważa ból głowy towarzyszący mi, aż do rozpoczęcia pracy. Potem nadchodzi dziewięciogodzinny proces ciągłych uśmiechów i dobrego samopoczucia. Odbywa się on nieustannie wokół stołów pełnych złaknionych strawy ludzi o najróżniejszych kategoriach. Przerywnikiem jest słanie przysłowiowych "kurw" na zapleczu. Po czym następuje ponownie pełna gotowość roześmianego ryja. Wieczorami po powrocie do domu, a raczej późną nocą moje wnętrze wypełniają mgły i wilgoć tocząca się z okolicznych łąk i pól. Dominuje zapach lasu i dymu ulatującego z kominów pobliskich domostw. Gardło doznaje chwilowego chaosu przy przełykaniu któregoś tam z kolei kliszka wódki. Oczy rozmazują się na maczkiem zapisanych stronach książek. Umysł skupia się na kontrolowaniu nieustannego zmęczenia ciała i duszy. Po iluś tam godzinach następuje faza zwana ochłapem snu. Zza zamkniętych drzwi słychać harce kotów i ujadanie psów za oknem. Nieprzytomny zrywam się na odgłos budzika. Moje życie składające się z Pustki i spokoju wita kolejny jednakowy dzień. I ten znajomy ból głowy...