poniedziałek, 29 października 2012
Statyczny obraz ruchu
Za oknem nic nowego. Ten sam utarty pejzaż przyprawiający mnie o mdłości. Niezachwianie toczy swoją różnobarwną kolorystykę dyktowaną czterema porami roku i sporadycznymi żywiołami wedle kaprysów natury. Dodając do tego niemal całodobowy ruch organiczno-mechaniczny, wyłania się zza okna rutynowy obraz codzienności jakimi karmią się moje oczy od przeszło trzech i pół lat.
piątek, 26 października 2012
Spacer wewnątrz siebie
Jestem jak
pożółkły liść opadły z drzewa
bez tchnienia życia
leżący na ziemi
Jestem jak
wyschnięte miejsce po kałuży
niegdyś bogato
zraszane deszczem
Jak pusta rama po obrazie
tętniącym wyrazistością kolorów
w swoich dniach
Jak dziurawa kieszeń spodni
gubiąca po drodze
drobiazgi będące częścią całości
Jestem jak
dogasający knot świecy
na mapie świata
przysłoniętego mgłą
pożółkły liść opadły z drzewa
bez tchnienia życia
leżący na ziemi
Jestem jak
wyschnięte miejsce po kałuży
niegdyś bogato
zraszane deszczem
Jak pusta rama po obrazie
tętniącym wyrazistością kolorów
w swoich dniach
Jak dziurawa kieszeń spodni
gubiąca po drodze
drobiazgi będące częścią całości
Jestem jak
dogasający knot świecy
na mapie świata
przysłoniętego mgłą
sobota, 20 października 2012
Z pożółkłej karty X
Kubek
Na półce z nowymi naczyniami
stał z boku stary kubek obdrapany.
Pamiętam. Bo był tam na pewno między nami
- w zadumie oblegającymi kuchenny stół.
Towarzyszył swoją cichą obecnością,
choć wyglądał na doszczętnie zrujnowany.
On widział o wiele więcej niż my.
Niejedno przeszedł w podróży swej.
A teraz stoi samotny wśród nas
- w zadumie oblegającymi kuchenny stół.
Obnażając swoje ucho pęknięte,
wyszczerbioną namiastkę uśmiechu
w głębi łkającego o litość.
Jego czas dobiegał końca.
I on dobrze o tym wiedział,
że zostanie wyrzucony.
Rozbity i przez śmiecie splugawiony...
- A przecież tyle widział.
Lublin 1998
Na półce z nowymi naczyniami
stał z boku stary kubek obdrapany.
Pamiętam. Bo był tam na pewno między nami
- w zadumie oblegającymi kuchenny stół.
Towarzyszył swoją cichą obecnością,
choć wyglądał na doszczętnie zrujnowany.
On widział o wiele więcej niż my.
Niejedno przeszedł w podróży swej.
A teraz stoi samotny wśród nas
- w zadumie oblegającymi kuchenny stół.
Obnażając swoje ucho pęknięte,
wyszczerbioną namiastkę uśmiechu
w głębi łkającego o litość.
Jego czas dobiegał końca.
I on dobrze o tym wiedział,
że zostanie wyrzucony.
Rozbity i przez śmiecie splugawiony...
- A przecież tyle widział.
Lublin 1998
czwartek, 18 października 2012
Palce
zdzieram paznokcie wodząc palcami o mur
szukam wnęki, szczeliny, pęknięcia, otworu
dających możliwość lepszego spojrzenia na świat
zamiast tego widzę tylko startą, twardą skórę
i brud wrzynający się w linie papilarne
niegdyś miękkie, delikatne końcówki opuszków
dzisiaj jak kikuty na modłę złamanych drzew
po omacku, oślizgłe od potu, wyszukują dna...
szukam wnęki, szczeliny, pęknięcia, otworu
dających możliwość lepszego spojrzenia na świat
zamiast tego widzę tylko startą, twardą skórę
i brud wrzynający się w linie papilarne
niegdyś miękkie, delikatne końcówki opuszków
dzisiaj jak kikuty na modłę złamanych drzew
po omacku, oślizgłe od potu, wyszukują dna...
sobota, 13 października 2012
środa, 10 października 2012
Tak na marginesie... (nieco społecznym)
Muzycznie o powrotach, miłości braterskiej, patriotyzmie, również tym lokalnym, państwie opiekuńczym, społeczeństwie obywatelskim, wzajemnym zrozumieniu i mnóstwie innych zabiegów w rzeczywistości przybierających formę groteski i czczych pierdół ...
Cela Nr.3 - Dom
sobota, 6 października 2012
Pakt
metafizyczny lęk
przyodziany w schodzony
jesienny płaszcz
skrzętnie chowa się
za gabarytami mijanych drzew
nie odstępując mnie
nawet na kroku połowę
świstem wiatru i szelestem liści
szepce mi do ucha
bym zamienił go
z własnym cieniem
przyodziany w schodzony
jesienny płaszcz
skrzętnie chowa się
za gabarytami mijanych drzew
nie odstępując mnie
nawet na kroku połowę
świstem wiatru i szelestem liści
szepce mi do ucha
bym zamienił go
z własnym cieniem
wtorek, 2 października 2012
Zastygła twarz próbuje odnaleźć się w mrowiu fragmentów pękniętego lustra. Żadnej składni, żadnej harmonii. Nic co mogło by nadać jej jednolity pierwotny kształt. Tak, można śmiało stwierdzić, iż stopień rosnącej mizantropi i nihilizmu osiąga moment kulminacyjny. Ze skroni zamiast potu, krople krwi niczym drobinki unicestwiającego się DNA zataczają swój ostatni taniec.
poniedziałek, 1 października 2012
W drodze znikąd donikąd, przystanąłem na chwil parę pod drzewem. W absolutnym skupieniu wsłuchiwałem się w krople deszczu spadające z przemokniętych gałęzi i umęczonych wygasłym latem liści. Uświadomienie sobie faktu, że moje życie pozbawione jest jakiejkolwiek wyraźnej wizji przyszłości, przy tej pogodzie napełniło moje wnętrze względnym spokojem. Poczułem się jak jedna z wielu kałuż zalegających na chodnikach, ulicach oraz wydeptanych drogach na zielonych połaciach parków i skwerów. Ot, rodzi się w przypadkowym miejscu, by następnie z wolna wyschnąć i pojawić się w następnym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)