sobota, 29 czerwca 2013

Niknące światła wielkiego miasta

Moje demony budzą się we mnie, gdy dosięgnie je oszukańcza woń pustych ulic. Ma to miejsce zazwyczaj w nocy, gdzie przestrzeń ulicznych latarń i przystanków autobusowych staje się wylęgarnią różnej maści charakterów spragnionych chaosu miasta po zapadnięciu zmroku. Woń alkoholu, wydychanego powietrza zmieszana z głuchym echem setek pustych dialogów, wciska każdy stawiany przeze mnie krok w głęboką otchłań tej miejskiej dżungli. Piątkowo sobotniej "Sodomy i Gomory", opływającej wymiotami, krwią, spermą, resztkami jedzenia i ulatującą chwilą jakże łapczywie rozchwytywaną przez młode serca po ciężkim tygodniu przebytej egzystencji. Samotność migających świateł, monotonia pełzających pojazdów, martwy wzrok wbity w przednią szybę miejskiego autobusu, przybliża mnie niby do domu a jednocześnie prowadzi donikąd. Czuję jak zatracam się w morzu retorycznych pytań i wizji pozbawionych racjonalnego wytłumaczenia. Stąpam myślami po światach, gdzie pytanie o sens przybiera postać absurdalnego nonsensu. A ja sam staję się przykładem żyjącego błazna z przeterminowanym rezerwuarem zasobów moralnych i światopoglądowym zakalcem.

czwartek, 27 czerwca 2013

Wszakże nie Chrystus, choć człowiek

trawiony przez własne
wnętrzności
zarzucam na szyję pętlę
z jelit utkaną
jej odór wzmaga
szczekanie bezpańskich psów
za oknem
oraz podnosi lament
aniołów
o twarzach kobiet upadłych
i jeszcze tylko
kilka dni
miesięcy
może lat
i będą pić zdrowie
wznosić toasty
i kraść światło
z pustych oczodołów
mojej głowy zwisającej

środa, 26 czerwca 2013

Qntal - Ecce Gratum


Ku chwale przemijalności, przypadkowości zdarzeń, spotkań, wrażeń, doznań, marzeń ...

niedziela, 23 czerwca 2013

***

obłęd w oczach
których powiek pulsowanie
ćwiartuje stopniowo Twoje ciało
na części pierwsze
gdzie każda z nich
razem choć oddzielnie
szczytuje krwią do mózgu
tak budzi się erekcja
matka oceanów
nieba
ziemi
słońca
gwiazd i księżyca
pereł zdobnych śliną wszechświata
śliska oda do Twojej waginy

piątek, 21 czerwca 2013

Piękny fragment

"Z udaną wesołością szedłem po wilgotnym asfalcie uliczek, łzawe, spowite mgłą światła latarń patrzyły przez chłodną, wilgotną szarugę i wysysały z mokrej ziemi leniwe odbicia światełek. Przyszły mi na myśl moje zapomniane młodzieńcze lata - jakże lubiłem wtedy takie ciemne i posępne wieczory późnej jesieni i zimy, jak chciwie i z jakim upojeniem wchłaniałem wówczas nastroje samotności i melancholii, kiedy otulony płaszczem, w deszczu i burzy, biegłem przez wrogą, obdartą z liści naturę, samotny już wtedy, ale przepojony rozkoszą i przepełniony wierszami, które spisywałem przy świecy w mojej izdebce, siedząc na brzegu łóżka!"

                                                    Hermann Hesse "Wilk Stepowy"

PS: Najlepiej byłoby przytoczyć treść całej książki :)

czwartek, 20 czerwca 2013

W obronie Poety

wiersz powinien być
jak kawał żyznej ziemi
jak młot kruszący żelazo
jak światło w ciemnym tunelu
i błękit jaśniejący w sercu
twardy jak beton
ostry jak sztylet
słodki jak kobieca pierś
silniejszy niż wiatr
jak wielokrotny orgazm
muzyką jęku rozrywający ciszę
wiersz jak krew
jak pot spływający z czoła
jak wódka żrąca przełyk
i wyrzygane płuca
mocny jak kawa
w pysk bijąca senność
jak kosz owoców
na niedzielnym straganie
i zaciśnięta pięść
skurwysyna który go pisał
wiersz jak własna śmierć

niedziela, 16 czerwca 2013

Anna Achmatowa - Czwarta

Wszystkie wspomnienia mają trzy epoki.
Pierwsza z nich jest jakby wczorajszym dniem.
Dusza pod stropem ich błogosławionym,
a ciało w cieniu ich zaznaje szczęścia.
Jeszcze nie zamarł śmiech i płyną łzy,
atramentowa nie jest starta plama -
i pocałunek - jak pieczęć na sercu,
jedyny, pożegnalny, wciąż pamiętny...
Ale to wszystko trwa bardzo niedługo.
Nad głową już nie strop, a gdzieś daleko
na zagłuchłym przedmieściu dom samotny,
gdzie zimą zimno, a latem gorąco,
gdzie są pająki, kurz wszystko pokrywa,
murszeją listy pełne słów żarliwych,
gdzie się cichaczem zmieniają portrety,
gdzie ludzie chodzą jak gdyby na groby,
a po powrocie myją ręce mydłem
i otrząsają przypadkową łezkę
z powiek znużonych - i ciężko wzdychają...
Lecz bije zegar, wiosna zastępuje
poprzednią wiosnę, różowieje niebo
i kiedyś się zmieniają nazwy miast,
zaczyna braknąć już świadków wydarzeń,
nie ma z kim płakać, nie ma z kim wspominać.
I już odchodzą z wolna od nas cienie,
które przestaliśmy dawno przyzywać
i których powrót byłby dla nas straszny.
Zbudzeni raz, widzimy, żeśmy drogę
do samotnego domu zapomnieli,
i swoim wstydem i gniewem się dławiąc
biegniemy tam, lecz (jak to zwykle bywa)
tam wszystko inne: ludzie, rzeczy, mury,
a nas nikt nie zna - my jesteśmy obcy.
Trafiliśmy gdzie indziej... Miły Boże!
I oto gorycz największa przychodzi:
zdajemy sobie sprawę, że nie można
zawrzeć w granicach życia tej przeszłości
i że jest dla nas tak nieomal obca,
jak sąsiadowi w tym samym mieszkaniu,
że nie poznalibyśmy już umarłych,
a ci, z którymi Pan Bóg nas rozłączył,
świetnie obeszli się bez nas -
i nawet - wszystko wyszło na lepsze...


PS: Piękno i moc tego utworu dedykuję Rodzicom.                                                                            

piątek, 14 czerwca 2013

Quntal - Frühling

 

Wszystko ulega zmianie. Nieubłaganie podlega władzy czasu. Żniwa, zbiory ludzkich dokonań, pory roku, bicie serca, nasza niedoskonałość, miłość...
 - niechaj choćby ona doczeka kresu na równi ze śmiercią!

środa, 12 czerwca 2013

***

jak późny kwiat jabłoni
zakwitłem z woli ojca i matki
poza sezonem właściwego czasu
w oddali słychać dźwięk dzwonów
przy polnej drodze mgłą ogarniętą
obok złamanego krzyża
ptaki powoli szykują się do odlotu
wszystko podlega zmianom
a ja znowu zostałem sam
przeciwko czterem porom roku

wtorek, 11 czerwca 2013

Zakwas niekontrolowany

Pierdolę poetów. Zwłaszcza tych zaradnych, z zasobem inspiracji i doświadczenia wyrzeźbionego na plecach, opuszkach palców oraz okładkach swoich tomików. Pierdolę poezję. Zwłaszcza tę, która jak kwas wyżarła łapczywie moje wnętrze, pozostawiając na zawsze niegojące się rany na otwartym mięsie. I siebie też pierdolę. Jak długo można robić pod siebie wierszem...

sobota, 8 czerwca 2013

Przywiązany

jak pies wyczekujący pana
wpatruję się łapczywie
w Twoje okno
na chwilę obecną
nie ma nikogo
kto by mógł podrapać
mnie za uchem
czuję jak pocą mi się łapy
szyby Twoich oczu zamknięte
na klucz
próżno szukać schowka
w prześwitach  dłoni
i w spienionych falach
Twoich włosów
co jakiś czas rozchylasz
kotarę z serca
wyglądasz wtedy tak
jakbyś chciała mi rzucić kość
na ten gest
ogarnia mnie spazm radości
i czuję jak ślina
niczym łza szczęścia
zaczyna mi cieknąć
z pyska
z krocza
z oczodołów
z ulatujących form życia

                                                                              czerwiec 2013

środa, 5 czerwca 2013

Lapida 49

Godzina 5.50 rano. Jeden z wagonów linii metra Northern line kierujący się w stronę Edgware via Bank. W środku oprócz mnie jeszcze na wpół sennego zaledwie kilka rozmazanych twarzy. Góra cztery. Podróżnych zaczyna przybywać dopiero od stacji Tooting Brodway. Powoli jak co dzień staję się świadkiem polowania na wolne miejsca. Przegrani muszą niestety stać. Uchwyceni dostępnych elementów wagonu starają się zachować równowagę ciała i umysłu. Na chwilę obecną a jest już 6.12 przestrzeń dostępną wypełnia około czterdziestu osób w różnym wieku i różnej płci. Wodząc oczami po różnorodności tej żywej tkanki dzielę w myślach pasażerów na trzy grupy:

  • - medytatorzy - Jakby nieobecni, nieświadomi sytuacji w której się znajdują. Siedząc lub stojąc z zamkniętymi powiekami walczą o przedłużenie choćby o chwilę coraz bardziej ulatującej w niebyt imitacji snu.
  • - czytelnicy - Już rozbudzeni, najprawdopodobniej poranną mocną kawą i tostem z masłem. Ze skupieniem śledzą losy swoich książkowych bohaterów lub leniwie kartkują poranne wiadomości gazety "Metro".
  • - klikacze/dotykowcy - Najliczniejsza grupa, stanowiąca grubo ponad połowę podróżnych. Zahipnotyzowani, ogarnięci sobie wiadomym transem wykonują precyzyjne ruchy palcami jakby za pomocą alfabetu Morse'a chcieli nadać sygnał s.o.s  na ekranach swoich małych komputerów, które nota bene nie mają już nic wspólnego z tradycyjnym pojęciem telefonu komórkowego. Ulokowani gdzieś w zaświatach cybernetycznej przestrzeni już z nadejściem świtu wytężają neurony nad możliwościami jakie oferują im nowe aplikacje, skupiska pikseli, obrazy i portale społecznościowe.

Tych ostatnich lubię określać mianem niewolników ładowarek w bagażu podręcznym.

sobota, 1 czerwca 2013

Zgon anonimowego poety

gdzie spojrzeć
towarzyszko niedoli
nieodwracalnie złamana strzało
tkwiąca głęboko w sercu poety
w którą stronę głowę zwrócić
gdy Eros już dawno umarł
a jego prochy rozwiał wiatr
wzdłuż ciernistego brzegu
wyschniętej rzeki
w potopie słów
przy dźwiękach pustej mowy
obdarty z resztek sił
współczesny banita
żegna się z wolą życia
na skraju leśnej drogi