sobota, 27 listopada 2010

Powiewu historii ciąg dalszy

Jak to powiadają "na każdego bat się znajdzie". Tak też się stało ku uciesze Edwarda I w stosunku do sen spędzającego mu z powiek szkockiego rebelianta - Williama Wallacea.
Zdradzony przez ludzi, w których pokładał wyzwoleńcze spod angielskiego jarzma nadzieje, został stracony 23 sierpnia 1305 roku w sposób dość okrutny i wyrafinowany.
Sądzony za swe czyny był w tym samym gmachu w którym na świat przyszedł legendarny Młot na Szkotów - Edward I. Ściślej w Westminster Hall, będącej najstarszą częścią Parlamentu.
Wyrok rozprawy był jednoznaczny - Śmierć. Choć za wyrażenie skruchy przed królewskim zwierzchnikiem mógłby liczyć na śmierć w formie nieco łagodniejszej. To jednak zupełnie nie wchodziło w rachubę, gdyż byłoby to zaprzeczeniem wszystkiego o co Wallace walczył przez całe swoje krótkie życie.

Tower of London

Już osądzony, ulicami Londynu został nago ciągnięty przez konie, aż do osławionego, ociekającego krwią miejsca zwanego "Smithfield Elms" - dzisiejszy West Smithfield Park ulokowany w północno-zachodniej części miasta. Tu, oprócz kwitnącego handlu, odbywały się również wszelkie publiczne egzekucje dokonywane na kryminalistach, heretykach, odszczepieńcach oraz tych co swoją mądrością lub przekonaniami śmieli wystąpić przeciw angielskiej koronie.

West Smithfield dzisiaj

Na placu Wiązów (z ang. Elms)William Wallace został powieszony, następnie przyduszonego odcięto i stopniowo patroszono tak, by mógł utrzymywać się przy życiu w miarę długo. Skonał ostatecznie przez wyrwanie mu serca. Po śmierci jego ciało poćwiartowano i wysłano w różne strony świata ku przestrodze dla Szkotów.

Tablica pamiątkowa upamiętniająca czyny i poświęcenie Wallacea znajdująca się na na jednej ze ścian St. Bartholomew's Hospital nieopodal miejsca jego egzekucji.


środa, 24 listopada 2010

Rzut subiektywny

Myśl o tym, że poczucie sensu zanika wraz z aktem naszych narodzin napawa mnie wewnętrznym spokojem i wprawia w stan nihilistycznej beztroski...


Deutsch Nepal - Morgue Restaurant

wtorek, 23 listopada 2010

Nocy kres

Rękoma w sennej malignie
niebo gęste przerzedzam.
Z uzyskanej przestrzeni
wyłuskuję gwiazdy łapczywie.
Wszak czasu jest mało
i noc chyli się ku końcowi.
Potem zaś,
zamiast kawy porannej,
chwycę w garść pierwszy blask słońca
i przebiję się nim na wylot
nie wstając nawet z łóżka.

piątek, 19 listopada 2010

Boski kaprys

Przyjmując metaforycznie, iż Bóg stworzył wszystko własnymi rękoma wieńcząc swoje dzieło tworem ostatecznym jakim był człowiek, dochodzę do wniosku, że materiał poświęcony na "nas" pobrał z resztek brudu jaki został mu pod paznokciami.
Bluźnierstwo lub jak kto woli szyderstwo; adekwatne do "naszej" aktualnej wartości aksjologicznej.

niedziela, 14 listopada 2010

Powiew historii


Pałac Westminsterski zwany potocznie Parlamentem, stanowi zaraz obok wyrastającego z jednego jego boków Big Bena, jedną z głównych wizytówek Londynu. Oglądam go każdego roboczego dnia dwa razy, co w skali rocznej daje wynik 520-stu widzeń. Nie mogę więc powiedzieć, że jego wyjątkowe piękno robi już na mnie piorunujące wrażenie. Aczkolwiek, ostatnio ciekawie było jeszcze raz rzucić na niego refleksyjnym okiem, gdy dowiedziałem się, że w nim właśnie przyszedł na świat 17 czerwca 1239 roku Edward I zwany Długonogim Młotem na Szkotów. Ten sam, którego "rebelcze" wybryki Williama Wallacea (ukazane w filmie Gibsona "Braveheart") doprowadziły do niejednego rozstroju żołądka :)

środa, 10 listopada 2010

Wiersz mówiony lub krótki testament z chwili bierzącej, będącej teraz przeszłym zdarzeniem zapowiadającym kolejny dzień ...

Piszę ten "wiersz" na kolanie, wetknięty jak opuszczony przedmiot w siedzenie pociągu metra.
Na zewnątrz liście szamotane wiatrem gniją w kroplach deszczu. Jesień spluwa żółcią .
Lecz mnie tam nie ma, ale czuję ten posmak ściekający gęstą zawiesiną z mojej pomiętej twarzy.

Zmierzch zapada. Za rogiem, jak co środę L. Wittgenstein czai się z zamiarem kolejnej próby wbicia mi noża w plecy. To kara za źle pojmowany pragmatyzm życia.

Lecz nie dzisiaj. Nie w tej chwili. Nie w tym właśnie zaistniałym momencie.

Lisy zaczynają wieczorny żer, przeszukując żałosne ułożenia londyńskich ulic.

Niestety, nie mam w tym udziału. Truchło zamarłe w nabitym gąbką fotelu (znaczy się ciało jeszcze) wyczekuje kolejnej stacji ...



poniedziałek, 8 listopada 2010

Nastrój

świece na stole
magia jesiennych nocy
słychać świst wiatru

niedziela, 7 listopada 2010

Banał listopada - roku 2010

Po pięciu latach udało się postawić pomnik Chrystusa w Świebodzinie. Przez całą sobotę budowniczowie trudzili się by zamontować ramiona i głowę. Ks. Sylwester Zawadzki, pomysłodawca kolosa, rozpłakał się ze szczęścia, gdy operacja dobiegła końca. Gigantyczny Król mierzy więcej niż ten w Rio de Janeiro.

- Wybudowanie pomnika było dla mnie powołaniem. Chrystus objawił mi się i powiedział, żebym to zrobił. Tak się stało. Kierowałem się symboliką. Sama postać Jezusa mierzy 33 metry, dokładnie tyle ile miał Chrystus lat, gdy umarł na krzyżu - tłumaczył Zawadzki.




PS: W ewangelii Mateusza 24. 23-24 czytamy: "Gdyby wam wtedy kto powiedział: Oto tu jest Chrystus albo tam, nie wierzcie. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych."

Choć w tym przypadku można powiedzieć, że mamy do czynienia z "największym na świecie aktem bałwochwalstwa" i po raz kolejny (sugerując się wypowiedzią pana Zawadzkiego) z kompletną nieznajomością Pisma Świętego w tzw: wielce "uduchowionym" od bodajże Mieszka I kraiku nad Wisełką.

sobota, 6 listopada 2010

Zakola

Gdzie usiąść wygodnie...
Gdzie spocząć,
na miarę dobrze rozprostowanych nóg...
Gdzie głowę opętaną w pijackim amoku
oprzeć bez zbędnych zgrzytań
przechodnich spojrzeń...
Gdzie odetchnąć
z dala od smrodu własnego oddechu...
Gdzie odsunąć moczem zalane krocze
z dala od przemokniętych nogawek...
Wymiocinami zamalowany kołnierz
przetrzeć zasmarkanym mankietem...
Gdzie szukać schronienia
na miarę swego upodlenia...
Gdzie dokopać się pogłosu
echa minionego...
Ja - człowiek -
w skali własnych możliwości,
powstanę z błota i ruszę
chwiejnym krokiem przed siebie...

piątek, 5 listopada 2010

Czas na własny "byt"

Uporczywie grzebię wykałaczką między dziąsłami. Wyskubuję resztki dnia. Nic specjalnego. Przeżuta mikstura, mająca zostać wkrótce zapita tanim rumem. Piątek wszakże. Czas zapomnienia, wytchnienia od przebolałych uczestnictwem weń minionych dni. Zawieszam chwilowo własne zaangażowanie w ruchliwym społeczeństwie. Przypomnieniem będą tylko leniwie przechadzające się cienie postaci za oknem i upierdliwy rechot samochodowych silników. Poza tym, tylko Ja w sobie samym. We własnej samotni napęczniałej od retorycznych pytań, dociekań nie na czasie i przeterminowanych koncepcji, mających notabene zmienić bardziej mój pogląd na aktualnie doznawany moment. To wszystko. Oddaję teraz głos nadchodzącej chwili.

Smokin' Bowl by The Real McKenzies on Grooveshark


PS: Na pokrzepienie ;)

środa, 3 listopada 2010

Tłum

O pojęciu tłumu nie zawsze prawi się w samych superlatywach. Za dawnych czasów już Arystoteles zwykł określać go mianem "ludzkiego zezwierzęcenia". Na ogół przyjęło się twierdzenie, że tłum stanowi bezosobową masę, pozbawioną koloru i tożsamości. Przyjmując takie rozumowanie tzw. tłumu jako tłumu jest ono do zaakceptowania. Nie zapominajmy jednak, że jego istota składa się z jednostkowości. To jest z poszczególnych indywidualnych elementów. Oznacza to, że w tym cielesnym zagęszczeniu odnajdziemy przynajmniej jeden odnośnik (dostatecznie wyrazisty), który pomoże nam wynieść się ponad utartą filozofię tłumu. Jest nim nasza "twarz". Jedyna w swojej niepowtarzalności, unikalna, nie do podrobienia. Pozbawiona obiektywnych etykiet. Będąca podkreśleniem charakteru, stanowiącego swoisty wyróżnik w skupisku.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Morał niewątpliwy

młodzieńcza ironia
zgryźliwa szczypta pogardy
wobec tych,
co zmierzyli się z czasem...

nie szczerz zębów bracie
z biegiem lat i Ty
pokryjesz się rdzą
niczym ta śruba
wkręcona w strop dachu
nad twoją głową