wtorek, 30 marca 2010

Przemoknięty

Płynące w deszczu ulice,
pianą charczące odpływy.
Przemoknięte ściany domów
prężą ceglane muskuły
przed obojętnym majestatem
szarego nieba.
Wśród tańca parasoli
skrywających skulone postacie,
wiatr opróżnia podmuchem
kieszenie z resztek marzeń.
Za jego przyzwoleniem
miotam się jak zwiędły liść,
co zgubił matczyne drzewo
noszące go do chwili upadku.
Całkiem sam pośrodku
przykrytego łzami miasta.

poniedziałek, 29 marca 2010

Krótki manifest, w którym zapewne nie zostało już nic nowego ogłoszone

"Wprawdzie koledzy nie lubili mnie z powodu mego ciężkiego charakteru, choć przecie nieraz tak bywa, że to co dla nas jest wzniosłe, święte i czcigodne - zarazem, nie wiedzieć czemu, śmieszy naszych towarzyszy."

F. Dostojewski "Białe Noce"


Wybieram ciemność. Samotnię własnych doznań w każdym ich aspekcie. Kontemplację myśli, analizę postrzeżeń w sobie tylko zrozumiały sposób. Umacniam fundamenty dystansu wewnątrz siebie, wobec drogi w jaki ten świat ulega rozwojowi. Umywam ręce od pustego zachwytu i jałowej fascynacji rzeczami ulegającymi przemianom w procesie, którego nic i nikt nie jest w stanie powstrzymać. Drwię z głupców pokładających swoją ufność w namacalnej materii, wyrzekających się marzeń na rzecz smarowania ciała i duszy łajnem doczesności.
Chylę czoło przed nieopisaną potęgą wyobraźni, przed demonicznymi mocami abstrakcji uśpionymi w skomplikowanych strukturach ludzkiego umysłu. Zginam kolana na skutek okazałości i doniosłości "tła chwili" oraz wszystkim krótkotrwałym formom wyrazu
zapadających w pamięć w sposób twórczy i rodzący owocną refleksję nad kruchą istotą życia!!!

piątek, 26 marca 2010

Złe miejsce na refleksję

Stoję na placu
mentalnego osamotnienia.
Wokół szelest podartych książek
i stęchły zapach myśli wdeptanych w ziemię.
W chwili, gdy zaczyna mnie przygniatać
tłum z pokolenia:
Gówno widzę
Gówno słyszę
Gówno wiem
Trudno prosić o zachowanie kultury
i choćby namiastkę zrozumienia.
Nic tu po mnie...
Niestosownym splunięciem
daję temu wyraz.
Otoczony aurą wewnętrznego milczenia
ruszam przed siebie w dalszą drogę
w poszukiwaniu złudnego spełnienia.

środa, 24 marca 2010

Z pożółkłej karty VI

Wiersze mówione
lub
(krótkie listy)


Wiesz,
wczoraj wieczorem,
na pustym chodniku
w cieniu blokowisk
przy bezchmurnym niebie,
próbowałem stworzyć Twoją twarz
z gwiazd świecących
od dawien dawna.
I wiesz co,
wyszła piękna postać
i choć z gwiazd utkana
tak odległych
to jednak tak bliska
sercu memu.
Poczułem wtedy
Twoją obecność
i dobrze mi było.



Taki sen wieczorem śniłem
w obecności zapachu
perfum kobiety,
o długich włosach
jak złoty wodospad
orzeźwiający moją twarz.

I w tym rozmarzeniu
nagle podeszłaś do mnie
i otarłaś łzę tęsknoty
z moich oczu.
Bym mógł już zasnąć
bez obaw i lęku.



A dzisiaj byłaś
ze mną na mieście.
Mijając ludzi owładniętych
manią szybkiego kroku
rozmawialiśmy o miłości.

Dałaś mi kwiat nadziei,
kiedy odchodziłaś
bym pamiętał,
że jesteś przez cały czas.



Co byś powiedziała
na mały uścisk dłoni
i wspólną kawę przy drodze.
Gdzieś wczesnym wieczorem,
oświetleni reflektorami
mijających nas aut
spacerowalibyśmy sobie
drogą naszego życia.



Dzisiaj przez cały dzień
nosiłem Cię w koszu
pełnym świeżych kwiatów i owoców.
I tak przez cały czas
ucztowaliśmy razem
jak w rajskim ogrodzie.
Wieczorem, gdy usypiałem
woń kosza unosiła się w pokoju.
Zasnąłem.



Świadomość Twojej miłości
pozwoliła mi, bym przeżył
te godziny bez nadmiernego
wnikania w istotę "sensu".
"Sens" cóż to za słowo?
Wystarczy tylko wsunąć delikatnie
między każdą jego literę
rysujący się się kształt Twojej postaci
by uzyskać pełnię.



Tęsknota dała mi
dzisiaj we znaki.
O jakże pragnąłem
Twojego dotyku.
Choćby spojrzenia
jednego.
Mój smutek znikł
w głębinach Twoich oczu
zerkających
na mnie ze zdjęcia.



Tak jak ten tydzień,
tak i pozostałe są razem z Tobą.
Wraz z przesuwaniem się
wskazówek zegara na ścianie
moje Kocham zmierza ku Tobie.




Elizie - bohaterce tego tomiku
2001

wtorek, 23 marca 2010

Dead Poets Society

Wczoraj podążając szlakiem swoich ulubionych filmów po raz kolejny obejrzałem obraz w reżyserii Petera Lindsaya Weira "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". I po raz kolejny towarzyszyły mi te same emocje, zachwyt i wewnętrzne wołanie serca napędzane motywem Thoreau: "By nie odkryć tuż przed śmiercią, że nie umiałem żyć...". Film ten bowiem od niepamiętnych czasów robi na mnie niesamowite wrażenie, pozostawiając kręcącą się w oku łzę. Jest receptą zawierającą lekarstwo na stwierdzenie "czym skorupka za młodu nasiąknie". Wnikliwą próbą wyrzeźbienia w nas wrażliwości na piękno, literaturę i poezję, bez względu na to jakie pozycje społeczne pochłonął nasze "Ja" w przyszłości. Kształtowaniem charakteru, wydobyciem z głębi siebie pasji życia, pchającej nas do czynienia rzeczy niezwykłych. Próbą porzucenia widma stereotypów, statyczności i wszelkiej maści konwenansów wtłaczanych w nas niczym przeterminowany olej prosto do głowy przez doświadczonych wiedzą i losem nauczycieli "racjonalnego" rozsądku. Wszystko to na rzecz marzeń, upojnych wyzwań, kluczowego "chwytania dnia" i wysysania z niego soków życia z zachowaniem cnoty mądrości i roztropności. Ten dramat obyczajowy jawi się jako niezapomniana lekcja życia, której przesłaniem jest metaforyczne stwierdzenie, iż nawet stając na stole wynosimy swoje wewnętrzne zdrowe ambicje i pragnienia ponad przeciętną i skostniałą rzeczywistość, nadając jej jednocześnie nowy wymiar i bardziej klarowny widok.




* (Oba kadry pochodzą z filmy Petera Lindsaya Weira "Dead Poets Society" 1989)

niedziela, 21 marca 2010

Złamanie otwarte (w trzeciej osobie)

Wybiegając myślą w przód
nie zdążył skojarzyć faktów.
Jak wazon pełen zwiędłych kwiatów
runął całokształtem w dół.
Teraz potrzebuje czasu
by na nowo posklejać
cząstki zdarzeń w jedną całość.
Oczyścić drogę z uzyskanych ran
i nie kulejąc wykonać kolejny krok.

piątek, 19 marca 2010

Pytanie retoryczne (nie pierwsze i nie ostatnie)

Tyle zabiegów, tyle przedsięwzięć. Mnóstwo trosk, czynów i zobowiązań. Niezliczona ilość zadań, czynności, gestów. Okresy frustracji, miłości, nienawiści i no przecież nieodłączne chwile szczęścia. Najróżniejsze poświęcenia, ofiary, konflikty, rozejmy. Momenty tworzenia i trwogi niemocy. Setki żądz i słabości. Aktywność stałej wewnętrznej walki dobra i zła, moralności i upodlenia. Pytam (się) tylko po co!!! W imię czego!!! Skoro i tak wszystko zostanie przykryte czarnym płaszczem śmierci i rychłego zapomnienia. A sfera wiary okaże się tylko pocieszeniem przed nieznanym. Niczym więcej jak tylko piachem w klepsydrze skrupulatnie odwracanym na przemian przez odwieczną iluzję człowieczeństwa. Polegającą na złudzeniu, że można być lepszym, niż się jest w rzeczywistości.


Nie wierzę w nic...

Nie wierzę w nic, nie pragnę niczego na świecie,
Wstręt mam do wszystkich czynów, drwię z wszelkich zapałów:
Posągi moich marzeń strącam z piedestałów
I zdruzgotane rzucam w niepamięci śmiecie...

A wprzód je depcę z żalu tak dzikim szaleństwem,
Jak rzeźbiarz, co chciał zakląć w marmur Afrodytę,
Widząc trud swój daremnym, marmury rozbite
Depce, plącząc krzyk bólu z śmiechem i przekleństwem.

I jedna mi już tylko wiara pozostała:
Że konieczność jest wszystkim, wola ludzka niczym —
I jedno mi już tylko zostało pragnienie

Nirwany, w której istność pogrąża się cała
W bezwładności, w omdleniu sennym, tajemniczym
I nie czując przechodzi z wolna w nieistnienie.

(Kazimierz Przerwa-Tetmajer)

środa, 17 marca 2010

Już blisko ...





zakwitł pierwszy kwiat
świat budzi się do życia
po zimowym śnie

wtorek, 16 marca 2010

Przebłysk

Po omacku próbuje odszukać prawidłowy kształt swojej twarzy. Ten pierwotny, pozbawiony grymasu zgorzknienia, marazmu i ogólnego znużenia. Nadać mu na nowo pozytywny obraz, daleki w swoim wyrazie od wszelkich dotychczasowych spekulacji myślowych. Nie podparty żadnym empirycznym dowodem rodzącym poczucie wewnętrznego lęku. Jest to wszakże jak szukanie złamanej igły w stogu gnijącego siana, ale żywię targaną sprzecznymi odczuciami nadzieję. A nuż się uda... .

czwartek, 11 marca 2010

W innym świetle

W myślach uśmiercam się
po trzykroć szybciej i skuteczniej
niż w rzeczywistości.
Czynię to krótkimi seriami
po dwa uderzenia
na przekór biciu serca.
Kunszt samozagłady
mam opanowany niczym
jadłospis na każdy dzień tygodnia.
Potrawy zmieniam w
przypływie natchnienia.
Przeżuwam je w ciszy i spokoju.
Zazwyczaj przed snem,
przy zamkniętych oczach.
Smak...
jest wtedy bardziej wyrazisty,
wysublimowany.


___________________________________________________

Noszę w sobie pewien zalążek, namiastkę niczym nie uzasadnionej rezygnacji. Główną przyczyną, znając mnie jest zapewne "ogół wszystkiego". Tylko co stanowi to "wszystko"? Rzeczą trudną do zdefiniowania jest wysiłek jaki należy włożyć, by posegregować wszystkie te "motywy" (często kłócące się między sobą) czyniące nasze życie, takim jakim jest. A następnie poukładać je w alfabetycznym porządku "zdarzeń i czynności" na półeczkach naszych "pragnień i wizji". Próbuję już od tylu lat i za cholerę nie daję rady.



___________________________________________________

środa, 10 marca 2010

Dzień, w którym nikt na nikogo nie czaka

Już widać kres,
kolory pojedynczo gasną
w rozmazanych oczach.
Z dala daje się słyszeć
przeszłość na opak przeżytą.
Na nic się zda tłumienie jej
siedząc plecami do okna.
Łzy rozczarowania wysychają
samotnie na odludnym bruku.
Brakuje dłoni do ich otarcia.


(Tym co zrezygnowali)

wtorek, 9 marca 2010

***

uśmiech teściowej
nierówne bicie serca
znów podskoczył puls


( Wczoraj mama mojej małżonki, podczas telefonicznej rozmowy spytała czy mógłbym napisać dla niej haiku. Ależ oczywiście odparłem ... ;)

poniedziałek, 8 marca 2010

"Anegdota" o poetach

Poeci są jak ziarna morskiego piachu, delikatnie oszlifowane niczym bursztyn wydobyty z wodnych otchłani. Z własnego wyboru wciskają się do dziurek od klucza, bacznie analizując postrzeganą rzeczywistość. Raz na jakiś czas przymykają oko na świat wraz z kolejnym trzaśnięciem zamka wiedzy i cierpienia. Odchodzą wtedy w zapomnienie, by jak banici tułać się po bezdrożach własnej wyobraźni i granicach mistycznego obłędu.

niedziela, 7 marca 2010

Miraż

Przerzucając wyschnięte gałęzie
na wszystkie strony
w szaleńczym zrywie i z troską
by zachować trzeźwy wzrok
Wypatruję dalszej drogi
z zasłanego kurzem horyzontu
Ostre grudy żwiru nie ranią już nóg
tak jak na początku wędrówki

Z czasem
do wszystkiego
można przywyknąć

sobota, 6 marca 2010

Zanim...

przyduszę się krawatem...
i przyoblekę korpus,
gorsetowatą marynarką...
Wchłonę w siebie życiodajne rytmy...
The Exploited...
Brighter Death Now...
Minor Threat...
Guernica y Luno...
Sistrenatus...
...
i wyruszę,
by nabytymi zdolnościami
zdobywać kurewskie złote góry
i zlizywać moczem zroszone dłonie
mocodawców XXI wieku ...
___________
(Troszkę wulgarnie, ale taki los...)

piątek, 5 marca 2010

Ulotność złudnych założeń

Ostatnimi czasy ulatuje ze mnie tchnienie motywacyjne. Zauważyłem, że z dnia na dzień popadam w stan myślowej nieważkości. Dziwne w tym wszystkim wydaje się być, że ta właśnie postawa, ten rodzaj samopoczucia sprawia mi przyjemność. Jednocześnie wypełniając moje wnętrze pewnym lękiem i odległą obawą, którą w żaden sposób nie potrafię sprecyzować na poziomie racjonalnych doznań. Świadomie zamykam się w kręgu prostych w swojej niezłożonej machinie czynności. Cały schemat opiera się głównie na porannym otwarciu oczu, odbębnieniu zastałego dnia ze wszelkimi skutkami dodatnimi bądź ujemnymi a następnie pod wpływem nadchodzącej nocy, ponownemu ich zamknięciu. Grunt to podtrzymywać ową rześkość znużenia z dala od furtki prowadzącej nas prosto w objęcia mentalnego samobójstwa. Reszta zaś potoczy się sama... .

poniedziałek, 1 marca 2010

Powiew wiosny



owocowy raj
kwiatem zapełniony sad
syci się słońcem