"Zarząd Pałacu Kultury popełnia przestępstwo, propagując komunizm - zawiadomił prokuraturę warszawski radny PiS. Chodzi mu o posąg mężczyzny, który trzyma księgę z nazwiskiem m.in. Lenina. Zawiadomienie zbiegło się z pogłoską, że pałac może stać się siedzibą Instytutu Pamięci Narodowej.
Posąg młodego mężczyzny w robociarskim stroju, w rozpiętej pod szyją koszuli spogląda na przechodniów z niszy na zewnętrznej elewacji Sali Kongresowej. Robotnik niczym tarczę trzyma na sercu olbrzymią księgę z nazwiskami klasyków na okładce: "Marx, Engels, Lenin". Pod Leninem jest sporo wolnego miejsca - wytężywszy wzrok, można dostrzec cień startego po 1956 r. czwartego nazwiska - Stalin.
- Są to twórcy teoretycznych podstaw oraz ludobójczy zbrodniarz ideologii komunistycznej. Nie ulega wątpliwości, że fakt prezentowania i udostępniania na widoku publicznym wyżej opisanej rzeźby przez Zarząd Pałacu Kultury i Nauki wyczerpuje znamiona opisanego czynu zabronionego w Kodeksie karnym - dowodzi warszawski radny PiS Maciej Maciejowski w doniesieniu złożonym w Prokuraturze Rejonowej Warszawa-Śródmieście Północ."
Ps: Taaa. Jeszcze bardziej wytężywszy wzrok i najlepiej oskarżmy od razu całą Heglowską lewicę !!!
wtorek, 28 sierpnia 2012
"Przywiędłe wargi w skupieniu szeptały słowa modlitwy. Od czasu do czasu pełne łez oczy wznosiły się w górę i napotykały wzrok Tego, który wziął na siebie cierpienia ludzi, aby odkupić ich winy. Przez otwarte drzwi kaplicy widać było drzemiące w przedwieczornej ciszy Bieszczady: na zachodzie grzbiety Otrytu i Toustej, na wschodzie Ostrego."
Jan Gerhard"Łuny w Bieszczadach", s.344
Nie wnikam w historyczne zawiłości przedstawione w tej książce, bo wiem, że jak trudny do zmiany jest charakter człowieka, tak i obrane stanowisko wobec tego co było, zakorzenione głęboko w ludzkiej psychice również zmianie nie ulegnie. Zawsze była i będzie strona prawa i strona lewa. Abstrahując jednak od tego oraz tragicznej tematyki lektury, przywołuję ów fragment, bo jak nic urzekł mnie on swoim majestatem obojętności wobec paradoksu ludzkich przekonań wolnościowo - politycznych...
Rozdzierający jak tygrysa pazur Antylopy plecy jest smutek człowieczy Nie brooklynski most Ale przemienić w jasny nowy dzień Najsmutniejszą noc To jest dopiero coś
Przerażający jak ozdoba świata Co w malignie bredzi jest obłęd człowieczy Nie brooklynski most Lecz na druga stronę głową przebić się Przez obłędu los To jest dopiero coś
Będziemy smucić się starannie Będziemy szaleć nienagannie Będziemy naprzód niesłychanie Ku polanie
Edward Stachura
Żadne listy, rozmowy telefoniczne, komunikatory cyfrowe, komputery, fale radiowe nie są w stanie zastąpić mi żywej rozmowy z ojcem, namacalnego dotyku dłoni matki. Podmienić atmosfery emocjonalnego kontaktu z najbliższymi.
Siedzę uschnięty na łóżku wpatrując się martwo w okno, wchłaniając do znudzenia znany mi pejzaż. Leżę martwo pod ławką w parku wyłuskując wzrokiem jakże odległe mi niebo. Grzebię się żywcem pod torami kolejki wąskotorowej przecinającej Białowieskie lasy. Wiję się jak wąż oplatając Trzy kazimierskie krzyże. Upadam nieprzytomnie pod dzwonnicą na Czwartkowym wzgórzu. Wszystko jest pozbawione treści, rozmyte w łkaniu do niezdefiniowanego. Pozostaje tylko przeszłość jako żywy obraz mojej zanikającej z wolna tam obecności oraz przyszłość jako odległa mordęga, nieposiadająca żadnego konkretnego kształtu i treści. Teraźniejszość ze swoim balastem nie znaczy nic. Jest tylko znikającym momentem drażniącym serce, rozsadzającym umysł, rodzącym niepokój i tęsknotę. Analiza liczby 431 rozłożona na dni, tygodnie, miesiące, ponad rok, godziny, minuty, sekundy, setne sekundy, setne setnych sekund wydaje się być nieskończona. Wydaje się być jak mroczna wieczność wciskająca mnie dobrowolnie w ramy dokonywanych wyborów, podejmowanych decyzji, absurdalnej zabawy w życie. Chcę do domu ...
Czasami wystarczy godzina, jeden spacer, nieplanowana wycieczka donikąd, by odzyskać wewnętrzną równowagę. Doznać ukojenia własnych myśli. Przywołać na nowo utraconą dniem codziennym witalność. Po prostu oddać się pod władanie absolutnego zapomnienia. To jest dopiero coś...
Ps: Odnoszę podświadome wrażenie, że zaczynam już powoli przywoływać jesień.
ten fragment nieba widoczny przez okno mojego pokoju należy do mnie i moich demonów nie ten wieczysty zewnętrzny opatrzony aurą doniosłości sfastrygowany z każdej strony puklerzem chmur puszystych lecz ten wewnętrzny określony geometrią starych framug uwieczniony matrycą zakurzonej szyby będącej drzwiami do świata po przebudzeniu
nie ma Cię trzeci dzień a ja już do ciszy wołam w pustej przestrzeni pokoju uciskającego skronie uliczna latarnia łagodnie rzuca strumień światła na idealnie zasłane łóżko które ogarniam wzrokiem z dystansu jednego metra co jakiś czas wdziera się do wewnątrz głuszy delikatny okruch życia w postaci wiatru trącającego zasłony okien odchodząc pozostawia mnie samego wpatrzonego w idealnie zaścielone łóżko
Ryszard Kapuściński w jednym ze swoich lapidariów wyznał: "Moim lasem są ludzie". Możliwość usłyszenia ludzkiej mowy, splendor zatłoczonych kawiarni, jednym słowem tłum. To było dla niego źródłem inspiracji. Możliwością uaktywnienia jego twórczych instynktów. Porównując jego punkt widzenia do siebie (choć nie dorastam mu do pięt w jego twórczej finezji), rodzi się we mnie refleksja: Jakże różne są horyzonty postrzegania świata, czasoprzestrzeni. Czerpania, tego co w danej chwili jest najlepszym spełnieniem własnego ego. Moim lasem są puste przestrzenie, wyludnione miejsca, kompletna stagnacja. Spokój i cisza, zakłócana jedynie odgłosami natury. W tej atmosferze dalekiej od zorganizowanego galimatiasu odnajduję siebie i bieg własnych myśli, które w napływie błogiego spokoju, mogę uporządkować chronologicznie w rytm własnego bicia serca.
Dla mnie to po prostu Czad przez duże "Cz". Kunszt i profesjonalizm najwyższego lotu. Cieszy oko dogłębnie, iż nawet jestem w stanie przymrużyć je na fakt udziału grupy w konkursie Euro-Dupo-Wizji bodajże w 1994 r. Poza tym od zawsze lubiłem irlandzkie klimaty.
czwartek, 16 sierpnia 2012
Choć stopień obrzydzenia i znużenia własną osobą sięgnął zenitu, wciąż czuję niedosyt...
Brakujące ogniwo - słowo na wzór ciała usytuowane obok butelki z winem Potrzeba tylko stołu z mocno przytwierdzonymi nogami jak kompas wskazujący cztery strony świata By w dogodny sposób wyłożyć niczym karty skrzętnie skrywaną kość niezgody
Szał i zachwyt tysięcy przybyłych turystów. Miliony uniesionych w spazmie dopingu gardeł i powolnie następująca cisza. Czas olimpijskich igrzysk wygasa jak ognisko znienacka zalane strumieniem wody. Ci co zdobyli złoto w chwale i uznaniu opuszczają podest sportowych zmagań. Ci ze srebrem i brązem kalkulują balans strat i zysków na przyszłość. Straganowi kupcy sumują dochody. Wielkie korporacje i sponsorzy szacują zyski, mniej straty. Uliczni sprzątacze wymiatają z chodników resztki okrzyków zachwytu z setek gardeł. Z wolna zapanowuje swojski chaos i miejski tłok. Gorączka autobusów, taksówek i metra ulega unormowaniu. Londyn ponownie powraca do rytualnej codzienności.
I nawet ja, jako tłuszczem obrośnięta jednostka, miałem swój ułamkowy udział w tej, jakże odległej o starożytnych sportowych zmagań masowej imprezie.
"Tyle spokoju i ciszy niezmąconej ciągiem chaosu, co snu siłą wyrwanego z ramion bezgwiezdnej nocy"
Porażone światłem dnia oczy pulsują konwulsyjnie. Nagły atak tików nerwowych wykrzywia przebudzającą się twarz drganiami w prawą stronę. Siadam na łóżku. Martwo wpatrzony w szarą powłokę ściany, zaczynam się dławić perspektywą nadchodzących godzin.
Odnoszę wrażenie, iż ponownie staję się ofiarą powtarzalności zdarzeń i myśli. Z tą jednakże różnicą, że kolejność następujących po sobie nieudogodnień jest przypadkowa...