Siedzę przy biurku, jestem trochę zmęczony. Zdążyłem pomalować i okitować tylko jedno okno. Już piąta. Zadzwoni za pięć godzin. Zadzwoni? To pytanie krąży mi po głowie od ostatniego telefonu. Samo destrukcyjne myśli rozrywają mnie. Z każdego zakamarka mojego otoczenia wychodzą błędne pytania, odpowiadając same za siebie, to co ja sam chciałbym powiedzieć. Dlaczego żyję? Nie wiem. Może dla chwil z których buduję całość pozwalającą mi przetrwać do piątku. Dlaczego ją kocham? Nie wiem. Może dlatego, że jej włosy przypominają mi żółte liście spadające do strumyka i ginące gdzieś wraz z nurtem rzeki. Bezustannie próbuje je schwytać i stworzyć jesienny bukiet. Bezskutecznie. Ilekroć je chwytam, palą mnie w dłonie. Upuszczam je z płaczem. Nie umiem tego pojąć, że jestem sam dla siebie a mimo to jestem całkowicie zdeterminowany przez całkiem mi znaną i tak bardzo potrzebną osobę. Czyżby? Chyba tak. Jeśli miało by być inaczej po cóż ten płacz i zagubiony porządek mojego umysłu.
Siedzę na ławce
kończąc dopijać wino,
szepcę sam do siebie
Warto żyć
To nic, że tłum mnie otacza
Wiem, że nastąpi chwila
i wynurzy się z niego Ona
Podejdzie, chwyci mnie za rękę
I powie:
Chodź, jesteś już bezpieczny
A ja wstanę i chwiejnym krokiem
pójdę za nią ślepo
W chwilach oczekiwania czas potrafi być bezwzględny. Te sekundy odbijające się o twoją głowę. Każde uderzenie rozrywa część twojego ciała, z którego wypływa krew ofiarowana innej twarzy. Twarzy, której nie potrafisz wymazać z twojego świata. Zresztą po co? Po co wymazywać? W końcu dla niej żyjesz, ślepo jej ufając, ślepo oczekując, pocieszają się skrawkami przeszłych rozmów i wyrwanymi z listów zdaniami. Czy warto żyć właśnie dla tego? Chyba tak, twoja ocena wartości jest nieświadoma w takich chwilach. Tu nie ma miejsca na wątpliwości i rozczarowania. Im więcej się zastanawiam, tym bardziej absurdalne wydaje mi się to. Czy naprawdę stać nas na szczerość? Tylko taką szczerość, która podtrzymuje gmach uczucia w chwilach, gdy nie mogą się one zetknąć ze sobą. Mimo wielu starań i wysiłku wydaje mi się to całkowicie niemożliwe. Człowiek to z natury egoistyczne bydlę. Mimo tej niemożliwości lubię z tym żyć. Z tym oczekiwaniem, z tą dziecięcą naiwnością i ufnością spowitą bólem i cierpieniem. Przede wszystkim dla Niej, dla tej, którą kocham ale także dla siebie. Pozwala mi to doświadczać własnego jestestwa. To jest jak test, cokolwiek cię spotka ze strony innych, ty i tak trwasz przy swoim. Starasz się być w pełni człowiekiem w dobie nie człowieczeństwa. A Ona? Cóż, nie potrafię nic o niej powiedzieć, ona jest we mnie. Obejmuje mnie.
Stoisz na placu
całkiem sama w nocy
Wiatr przysłania ci oczy włosami
milczysz wpatrując sie ślepo
w jeden punkt,
który znaczy dla Ciebie wszystko
Z policzka spływa ci łza
Spada, pękając jak kryształ strącony
Czy w jej środku byłem "Ja"?
Proszę powiedz
Pytam zrozpaczony
Oczekiwanie telefonu zawiodło ze skutkiem pół toro godzinnym. Przypadek czy przeznaczenie? Oczywiście można zawsze się pocieszyć myślą: Nie mogła zadzwonić bo coś jej wypadło. Nie mam na to wpływu. Po prostu w godzinie telefonu nie było mnie w domu. Cóż za niepożądany bieg wydarzeń. Mimo to warto czekać w tej dziecięco - naiwnej ufności przykrytej płaszczem "szczerości". Warto czekać choćby na czwartkowy list, może piątkowy. Nieważne. Warto czekać do piątku. Na chwilę tak bardzo wyczekiwaną przez moje "zezwierzęcone" serce w którym tak długo nikt z wyjątkiem Boga nie mieszkał. Serce w którym tak dużo się dzieje. Już noc. 48 godzin. Dzień jutrzejszy minie równie szybko jak dzień dzisiejszy.
Sen umarł o godzinie dziewiątej. Potem już tylko schematy: okitować i pomalować okna, wnieść razem z chłopakami glazurę i terakotę do piwnicy. Rozmowa, papieros, piwo, obiad, rozmowa, wieczór. Ale to dopiero jutro. Poczekam.
Niestałość czasu
przykrywa myślenie,
myśl jak lis sprytna
wyśliźnie się i zwieje
Skupienie jest równie uciążliwe jak niepożądane myśli i czyny. Nawet chcąc je osiągnąć nie mogę pozbyć się piętna sromu wilgotnego wojaczkowskiej poezjo-prozy. Dekadent unicestwiający samego siebie? Czemu nie. Zabawa z poezją jest bardzo słodka. Szczególnie dla amatorów. Jednak jej prawdziwe oblicze, mordercze sidła prowadzące duszę do obłędu, kaleczące ciało ostrą resztką butelki od wina, psychiczny taniec jaki sprawia w twojej głowie po przeczytanym tomiku, może dostrzec tylko sam jej twórca. Poeta, poezja, widnokrąg, jabol, kutas czy alkoholik. Nie ma znaczenia jak nazwie się jej twórcę. Poeta jest stracony już za życia. Nawet jeśli dożyje sędziwego wieku i umrze godnie, to i tak za życia był już martwy. Zabijała go poezja. Dlaczego? Nie będę parafrazował tu hasła egzystencjalistów z Sartrem na czele, że egzystencja wyprzedza istotę człowieka. Nie widzę tu żadnej potrzeby. To hasło uległo sparafrazowaniu. To poezja poprzedza poetę. A może nie? Może one idą razem? Są zatopione jedno w drugim. Kroczą dumnie niszcząc moje życie. Nie wykluczam takiej możliwości. Wiem jedno. Jakkolwiek żyję jestem martwy. Nie żyję już ja, lecz poezja która jest we mnie. Jestem jej niewolnikiem, sługą, zdegenerowanym fetyszystą liżącym z podnieceniem stopy swojej pani. To boli, poniża ale osiągnąwszy to, nie da się już uciec. Co sprawia, że poeta jest taki a nie inny? Ciągła świadomość tego co wyżej. To dlatego jedni gotowi są targnąć się na swoje życie, inni skończyć w zakładzie lub traktować siebie za nic, bądź wbrew własnej naturze nakładają na siebie maskę szczęśliwego człowieka i żyją jak amatorzy. Tacy jednak mimo godziwej i normalnej śmierci zdychają pożałowania godni. Takich poezja grzebie we własnych fekaliach. Niech spoczywają w wiecznej nieświadomości. Amen. A co będzie ze mną? Jaką ja jestem poezją? Gówno wartą? O nie. Jestem najlepszy, najpiękniejszy i nieposkromiony bydlak, którego myśli przesłaniają cały wszechświat. Niszczyciel własnych marzeń, zazdrosny bachor płaczący z niemożliwości zrealizowania swych wzniosłych idei w tym splugawionym świecie, Alienacją z własnym kosmosem, potrafiącym mimo tuszy kochać do utraty tchu. Kwiatem słońca, wulgarnym romantykiem pławiącym się w perwersji. Chorym myślicielem, nieuleczalnym człowiekiem skażonym poezją. Wszystkim i niczym. Egocentrykiem mającym w dupie amatorów. Grzecznym i nieśmiałym chłopcem, który wstydzi się tłumu. Jestem tym czym zechcę.
Jestem tym czym zechcę
Sarną, wodą i klozetem
Nie ma różnicy w mej
niepowtarzalności
I tak umrę jak wszyscy
___ . ___
To też bardzo powiedziałbym "stachurowskie". Fabula rasa, człowiek-nikt vs. człowiek-ktoś> Martwy za życia, jednak żyjący pełnią.
OdpowiedzUsuńPotraktował bym to bardziej jako wewnętrzny manifest wołającego bezowocnie o pomoc. Ale pomoc nie nadejdzie, gdyż jej podstawa nie jest do końca naszkicowana. Prawda jest taka, albo określimy nasz żywot jako poezję, albo nie ma go wcale.
OdpowiedzUsuń