środa, 9 kwietnia 2008

Zarówno nocą jak i za dnia

Ciąży na mnie ostatnio jakieś wewnętrzne poczucie winy, którego nie jestem w stanie w żaden sposób określić a tym bardziej racjonalnie wytłumaczyć. Skąd pochodzi, jaki jest cel owej pokuty, którą miałbym niby odegrać? Jakieś zaczątki bliżej niesprecyzowanej immanentnej frustracji próbują zakłócić mój i tak mętny codziennością spokój. Czy mam stać się wobec tego, własnym sędzią, karzącym się wobec przewinień, które tak naprawdę nawet nie miały miejsca w moim życiu? Lecz są jedynie namiastką absurdu będącego wytworem mojego wciąż niezidentyfikowanego mózgu. To jest jak proces samobiczowania, gdzie każde uderzenie rozcinając twoją skórę, ukazuje ci prawdę o sobie samym. Z czasem, powoli schodzące strupy z twojego umęczonego logiczną nieścisłością ciała, torują jedynie drogę następnym uderzeniom na świeżo co zrośniętą tkankę twojej egzystencji. Czy istnieje na tę dolegliwość jakiś opatrunek?

3 komentarze:

  1. Schopenhauer ponoć znalazł rozwiązanie...

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko pytanie, które rozwiązanie teraz zastosować:
    - przyjąć opatrunek samobójczy?
    - przejść w wolę zbiorową i zostać wiecznie umartwiającym się losem innych ascetą?

    Albo-Albo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Albo przestać się użalać nad sobą a zacząć nad innymi, Kopaczu :)

    OdpowiedzUsuń