Ciąży na mnie ostatnio jakieś wewnętrzne poczucie winy, którego nie jestem w stanie w żaden sposób określić a tym bardziej racjonalnie wytłumaczyć. Skąd pochodzi, jaki jest cel owej pokuty, którą miałbym niby odegrać? Jakieś zaczątki bliżej niesprecyzowanej immanentnej frustracji próbują zakłócić mój i tak mętny codziennością spokój. Czy mam stać się wobec tego, własnym sędzią, karzącym się wobec przewinień, które tak naprawdę nawet nie miały miejsca w moim życiu? Lecz są jedynie namiastką absurdu będącego wytworem mojego wciąż niezidentyfikowanego mózgu. To jest jak proces samobiczowania, gdzie każde uderzenie rozcinając twoją skórę, ukazuje ci prawdę o sobie samym. Z czasem, powoli schodzące strupy z twojego umęczonego logiczną nieścisłością ciała, torują jedynie drogę następnym uderzeniom na świeżo co zrośniętą tkankę twojej egzystencji. Czy istnieje na tę dolegliwość jakiś opatrunek?
Schopenhauer ponoć znalazł rozwiązanie...
OdpowiedzUsuńTylko pytanie, które rozwiązanie teraz zastosować:
OdpowiedzUsuń- przyjąć opatrunek samobójczy?
- przejść w wolę zbiorową i zostać wiecznie umartwiającym się losem innych ascetą?
Albo-Albo.
Albo przestać się użalać nad sobą a zacząć nad innymi, Kopaczu :)
OdpowiedzUsuń