Obecnie przeżywam tak zwany "dar miesięcznego urlopu - płatnego ". Z którego pierwsze dwa tygodnie spędzam intensywnie wypoczywając w mieście, w którym w niedalekiej-dalekiej przyszłości przyjdzie mi osadzić swoją wiecznie niepewną wszystkiego pupę na stałe. Razem z małżonką ma się rozumieć.
Do czego zmierzam? Mianowicie przez owe dwa tygodnie razem z teściem (ja występuję tu w roli pionka tzn. pomocnika) pracuję trybem gospodarczym, na terenie zakupionym poprzez pieniądze będące owocem naszej nudnej emigracyjnej pracy, przy budowie w końcu własnego domku. Słowo pracuję zapisałem celowo pogrubioną kursywą, ponieważ w tym przypadku praca ma dla mnie zupełnie inny wymiar:
- nikt mi za nią nie płaci
- dobrowolnie wstaję wczesnie rano choć tego zwyczaju nie znoszę
- nikt mnie nie popędza niczym konia
- przez pierwsze trzy dni zmęczyłem się tak jak nie zmęczyłem się w ciągu całego roku wykonywania swojej systematycznie "nudnej pracy"
- jest to praca stricte fizyczna, ale jej namacalny i widoczny owoc cieszy ponad odczuwalne zmęczenie organizmu
- jest to mój osobisty wkład w coś, co będzie w przyszłości stanowiło cenne, wartościowe, bezpieczne a przede wszystkim własne schronienie
W tym przypadku jestem więc w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, że praca uszlachetnia oraz chyba rozumiem co Karol Marks miał na myśli pisząc swój głośny manifest o alienacji pracy (a pracy).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz