wtorek, 13 kwietnia 2010

Skąd, dokąd znikomy pyłku?

Minęło już przeszło 20 lat, a ja ciągle pamiętam ten haniebny, choć jakże trafny i sugestywny napis na murze jednego z lubelskich osiedli:

= Kurwa Jestem Nikim !!! =

Racjonalnie patrząc, ujmując własne jestestwo jako "niewielki element z numerem w aktach zapisany"*czymże więcej jesteś człowieku? W obliczu wielkości globu zapełnionego przez miliony niczym nie różniących się od Ciebie elementów i potęgi żywiołów natury, które jednym podmuchem są w stanie przenieść Cię z całym twoim sąsiedztwem w sferę wspomnień i niebytu. Natomiast na płaszczyźnie społecznej; wszelkie podziały, tytuły, klasy (które uważam za wymysł czysto ludzki, będący przy okazji przyczyną wielu wojen, bezsensownych tragedii i nieuzasadnionej niesprawiedliwości i których w żadnym stopniu nie uznaję, choć nie raz jestem zmuszany giąć przed nimi me kolano) są niczym w bezpośredniej konfrontacji życia ze śmiercią. Możesz w jednej chwili być królem przez duże "K" podcierającym sobie jedną ręką tyłek złotym papierem w międzyczasie drugą zajadając się najlepszej jakości kawiorem lub obszczanym lumpem zataczającym kręgi dookoła budki z piwem, w drugiej zaś chwili niczym więcej jak tylko sztywnym truchłem pozbawionym tchnienia w sercu. Koniec końców jest zawsze ten sam. Z prochu powstałeś w proch się obrócisz. Jaki jest sens opłakiwania jednych (w sposób tzw. pod publikę), gdy w tej samej chwili tysiące innych ulegają unicestwieniu w najrozmaitsze sposoby. Historia jest tego najdobitniejszym dowodem. Mam na myśli tę już uwiecznioną, nie wspominając tej przemilczanej, dla większości zbyt błahostkowej by zawracać sobie nią głowę.
Moja refleksja być może przedstawiona jest w sposób dość powierzchowny, posiadająca wiele niedomówień, pozbawiona wielu szczegółów, detali z których większość rodzi tylko kolejne dywagacje na temat sacrum i profanum; moralności i etyki nad którymi można rozprawiać bez końca. Niewątpliwie jednak zawiera pewną głębię, której punktem kulminacyjnym są słowa Jeana Paula Sartre'a "absurdem jest, że się rodzimy, absurdem, że umieramy". Co za tym idzie, wychodzę z założenia, że świat ten sam w sobie pozbawiony jest jakiejkolwiek przyszłości. Ogólna żałoba przetacza się przez niego od zarania dziejów, aż po jego kres. A czy jesteśmy tego świadomi, lub czy chcemy być zależy tylko i wyłącznie od nas.


* cytat pochodzi z piosenki KSU "Pod prąd".

23 komentarze:

  1. Lepiej nie da się tego ująć!
    W twoich słowach zawarta jest esencja tego, co żłobi nam dziury w łbach od chwili przyjścia na ten pusty świat, do momentu ostateniego oddechu (w domowym łóżku, w szpitalu, na ulicy, w rozpieprzonym samolocie).
    Jak ja Cię lubię czytać! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A mimo wszystko większość tańczy tak jak im się zagra. Ja rozumiem lęk przed odrzuceniem, ogólna manipulacja, bezpieczeństwo wynikające z łączenia się w grupy społeczne... Ale bez przesady, to jest zbyt żenujące. Trochę subiektywnego samokrytycyzmu i oderwania myśli od stadnego umysłu na własny użytek. Czy to aż tak skomplikowane ?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam inne spojrzenie na tę sprawę. Jeśli bezsensem jest życie, a świat już w momencie narodzin jest uosobieniem żałoby, to sytuacja powinna być odwrotna i życie powinno być końcem śmierci.

    Przyszłością świata jest każdy moment, który pcha go z przeszłości, przez teraźniejszość, ku przyszłości. Moment, gdy napisałeś te słowa są już przeszłością.

    Jeśli narodziny i śmierć są absurdem, to jaki stan absurdu byłby pozbawiony? Musiałby Sartre opuścić tę nasza kondycję ludzką (co zresztą uczynił), by przekonać się z zewnątrz czy ów stan absurdu faktycznie "wszechobowiązuje".

    OdpowiedzUsuń
  4. Peter Atkins w The Second Law napisał:

    "Jesteśmy dziećmi chaosu, a fundamentem wszelkich zmian jest rozpad. Rzeczy biorą swój początek z rozkładu i niepowstrzymanej fali chaosu. Nie ma w świecie celu; pozostał jedynie kierunek."

    Tak mi się skojarzyło z tym, co napisałeś :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest to moment wielokrotnego użycia mający zazwyczaj ten sam rezultat. Jego ciągłość cały czas następuje (tak tworzy się historia) bez większych rezultatów. Ktoś się rodzi, ktoś umiera - doskonale błędne koło. Nic ponadto. Absurdalnie już brzmi z założenia. Może w tym właśnie tkwi jako taki cel zwany szukaniem sensu. Doskonale zobrazował to Kurt Vonnegut w książce pt: Kocia kołyska, fragmentem :
    "Na początku Bóg stworzył Ziemię i oglądał ją z wyżyn swojej kosmicznej samotności. I rzekł Pan: Ulepmy z gliny żywe stworzenia, aby glina mogła zobaczyć co uczyniliśmy. I ulepił Bóg wszelkie zwierzęta, jakie żyją na Ziemi, a pośród nich i człowieka. Jedynie glina w postaci człowieka potrafiła mówić. Bóg pochylił się nisko, kiedy glina w postaci człowieka powstała, rozejrzała się dokoła i przemówiła. Człowiek zamrugał i grzecznie spytał:
    - Jaki jest sens tego wszystkiego?
    - Czy wszystko musi mieć jakiś sens? - spytał Bóg.
    - Oczywiście - odpowiedział człowiek.
    - W takim razie pozostawiam tobie znalezienie sensu tego wszystkiego - powiedział Bóg.
    I odszedł."

    Pozdrawiam Szamanie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Evo:Warto więc obierać ten kierunek roztropnie i z namysłem. Tak by nie spędzić reszty życia w ludzkim stadzie miotanym prawdami z góry przyjętymi za oczywiste.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przytoczyłeś mój ulubiony fragment z Kociej kołyski...
    :-)

    Innymi słowy:

    "Nie ma sensu szukać odpowiedzi na pytanie o sens życia, bo życie nie jest odpowiedzią, życie jest pytaniem, a ty, własnie ty stanowisz odpowiedź"

    - ale nie pamiętam skąd ten cytat...

    Dobranoc!

    OdpowiedzUsuń
  8. szamanick, świat nie jest uosobieniem żałoby, ale czy obiektywizacja jakiegokolwiek elementu świata (ontologicznie, czy jakkolwiek) jest czymś uzasadnionym? "Przyszłością świata jest każdy moment, który pcha go z przeszłości, przez teraźniejszość, ku przyszłości." - no i co z tego? Mógłbym napisać: zalewam kawę, czekam, aż się zaparzy, wypijam kawę - nie ma kawy. To to samo :)
    Nardziny i śmierć nie dzieją się "po coś", bo niby dlaczego miałyby nosić znamiona celowości? To człowiek, tanatofob z natury, poci się od tysiącleci i wymyśla cele rozmaite, żeby nie było mu nieswojo. Głaskanie po głowie obiektywizacjami, celowościami, metafizycznymi obietnicami - to filozoficzne i egzystencjalne odmiany prozacu mieszane czasem z innymi środkami odurzającymi...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  9. Pyłeczki z nas... maleńkie.... masz rację...

    OdpowiedzUsuń
  10. Zatrzymałam się na chwilkę, zastanowiłam i tak sobie myślę, że chyba jednak myślę inaczej... Absurdem nie jest rodzenie sie i umieranie, absurdem jest raczej nasze życie, nasze wybory, to jak żyjemy, działamy, natomiast życie i umieranie to... początek i koniec bieguna... śmiem tak powiedzieć. Niepodważalny!
    :)

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja myślę, że jest sens i że kiedyś, gdy będziemy wystarczająco zdeterminowani i szczęślwi, uda nam się go zobaczyć. Pewnie będzie to coś kompletnie innego niż się spodziewaliśmy, ale stawiam na coś związanego z pięknem, harmonią i miłością:)

    Racjonalizm zawsze będzie rodził przekonanie o bezsensie istnienia - dopiero zrozumienie, że rozum ma swoje ograniczenia, daje nadzieję na istnienie wyższego sensu, poza (materialną) logiką. Myślę, że gdybyśmy byli materią, nie mielibyśmy szansy na znalezienie sensu, ale uważam, że jesteśmy duchowymi iskrami, tymczasowo ograniczonymi materią. Raz strząśniemy materialne okrywy, zobaczymy świat taki, jakim jest.

    Pozdrawiam z mistycznych rejonów;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Myślę, że sens życia może aktualizować się właśnie w życiu samym w sobie, zatem byłby obiektywny, bądź w jednostkowym - byłby subiektywny.

    Pytanie, które jest dla siebie samego, jest swoją własną odpowiedzią.

    OdpowiedzUsuń
  13. pamiętam ten napis na ścianie
    co znaczy, że my są krajanie

    OdpowiedzUsuń
  14. Oczywiście, obiektywizacja pewnych elementów świata jest czymś bardzo uzasadnionym. Dzięki niej odpowiadam właśnie na Twoje pytanie, Lucaso.

    Zalanie kawy jako takie może nie ma większego znaczenia, ale świadomość, że pomiędzy jednym zalaniem kawy a kolejnym, a nawet między zalaniem kawy a momentem, gdy już jej nie ma COŚ się WYDARZA - ciąg czasowy, który w dość oczywisty sposób rozprawia się z "bezprzyszłościową" wizją świata.

    A życie oczywiście jest po coś - może to być coś czysto ewolucyjne, le jednak. Może pozbawić świat problemu dualizmu, odrzucić wszelkie idealizmy, ale PO COŚ pozostanie. To coś, nie musi wymagać wtajemniczenia, gnozy, sakramentów - zwykłe trwanie. Jako gatunek - toczymy się do przodu lub upadamy i giniemy - dzieje się to z jakiegoś powodu, który niekoniecznie wymaga ucieczki w metafizykę.

    OdpowiedzUsuń
  15. Ten fragment jest niczym mini manifest zawierający w sobie istotę nihilizmu. Bardzo go lubię, jak zresztą twórczość Vonneguta :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Ciąg czasowy rozprawia się z "bezpszyszłościową" wizją w sposób nader absurdalny. Jesteśmy skazani sami na siebie i na własne wytwory. Ogarnięcie umysłem dość koślawej harmonii z jaką ten świat postępuje skłania mnie do takich właśnie refleksji. I przy takiej racji pozostanę. Nie znaczy to, że lekceważę inne poglądy. Ten synkretyzm filozoficzny jest nam niezmiernie potrzebny. Przypomina nam on o naszej umiejętności twórczego myślenia i wyrażania poglądów. Kwestia metafizyki w tym wszystkim jest niczym lep na dziury naszej frustracji i niedoskonałości. Niewątpliwie stwarza rodzaj ucieczki do Absolutu, w którym widzimy jako taki ład i porządek, którego nigdy nie będziemy w stanie odszukać na tym świecie. Z racji wszechogarniającego go absurdu z jakim posuwa się do przodu. Po prostu przeżywamy chwilę, analizujemy, doszukujemy się sensów, spekulujemy, tworzymy ... itd. Ogólnie realizujemy się w sposób, który umożliwi nam funkcjonowanie w świecie będącym z góry zaplanowany przez naszych przodków. Uzyskujemy świadomość i automatycznie podporządkowujemy się całej gamie praw, norm, przepisów zaklętych w słowie "moralność i etyka". I nawet jeżeli bije z nich na odległość umownym relatywizmem sam z siebie nic wskórać nie mogę. Wszelkie próby maczania palców w niewytyczonym nocniku grożą wykopaniem Cię poza nawias tego czemu powinieneś być podporządkowany. Przyjmujemy setki batów za naszą mentalną niesubordynację w chwili gdy staramy się podskoczyć powyżej tyłka a następnie schodzimy z tego padołu syci lub zrezygnowani. W chwili śmierci nie ma to zaś już najmniejszego znaczenia. Rozdział zamknięty.

    OdpowiedzUsuń
  17. "Jeśli coś w życiu dzieje sie bez sensu to naszym obowiązkiem jest nadać temu sens."

    OdpowiedzUsuń
  18. I to jest właśnie koncepcja nadająca światło całej tej prącej nieustannie do przodu maszynie!

    OdpowiedzUsuń
  19. Nie bardzo rozumiem Kopaczu, co oznacza Twoje stwierdzenie, że jesteśmy skazani na swoje wytwory? Czy to, że tak zapośredniczyliśmy rzeczywistość, że poza ową "maską" za którą się ona kryje, nic już nie widać i poznać nie można?

    Co oznacza, że świat zaplanowany jest przez naszych przodków? Czy Twoje myślenie, które przywiodło Cię do takich właśnie wniosków, również jest częścią owego planu?

    Dlaczego sam z siebie nic nie możesz? To wygodna podstawa do nic nie robienia i narzekania na to, jaki ten świat jest okrutny i niesprawiedliwy. Skoro jesteś tak na anty-, to czemu boisz się być wykopany, przecież to żadna tragedia, a wręcz jest to nobilitacja we własnych oczach.

    Sprzeczności targają Twoimi myślami - na zasadzie: chciałbym, ale nie mogę!:)

    Z jednym zgodzić się mogę chyba - w chwili śmierci :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Szamanie: Nie tyle myśli są targane sprzecznościami co ja cały. Nie mogę pozwolić sobie na wykopanie gdyż ciąży na mnie spora odpowiedzialność wobec owych wytworów podporządkowana z góry utartym schematom. I znowu błędne koło... nabite sprzecznościami :)

    OdpowiedzUsuń
  21. Światełkiem w tunelu jest zbliżająca się wizja nas dwóch w tej czeskiej knajpce przy piwku zapijając co jakiś czas strzałem z żołądkówki :):):):)

    OdpowiedzUsuń
  22. Czekam niecierpliwie! :) Postrzelamy sobie :)

    OdpowiedzUsuń