czwartek, 8 kwietnia 2010

Pewnego czwartku na ulicy Czwartek

Spokój i cisza zalegająca zewsząd przeszywana była tylko jednostajnym tykaniem zegara od niepamiętnych dla mnie czasów ulokowanym w tym samym miejscu na górnej półce. Przez firany jak każdego letniego popołudnia promienie słońca bezpardonowo wdzierały się do wnętrza pokoju, załamując swoje światło na posrebrzanej powierzchni masywnego radzieckiego samowaru do herbaty prosto z salonów Izabelli Łęckiej. Na środku średniej wielkości stół, dźwigający na swoich czterech nogach kryształową popielnicę, talerz drożdżowego ciasta i dzban kompotu z suszonych owoców. Po jednej stronie ja wciśnięty w głąb wytartego fotela. Wysłuchujący najrozmaitszych wywodów Babci, z którymi wszakże nie zawsze musiałem się zgadzać, lecz mimo wszystko za każdym razem towarzyszył tym rozmowom jakiś czar przeżytej przeszłości w kolorze sepia. Praktycznie podczas wszystkich moich wizyt Babcia zajmowała to samo miejsce, przybierając tą samą pozę. Niczym "Postać Stańczyka" z obrazu Jana Matejki. Zawsze z lewego rogu stołu na równie wytartym fotelu. Dopełnieniem wszystkiego było otwarcie balkonowych drzwi, gdzie wraz z powiewem przyjemnego wiatru dało się słyszeć zlepiony w jeden chaotyczny chór - gruchanie mnóstwa gołębi, zalegających na powierzchni i poręczach niemalże całego balkonu. Sposób w jaki Babcia snuła refleksję na ich temat świadczył o tym, iż odgrywały one dość ważną rolę w jej życiu. Stanowiły pulsującą życiem cząstkę, wypełniającą na co dzień samotną egzystencję starszej osoby. Oczywiście pomocnej dłoni ze strony małej garstki wnucząt nigdy nie brakowało. Zazwyczaj wystarczył jeden telefon. Wiadomo jednak, starsi ludzie mają swoje przyzwyczajenia. A ich zmiana graniczy niemal z cudem. Tak też było w przypadku tych dzikich gołębi, które Babcia miała w zwyczaju traktować jako należące do niej.
Ziemski czas dla Babci zatrzymał się już kilka lat temu, lecz wspomnienia po niej nadal przywoływane są wraz z jednostajnym tykaniem zegara. Niekoniecznie tym, z górnej półki o którego losie nie mam zielonego pojęcia. Wiem jedno; z czasem i ci wspominający przejdą do wspomnień wybijanych pod dyktando kolejnych zegarów.


Pamięci Babci Anny

9 komentarzy:

  1. Ze wstydem przyznaję, że wzbudziłeś moją zazdrość takim cudownym wspomnieniem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Secesją powiało i sepią właśnie... :) To jakiś rodzaj osobistej nostalgii?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie tak. Wszystkiemu winne gołębie i poniekąd prowokacja Matyldy ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zegar, kryształowa popielnica i kompot, a na dodatek samowar... toż to szczyt moich marzeń i pragnień. Czy stół aby był okrągły?? Brakuje tylko równie kryształowego co popielniczka wazonu z suszkami i koronkowej serwety. I ten charakterystyczny zapach starego, drewnianego kredensu! I cukiernica z cukrem w kostkach, na specjalne okazje, ze srebrną nabieraczką...

    Rozpływam się, normalnie się rozpływam. Jak najbardziej w kolorach sepii.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wszystko by się zgadzało odnośnie wspomnianych przez Ciebie szczegółów z wyjątkiem niestety stołu. Był typowo prostokątny.

    OdpowiedzUsuń