poniedziałek, 16 listopada 2009
Taa Cały Ja
Stwierdziłem ostatnio, że jestem sam dla siebie ucieleśnieniem lenistwa. Wszakże nie przez duże "L", nad tym muszę jeszcze popracować. Prognoza ojca sprzed kilkunastu lat o moim rzekomym "minimalizmie egzystencjalnym" sięgnęła zenitu. Pozorne wygodnictwo, lęk przed wyzwaniem i obawa przed "nowym", sprawia iż kurczowo trzymam się ustalonego przez siebie schematu postępowania. Nic ponad, nic nadto. Nawet dobrze znane stwierdzenie, że "powyżej dupy nie podskoczysz" nie interpretuje w sposób marzycielski. Ba, nawet się o to nie staram, nie zabiegam. Przebłysk sukcesu polegający na zmuszaniu się do wykonania czegoś, co zazwyczaj leży poza kręgiem moich standardowych obowiązków, przychodzi mi rzadko. A jeśli już się zdarzy, to proces wykonawczy postępuje w sposób mozolny i wielce opieszały. Zazwyczaj, jeżeli jest to możliwe wybieram drogę na skróty. Nie chodzi tu o jakieś upraszczanie dotarcia do celu dla uzyskania własnych korzyści, lecz o jak najszybszy powrót do wewnętrznego spokoju. Ustalonej harmonii, gdzie jakakolwiek próba jej naruszenia, kończy się zazwyczaj ogromnym niezadowoleniem i głośnym pomrukiem nadąsania. To właśnie JA - kropla absurdu dryfująca na dziurawej tratwie po groteskowym morzu, jakim jest życie i jego nieprzewidziane figle losu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
...i tak trzymaj. jakbym o samym sobie czytał. u mnie jest jeszcze dążenie do abolutu (nie mylić z flaszką) czego efektem jest przepiękny chaos :-)
OdpowiedzUsuńListopad, tak działa na człowieka listopad :)
OdpowiedzUsuńL to L
I dobrze, panowie! Dlatego was lubię :-)
OdpowiedzUsuńPrzecież koniec końców chodzi własnie o "wewnętrzny spokój i harmonię". A kroplami absurdu jesteśmy wszak wszyscy...
No nic tylko dziękować za zrozumienie i wyrozumiałość Droga Isle of Mine ;)
OdpowiedzUsuńmyBrulion: Po flaszce byłby chyba koniec;)
dobrze, że nie histeryzujesz :)))) z tego powodu!
OdpowiedzUsuńNajdłużej dojrzewa w nas zmiana.Może na wiosnę wyda owoc? Grunt to nie tracić uśmiechu.Sobą żyć:)
OdpowiedzUsuńHej Kopacz - wszyscy tak chyba mamy, nie? Z jednej strony człowiek boi się zmian, przyzwyczaja się do schematów, ale inna część duszy chce się wyrwać i czuje (choć ze strachem), że zmiana zawsze jest dob ra.
OdpowiedzUsuńSam trzęsę portkami przed każdą zmianą, ale kiedy już uda mi się przełamać (jeśli w ogóle), to widzę, że tylko dodbre rzeczy z tego wynikły.
Zmiana is good!!!:)))
Tu nie ma powodu do histerii. Przynajmniej dla mnie Holden. Inni mogą czuć się troszeczkę zażenowani ale ja, jak napisałem jestem zbyt leniwy aby w to wnikać. Fajnie jest ;)
OdpowiedzUsuńMercinsenie: W sumie to masz rację. Jak sobie tak pomyślałem, to większość zmian jak nie wszystkie zakończyły się happy endem i nawet przyniosły pewnego rodzaju korzyści. Zarówno dla ciała jak i ducha. Nie znaczy to, że od razu jestem gotów polubić wszelkie zmiany (w przeciwieństwie do mojej żony, która wręcz je uwielbia).
L jak pewien druczek zwolnienia lekarskiego. Obyś nie zrobił sobie dyspensy od pisania :P
OdpowiedzUsuńTemi: Na to - nie ma mowy.
OdpowiedzUsuń