Miałem wizję, która jak przerwany sen została zerwana z umęczonych mimo młodego wieku powiek:
Oto z nieudanej kąpieli, której celem było zabarwienie puszystej śnieżnobiałej piany na czerwono, udałem się na szczyt nieznanego mi drapacza chmur. Tam na dachu wśród mrowia kominów wentylacyjnych niczym umęczony Chrystus ociekający krwią z przebitego ciała co narody z przewinień swoich oczyszcza, stałem Ja we własnej osobie. Tak daleki od osiągnięcia własnej doskonałości i obranych w życiu celów. Po chwili rozmyślań spadłem w dół i jak ptak rozkładający swoje skrzydła zranione, próbowałem rozłożyć ręce pozbawione jakiegokolwiek już balastu. I nie było już nic co mógłbym w swoim ciele i umyśle odszukać z wyjątkiem przyzywającej mnie z każdym przebytym metrem grawitacji, co całą otchłanią późniejszej zguby mnie przyciągała. Na próżno było już otwierać oczy w przypływie otrzeźwienia.
witaj Kopacz :) Widzę ,że wróciłeś już w szeregi pracujących:)
OdpowiedzUsuńDzięki za pozdrowienia i muzyczny upominek :)))
Żałuję, że nie ma na fotce mojej głowy i mojego drina na stoliku:(
Fajnie by było....
Pozdrawiam:)
Póki życie toczy się wszystko jest przed nami ;)
OdpowiedzUsuń