
Niedostrzegalna narządem wzroku, wymykająca się wszelkiej empirii -
pustka. Nieskazitelna, wyśniona znikąd -
nicość. Pozbawiona plam, kształtów, definicji, ruchu i wagi. Bez początku i końca. Nie dająca się określić, opisać, okiełzać, wbić w pojęcie. Bezkształtna, nienamacalna, nieogarnięta myślą. "Niesprecyzowalność" nie posiadająca immanentnego jak i transcendentnego miejsca w słowniku obu półkul mózgowych. Cała wiedza, doświadczenie istot rozumnych kończy się na suchym operowaniu tymi dwoma słowami. Poza nimi kończy się świadomość i zaczyna nieokreśloność pozbawiona znaczeń, nazw i wymiarów. Niegdyś miejsce każdego z nas, do czasu uformowania i brutalnego wyplucia z matczynego łona.
Pewne chwile, momenty zakorzenione głęboko w moim umyślę, traktuję jako fazy niekończącego się snu. Stanowią one przedsionek do nieokreśloności w ujęciu ludzkim. Bo tylko tak mogę sprecyzować i nadać pewien szkic temu, co jawi się jako dziedzina nieogarnięta myślą. Jakieś wewnętrzne "na pozór" spełnienie, graniczące z obłędną tęsknotą i pustką. Wszystko to zaś, sprowadza się już do utartych słów, znaczeń i określeń. Natomiast sam fakt przeszłego uczestnictwa w danym momencie, przechodzi samoczynnie w sferę nieistnienia. Niemożności powrotu w tej samej formie, w jakiej jawił się w chwili namacalnej realizacji. Pozostaje więc jedynie
"idea" w postaci słowa. Ale próżno w niej szukać wypełnienia, skoro kwintesencja uległa wyparowaniu.
Prowadząc swoje wywody, nie szukam zrozumienia problematyki u innych. Nawet nie próbuję. Wszystko to jest wyłącznie i tylko mój wewnętrzny monolog. Monolog człowieka zaistniałego. Niosącego na swoich plecach, przybity pradawnym gwoździem znak zapytania.