Widziałem dzisiaj w autobusie linii 12 trzech ziomków. Sądząc po języku, za wschodniej granicy. Nie poczułem od nich woni alkoholu (być może została zabita odorem jaki wytwarza ciało z braku mydła i wody). Dwóch z nich zdaje się być braćmi, gdyż bardzo są do siebie podobni. Nie chodzi mi o detale ich wyglądu, bowiem po samych dłoniach można zgadnąć, że wszyscy trzej wykonują ciężką fizyczną robotę (pewnie za marne grosze). To co naprawdę zwróciło moją uwagę, to wyraz oczu owych dwóch braci. (Mogłem poczuć się przez chwilę niczym Janek Pradera z Siekierezady, gdy próbował wyrazić słowami pustkę i smutek przeogromny pewnej napitej damy w barze Hoplanka, wydobywający się z jej obłąkanego śmiechu.) Tu jednak chodziło nie o śmiech lecz oczy, bowiem to co z nich emanowało można swobodnie przyrównać do smutku i pustki owej kobiety. Smutku niewypowiedzialnego, pustki nieogarniętej. Pełnych nieszczęścia, rozpaczy i pretensjonalnego wołania do losu: Dlaczego właśnie Ja i dlaczego w ten sposób?...
Nie potrafię tego wyrazić. Chodzi mi o to, że warto pamiętać kładąc się każdego wieczoru pod ciepłą pierzynkę, iż istnieje tysiące drobnych rzeczy za które warto być wdzięcznym jak nie Bogu to losowi. Mimo, że w większości ich nie dostrzegamy to właśnie one tworzą naszą wygodę, poczucie bezpieczeństwa i komfortu.
Znalazłam się tu zupełnie przypadkowo. Ot przechodzień bez imienia, ale widać tak miało być bo od razu odczułam te pustkę. Pewnie dlatego, że jest moim udziałem, choć innego rodzaju. Długo by pisać. Ale po cóż składać czarne znaki. Chwilę na bieli monitora migoczą i wtedy manifestują czyjeś istnienie potem ich siła umiera, giną w gąszczu innych znaków. Czy więc ma sens je składać. Trynity34
OdpowiedzUsuń