sobota, 31 października 2015

Łanie

Najczęściej pojawiają się wczesnym rankiem. O porze gdzie dzień nie do końca potrafi się jeszcze zdefiniować. A pokryte szronem połacie traw i krzewów ledwo przebijają się przez zanikającą z wolna mgłę. Żeby je zobaczyć wystarczy tylko, że zbliżę się do okna w swoim pokoju i wyjrzę zza rąbka firanki. Chodzą parami, czasami bywa ich więcej. Nieświadome niczego, zataczają kręgi wokół dwóch dzikich jabłoni. Nadwyrężają szyje, delikatnie podskubują resztki pomarszczonych owoców wyszukując ich pośród pożółkłych liści lub delektując się nimi wprost z talerza ziemi. Ich białe kupry zwrócone tyłem do mnie wyglądają wtedy jak olbrzymie puklerze babiego lata, choć ta pora roku już minęła. Nie są tak płoche żeby czmychnąć na odgłos ujadania psów, choć widzę że w tej obojętności zachowują instynktowną czujność. Co jakiś czas sztywnieją z wyprostowaną głową nasłuchując zagrożenia by ponownie oddać się przyjemności jaką niesie za sobą poranne śniadanie. W końcu najwyraźniej syte, powoli tracą zainteresowanie obszarem swoich żerów. Ich naprężone mięśnie podkreślają piękno i niewinność kształtów. Powoli oddalając się nabierają tępa. Jakby na znak jakiejś niewidzialnej mocy, wołania lasu czmychają galopem w nieznane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz