Londyn płonie?
Można tak powiedzieć, śledząc ostatnie wydarzenia w poszczególnych dzielnicach miasta. Tottenham, Brixton, Peckham, Lewisham czy dzisiejsze Croydon. Sceny wyjęte niczym z państwa ogarniętego wojną domową lub zbliżającymi się spotkaniami Panów mieniących się właścicielami świata z cyklu G - coś tam. Jednakże w moim skrajnie skromnym subiektywnym odczuciu nic z tych rzeczy. Nie znajduję tu również żadnego racjonalnego usprawiedliwienia typu: recesja gospodarcza lub inne problemy ekonomiczne Wielkiej Brytanii.

Zaistniała sytuacja, dziwnym trafem spowodowana nagłą śmiercią bliżej nieokreślonego 29 latka hasającego swobodnie po centrum z niezarejestrowaną bronią (został on zastrzelony w trakcie wymiany ognia z policją), najprawdopodobniej stała się powodem wylęgu na ulice Londynu dziesiątek
"chuligańskich band śmieci nazywających się gangami"*.

Zamaskowana, różnokolorowa masa ludzi w różnym wieku (najmłodszy szabrowniczek miał 7 lat) zalewająca po zmroku w szale destrukcji miasto jest moim zdaniem wynikiem tzw: poprawności politycznej, szeroko zakrojonej tolerancji (z której ku własnej zgubie Anglia tak się szczyci - przynajmniej publicznie, bo prywatnie sprawa ma się zupełnie inaczej i nie tak tęczowo, jak to możemy zobaczyć w mediach) i najwyraźniej powolnym znużeniem serwowanym jak na dłoni dobrobytem, włączając w to wszelkie przywileje socjalne, na które nie tylko obywatele (wbrew opinii publicznej) państw bloku wschodniego się łaszą.

Mniejsza o to. Można postawić sobie również pytanie retoryczne - O jakim zakresie bezpieczeństwa możemy dyskutować jeżeli w mieście o liczebności większej niż cztery Warszawy łącznie, większość "stróży prawa" nie posiada przy sobie broni palnej i stanowi raczej element turystycznego folkloru do pozowania do zdjęć, niż do ewentualnej nieprzewidzianej akcji prewencyjnej... .
* lekka modyfikacja fragmentu tekstu piosenki "Uliczna kultura" zespołu De Facto.
PS: Wszystkie zdjęcia pochodzą z portali informacyjnych z internetu.