Mały zielony liść. Skradziony bez zgody jednemu z lubelskich kasztanowców. Wczesnym popołudniem z miejsca, w którym trwałem w chwilowym zapomnieniu. Niecny występek zapewniający powrót do doznanych momentów w ogniu serca podtrzymującego wspomnienia... .
zawsze kradnę liście napotkanym na drodze drzewom..
OdpowiedzUsuńładna pamiątka:)lubię takie
OdpowiedzUsuńOd dawna, od dziesiątek lat każdej jesieni kultywuję swój zwyczaj "wymiany kasztanów". Idę do parku, albo na kasztanową aleję (w każdym mieście jest taka) i wyrzucam zeszłorocznego kasztana z kieszeni, by zastąpić go nowym, lśniącym. Tak dzień po dniu, w różnych kurtkach, czy marynarkach. Czasm kasztany, czasem żołędzie
OdpowiedzUsuńNie wieżę w moc talizmanów, nie jestem przesądny. Czynie tak, by w trudnych dla mnie chwilach mieć na czym oprzeć ręce, by nie zdrapywać rękami w takich chwilach pustki z powietrza.
Poświatowska z liściem na głowie...
OdpowiedzUsuń.
.
.
.
...zamyśliłam się
Diablolica - szacunek za drobiazgowość! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam!
To ja chcę podziękować, Kopaczu:))
OdpowiedzUsuń…musiałam zajrzeć pod ten liść, intuicja; znalazłam słowa wywołujące wspomnienia z Lublina właśnie
Byłabym uściskała, ale... ech, jeszcze by mnie posądzono o molestowanie małoletnich:D
Też mam książki pełne podobnych zakładek:) Tylko bardziej jesiennych. Swoją drogą, ciekawe jak na tym zielonym drobiazgu rozłozyłyby się żółcie i brązy, gdybyś po niego sięgnął dopiero za kilka miesięcy;)
OdpowiedzUsuńNic straconego Słowowrażliwcu.
OdpowiedzUsuń