czwartek, 31 grudnia 2009

Stare w nowym

Styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień - doskonała kompozycja dwunastu miesięcy, zataczających od tysiącleci te same koło. Abstrakcyjna moc, spoglądająca niewzruszonym wzrokiem na cały przebieg naszej tułaczki. Milcząca potęga skrywająca w sobie całą prawdę o wszelkim życiu i istnieniu. Nieugięta w swojej zdumiewająco skonstruowanej powtarzalności, w której jednak nic nie wygląda tak samo. Dzisiejszy dzień w naszym postrzeganiu rzeczywistości jest ostatnim dniem roku. W istocie, tej fenomenalnej maszynerii, która nigdy nie szwankuje, nie ulega spowolnieniu lub przyspieszeniu, stanowi kontynuacją tego, co we własnej przemijalności nazywamy "nowym"...

niedziela, 27 grudnia 2009

Pieskie życie we własnej budzie

Od kilku dni w ramach świątecznej przerwy, nieustannie wchłaniam w siebie swobodną atmosferę całkowitego odprężenia i pełnego odpoczynku dla dwóch wiecznie skłóconych ze sobą części mojego Ja - ciała i ducha. Zdaję sobie sprawę, iż ta namiastka hedonistycznego szaleństwa nie będzie trwać w nieskończoność. Na razie jednak nie zaprzątam sobie głowy tym, z czym będę zmuszony użerać się w nieubłaganie nadchodzącym nowym roku. Wietrzę umysł w powiewach chłodnego powietrza, usadawiam się w pozach dla mnie najwygodniejszych w miejscach domu przeze mnie obranych. Jeżeli najdzie mnie ochota czytam sobie książki bądź słucham muzyki, jeżeli mam ochotę na chwilę podsycenia mojego znerwicowania, zaczynam grać w gry na PS. Jak zgłodnieję, idę do lodóweczki w celu podszlifowania kształtu mojego i tak dobrze wyglądającego brzusia. A w chwilach nostalgicznych porywów siadam sobie po turecku na wpół bujanym fotelu mojej miłej i wpatruję się w półmrok rozjaśniany kolorowymi lampkami choinkowymi, sącząc leniwie dżin z tonikiem. Bądź też w obustronnych konwersacjach z małżonką wojujemy na słowa w celu ujarzmienia własnych racji oraz nadania abstrakcyjnego znaczenia dla większości płytkich wiadomości prasowych. W takie dni czas przecieka między palcami zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W takich momentach czuję moc i przyjemną woń upływających chwil. Przepełnionych czynnościami mającymi wartość samą w sobie. Co z kolei dobrze wpływa na moje samopoczucie w dobie kruchości zachowania życiowej równowagi.

wtorek, 22 grudnia 2009

Święta na tzw: przysłowiowym "zesłaniu"

Mija kolejny rok, z kolejnymi świętami z dala od domu. W Anglii jak co roku atmosferę świąteczną można poczuć kilka dni tuż po naszych Zaduszkach (tutaj jest to Halloween). Wiadomo co kraj to obyczaj. Najpierw obok szału wyprzedaży, zaczynają rzucać się w oczy barwne dekoracje, zawieszane na ścianach domów, w ogródkach oraz okolicznych latarniach.

Sami Anglicy nie przywiązują zbytniej wagi do dnia, w którym w Polsce jest wigilia. Tutaj jest on traktowany jako kolejny normalny dzień tygodnia. Natomiast ( tak jak być powinno, z racji na znaczenie Świąt) bardzo istotny jest pierwszy dzień Świąt, Boże Narodzenie a wraz z nim Christmas Dinner (obiad świąteczny). Różnice kulturowe oraz tradycyjne widać szczególnie jeżeli chodzi o kulinaria. Tu zamiast ryb i barszczu z uszkami, królują dania z indyka podawane nierozłącznie z cranberry sauce (sos żurawinowy). Ze słodkości zaś legendarne mince pies (ciasteczka z nadzieniem słodkiej mieszanki suszonych owoców) oraz rzecz najważniejsza w całym

świątecznym splendorze Xmas Pudding and Brandy Souce ( jest to mniej więcej zmiksowana masa rodzynek, suszonych owoców, orzechów ziemnych, wielu przypraw, wanilii, cynamonu, białego i brązowego cukru oraz alkoholu. Najpopularniejszymi są dark rum, armaniak lub brandy. Szykowany przeważnie pięć miesięcy przed świętami, owijany w gazę i zostawiany na ten czas w chłodnym miejscu w celu załapania właściwego smaku i aromatu. Bardzo słodki, więc zazwyczaj mam dosyć po jednej dużej łyżce od zupy).

Może świąteczny jadłospis nie wygląda tak okazale i imponująco jak u nas. Nie w tym jednak rzecz. Wszakże chodzi o świętowanie faktu narodzin Zbawiciela a nie napychanie sobie brzucha po brzegi dwunastoma potrawami zapijanymi litrami alkoholu. Powracając jeszcze do dekoracji. Charakterystycznym elementem nadchodzących świąt obok choinki są również Poinsettia ( znana w Polsce jako Gwiazda Betlejemska) . Są to różnej wielkości rośliny doniczkowe o papierowych z wyglądu rozłożystych czerwonych kwiatach i ciemno zielonych liściach. Powoli i one stają się znakiem rozpoznawczym zbliżających się świąt również w naszym kraju.

I chyba najbardziej zauważalna różnica a to zapewne ze względu na uwarunkowania klimatyczne. Widoczne przynajmniej tu w Londynie - brak śniegu, który nierozłącznie kojarzy się nam ze świętami. Dla przypomnienia więc jedno ujęcie z krótkotrwałego, aczkolwiek jak na londyńskie warunki, paraliżującego niemal całe miasto ataku zimy z 2 lutego 2008 roku.


Życzę wszystkim czytelnikom udanych, refleksyjnych i napełnionych chwilą zadumy nad istotą i sensem własnego życia Świąt oraz mniej lub bardziej sprecyzowanych założeń na kolejny rok naszego stąpania po powierzchni ziemi (no chyba, że grawitacja zacznie szwankować) :)

piątek, 18 grudnia 2009

Podmiot posłuszny i wydajny

W jednym ze swoich wywiadów Emil Cioran rzekł: "Czuję się wolny względem wszystkich kategorii moralnych". Nic tylko pozazdrościć odważnej postawy, będącej dla mnie niczym lot ptaka ponad tym, co znajduje się pod nim. Pozwolę sobie jednak powrócić do rzeczywistości.

Czymże jest ten wyspecjalizowany szacunek w miejscu pracy, jak nie służalczym wchłanianiem resztek aromatów spod siedzeń przełożonych. Nawet ta czynność z racji powagi sytuacji, powinna być wykonywana z całkowitym oddaniem i drżącą bojaźnią w sercu. Bowiem każde nieprawidłowe zaciągnięcie się nosem grozi reprymendą, pouczeniem a w najgorszym przypadku dyscyplinarnym wpisem w nasze akta.
Pieprzone hierarchie, mające za zadanie wprowadzenie wzorowego ładu i porządku w środowiskach zawodowych. Nędzny wasalizm XXI wieku, od którego nie ma ucieczki, dopóki nie uzyskasz pełnej niezależności. Najlepiej do tego stopnia, by bezpardonowo móc odważyć się powiedzieć: A teraz szanowni państwo z całym "waszym szacunkiem"- pocałujcie mnie wszyscy w dupę. Proszę to zrobić jednak tak, aby nadmiar wilgoci z waszych wyszczekanych mordek na jej powierzchni sprawił, by po przyłożeniu i przyklepaniu mojego CV mógłbym mieć pewność, że się za szybko nie osunie.

czwartek, 17 grudnia 2009

Moje Miasto...

Jakoś tak w ten dżdżysty dzień, setki kilometrów od bezpowrotnego utęsknienia - przystanąłem. W samym centrum londyńskiego zgiełku przy zerowej temperaturze. Ziejąc parą z gęby rozejrzałem się dookoła i zanuciłem sobie cicho, niegdyś tak żywą a teraz nieco kurzem pokrytą pieśń...



*Utwór "Moje miasto złoty sen" , będący wierszem lubelskiego sentymentalisty Jarka Suszka; śpiewa Paul Pavique Movement.

wtorek, 15 grudnia 2009

Wizja

moc wyobraźni
barwny bukiet abstrakcji
bez żadnych granic

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Nihil novi sub sole ...

( ... czyli szczypta pustego pokrzepienia, w całym tym globalnym nieporozumieniu)


Łudzimy się, żyjąc w świecie, gdzie wszystkie wartości posiadają charakter tymczasowy. Po czym znikają z powierzchni ziemi. Pozostawiając po sobie ulotne, często przedefiniowane w swoich nadinterpretacjach idee, dla których w pewnych sytuacjach jesteśmy w stanie poświęcić nasze życie. (Stanowiące jedyną namacalną wartość tymczasową). Nie znaczy to, że jesteśmy zwolnieni z obowiązku przelewania z pustego w próżne. (Choć dodający otuchy wydaje się być fakt, iż to my sami możemy sobie przepisać od tego obowiązku bezterminowe zwolnienie). Tak więc, by nie pogrążać się jeszcze bardziej w tej czczej retoryce naszych wewnętrznych dygresji, jak gdyby nigdy nic róbmy to, co do nas należy. Póki jest na to czas i miejsce, pielęgnujmy wszystko co uważamy za stosowne w swojej tymczasowości. Przeżuwajmy kęsy naszej egzystencji wolno, długo i starannie. Wydalając z siebie jak najmniej nieużytków. Biorąc pod uwagę niepodważalność faktu, iż jesteśmy tylko elementem przejściowym, wszelka łapczywość i zachłanność może się zakończyć przedwczesnym zadławieniem i z góry jest pozbawiona jakiegokolwiek również przejściowego sensu. Posiadającego jednak swoją tymczasową moc, ukrytą w trzech dość znanych stwierdzeniach:
  • z piachu do piachu
  • nie wyśpisz się na zapas
  • z pustego się nie przeleje
Owe stwierdzenia możemy kontemplować zarówno na płaszczyźnie empirycznej jak i racjonalnej.

czwartek, 10 grudnia 2009

Lapida 29

Na świecie co rusz daje się słyszeć dość powierzchowne stwierdzenie, będące wynikiem rozpaczliwej frustracji człowieka na temat spotykających go nieszczęść:

Jeżeli Bóg istnieje to dlaczego dopuszcza tyle zła?

Przyjmijmy jednak założenie, że nie istnieje:

Kogo wówczas będziemy obwiniać, by rozładować nasze relatywne emocje?

środa, 9 grudnia 2009

Prośba Egoisty

A gdy dzwon zabije
i resztki żółci podejdą
pod gardło,
dusząc drżącą nutę głosu
Nie każ mi wtedy
oglądać się za siebie
Na ogniem wciąż trawione
zgliszcza,
dawno już spalonych mostów

wtorek, 8 grudnia 2009

Absolutne wyciszenie i wewnętrzna harmonia...



 ... spokój na sercu i klasycznych nut powiew. Tego właśnie dziś potrzebowałem. Dobrze jest.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Kołysanka

W głowie pusto
Zima do snu wzywa mnie
Czas zamknąć oczy




PS:
Wychodzę w deszczu, w deszczu wracam. Rozległe kałuże tworzą olbrzymie lustra, podstępne zwierciadła, w których moja twarz wygląda jeszcze bardziej rozmyta, niż jest w rzeczywistości. Zewsząd dociera do mnie zgiełk miasta, pokrytego szarym płaszczem brudnego nieba. W oddali pomiędzy muzyką kropel z niebios, słychać odgłosy dud. Grupa przemokniętych Szkotów w kiltach, wolno sunie się boczną stroną ulicy. Niosąc transparenty z hasłami, ku pamięci
tych co bezsensownie polegli w piaszczystych krajobrazach Afganistanu. W imię tych, co głowią się jaki krawat wybrać na kolejny dzień ich obfitego życia. Lecz i Ci z pozoru nietykalni, z czasem przemokną. A przed wiatrem nie uchroni ich już parasol.

piątek, 4 grudnia 2009

Iskra

Dzisiaj słońce rzuciło trochę światła w moje oczy. Łapczywie je pochłaniałem, nim znowu ulegnie zaćmieniu i pokryje moje powieki szronem na czas nieokreślony.

czwartek, 3 grudnia 2009

Nijak

Doszukać się jakiegokolwiek pozytywu w tej nieustannie siąpiącej mżawce jest praktycznie rzeczą niewykonalną lub graniczy z banalną sytuacją, stawienia czoła czemuś, co tak naprawdę nie istnieje.
Krople pożogi spływają mi po głowie, znikając bezpowrotnie w nieznanych obszarach niepamięci, która jak na złość wali pięściami w moje czoło, dając znać o swojej obecności. Świat zatacza coraz szersze kręgi wymagań, a ja tkwię jak zbutwiały kołek w swojej wąskiej szczelinie niepotrzebności i ciągłej konfrontacji z siłą wyższą.

wtorek, 1 grudnia 2009

Sitko

Nuda
niczym perłowe nasienie
spływające zygzakiem
po udach ukochanej
Wolę chęci koi do snu wiecznego
na zimnej posadzce tarasu
Znużenie
jak garść czarnej gliny
rzuconej na zwłoki
Wgryza się w oczy
Ślepo szuka zapomnienia
w zastygłych otworach ciała
Nuda i Znużenie -
dwie matki umysłowego obłędu
splecione w syjamskim uścisku
Dziś jestem ich nieślubnym dzieckiem
Bękartem niechcenia tulonym do piersi

sobota, 28 listopada 2009

Gdybanie


Wczoraj, chyba z nadmiaru cidera i "lubelskiego krupnika", obliczyłem sobie mianowicie; że w 2110 roku 14 stycznia na co przypada wtorek, skończyłbym właśnie 132 lata. To trochę śmiały wyskok w przyszłość, jak na osobnika, który prawdopodobnie od około 55 lat nie będzie już istniał. Biorąc pod uwagę nawet dobry stan zdrowia i przysłowiowe "zamiłowanie do życia". Jakkolwiek bym się starał. Niezły Science Fiction. Poza tym dobrze jest ;)

piątek, 27 listopada 2009

Chwila

dzisiaj rano
na przystanku
człowiek w podartym płaszczu
szukał nadziei
między palcami rąk
obcych przechodniów
których obecność
rozmazywała się
w przypadkowych
numerach autobusów

wtorek, 24 listopada 2009

Dzień

I Drugie śniadanie

Po porannej toalecie i przemyciu zmiętej twarzy strugami zimnej wody, świat nie wydawał się już tak bardzo statyczny. Może to zasługa bardziej rozbudzonych na czułość postrzegania odświeżonych oczu. Jednakże dopiero na zewnątrz, wśród rozmytego odoru ulic miasta, poczułem błędność
założenia. Sprawy całkowicie nie przybierały biegu zgodnego z moją wolą.
Pani Basia nie zaserwowała mi moich ulubionych naleśników w moim znienawidzonym barze "Pod zieloną wstążeczką" w sposób należyty. Powód jaki przedstawiła; o-błędne spojrzenie i brak głębszej motywacji na pierwszy rzut oka. Co za tym idzie, moją osobę cechuje tylko powierzchowna giętkość. Po długiej konfrontacji udało mi się w końcu wywalczyć namiastkę drugiego śniadania. Zostałem wbrew woli pani Basi obsłużony. Muszę jednak stwierdzić, że od niechcenia. Szybki i stanowczy rzut naleśnikiem o blat stołu z efektem zabrudzenia przez zmielone owoce kraciastej ceraty. Poczułem się lekko zażenowany całą tą sytuacją. Nieco spokoju wniosło we mnie echo rozstawianych butelek z mlekiem przed sklepem naprzeciwko i kojący śpiew ptaków z oddali. Cudowna kompozycja. Po otarciu ust serwetką, wyszedłem dziarsko niezauważony przez nieliczną, aczkolwiek prawie stałą klientelę. Zrezygnowałem z prośby o kawę w obawie możliwości dojścia do rękoczynów. Oczywiście ze strony pani Basi.

II Ulica marzeń

Pogoda była nawet przystępna. Słoneczko świeciło, gdzieniegdzie chmurka lekko pląsała po błękitnej powłoce nieba. Tylko ludzkie spojrzenia jak zwykle pozbawione były wyrazu, ostrości i głębszej refleksji nad zmianami zachodzącymi w ich naturalnym środowisku. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Kwestia przyzwyczajenia i wyrachowanej życzliwości. Przecież nie będę zabiegał o zrozumienie ze strony innych w dobie szerokiego rozwoju dóbr materialnych, gdzie nawet manekiny ze sklepowych witryn przejawiają więcej optymizmu i pogody ducha, niż to pospólstwo błąkające się stadami lub w pojedynkę po ulicach złudnych marzeń.

III Autobus

Nie ma lepszego miejsca na zawał i maksymalny wkurw, niż podróż zapchanym po brzegi autobusie komunikacji miejskiej. Pomijając już ogólny stan wewnętrzny i te cholerne nieczytelne kasowniki. To one bez wątpienia stanowią podstawowy motyw do wszelkich bezowocnych konwersacji i pustych tłumaczeń, podczas niespodziewanego nalotu masywnych zazwyczaj ciałem nie umysłem kontrolerów biletów. Którzy swoim zachowaniem przypominają bardziej windykatorów długów niż łagodnego usposobienia pracowników spółki z ogromną odpowiedzialnością. Zdarzają się wyjątki. Nie zaprzeczam. Trafiają się jednak bardzo rzadko, sporadycznie. Wiadomo brak cierpliwości rzecz ludzka. W większości przypadków dla uniknięcia odciśnięcia brzegu poręczy siedzenia na twarzy, lepiej poddać się bez walki i z pochyloną głową przyjąć bilet zastępczy. Dzisiaj wszak dostąpiłem zaszczytu losu i żadna z powyższych sytuacji mnie nie spotkała. Zbytek łaski, lecz dzięki temu podróż minęła bezboleśnie. Pomijając ogólny ścisk, nieświeżość oddechów pasażerów, obślinioną nogawkę spodni przez wyalienowanego mopsa i brak telefonu komórkowego w kieszeni marynarki. Co spostrzegłem dopiero w pracy.

IV W pracy

Uwielbiam ten "twórczy" czas, kiedy to po tych wszystkich perypetiach mogę bez żadnych ceremoniałów rozłożyć swoje zaganiane pupsko na okrągłym fotelu, tuż naprzeciwko mojego biurka. Mam tam specjalną półeczkę, w której zostawiam swoje człowieczeństwo i wszystko co
posiada jakieś znaczenie dla mojej głowy. Po czym odmóżdżony, przechodzę przez ośmiogodzinną metamorfozę. Niczym olbrzymi młot pneumatyczny wbijam, wystukuję, kalkuluję, obstukuję to, co zostało mi przydzielone. Dzięki czemu mam metafizyczne przeświadczenie, że to co robię ma ogromny wkład w rozwój ogólnoświatowej gospodarki i ekonomii. Czysta brawura i nieopisane poświęcenie. A wszystko po to, by pod koniec miesiąca przelało ci się na konto kilkanaście wytworzonych ręką ludzką papierków. Mających nie wiadomo przez kogo nadaną wartość pieniężną. I pomyśleć, że większość zła jakie ma miejsce na świecie jest spowodowana niepohamowaną żądzą człowieka do tych różniących się ilością zer gówienek z podobiznami zasłużonych liderów - czyli banknotów. Bez nich nie istniejesz. Co za ironia losu. Czy tak właśnie miało wyglądać nasze pierwotne przeznaczenie. Zaraz potem jeżeli mówimy już o złu jakie sobie nawzajem wyrządzamy, lansuje się problematyka miłosna a dosłownie kwestia penisa i waginy.
Godzina na zegarze wybiła zbawienny gong sygnalizujący nadejście końca pracy. Zabieram z półeczki swój mózg i z ulgą opuszczam to ponure miejsce.

V Sklep

Nadmiar dobrobytu odzwierciedla się przede wszystkim w przepychu półek sklepowych. Pełna kieszeń jest dostępna wciąż dla nielicznych. Zupełna odwrotność minionych lat. No i te najróżniejsze promocje na wszystko. Całe hardy zainspirowanych wizją lepszego jutra młodych ludzi, a także rencistów i emerytów chcących podreperować swój lichy budżet, beztrosko lecz z postawą myśliwego hasają po wszelkich dostępnych powierzchniach supermarketów. Przebrani za tampony, wykałaczki, batony, owoce, suszarki i sprzęty gospodarstwa domowego nieustannie próbują wcisnąć nam coś ponad normę. Muszę przyznać jest to niewątpliwie zuchwały sposób robienia z człowieka totalnego idioty przez wielkie koncerny zapewniające świetlaną przyszłość. Cel uświęca środki. Ja swój spotkałem na dziale warzywnym.
- Jeżeli pan kupi dwa kilo marchwi, natkę pietruszki otrzyma pan gratis.
Wystrzeliła jak z procy młoda panienka z marchwią w miejscu nosa a zamiast włosów coś jakby na wzór liści kapusty unosiło się ponad jej czołem.
- Ale ja potrzebuję tylko dwie na rosół - odparłem nieco zaskoczony.
- To źle - odpowiedziała dziewczyna z pewnym zawiedzeniem w głosie.
- Gdy sprzedaż spadnie poniżej minimum, stracę swój wizerunek i cała moja kariera ulegnie nieodwracalnej zmianie. Łącznie z utratą marchwi z nosa - kontynuowała.
- Przykro mi, nic na to nie mogę poradzić. Nie jestem odpowiedzialny za zapewnienie komuś pozycji na rynku, przepłacając za to z własnej a na dodatek dziurawej kieszeni - odparłem w miarę ze stoickim spokojem.
Cóż za zrządzenie losu, uświadomić sobie w dorosłym wieku, że twoje życie jest zależne od ilości sprzedanych marchwi - pomyślałem. Po czym rozgoryczony zaistniałą sceną udałem się w kierunku kasy.

VI Dialog


Na dworze biło już nieco chłodnym powietrzem z zachodu. Odpowiedni moment na ochłonięcie z dzisiejszych wrażeń. Nie trwało to jednak długo.
- Hej ty!
Zbity z tropu już odwracałem głowę w stronę fali dźwiękowej, gdy nagle usłyszałem z przeciwległej strony krótkie:
- Co?
- Kopsnij trzy pięćdziesiąt.
- Nie mam.
- A kopa w ryja chcesz?
Resztę konwersacji zagłuszył tupot moich przyspieszonych kroków. Co za szczęście, że tym razem to nie ja. Zwłaszcza, gdy w kieszeni mam tylko trzy czterdzieści, będące resztą z zakupu dwóch marchwi. Uzyskawszy w miarę normalny puls, pomyślałem sobie o tych wszystkich ludziach przeszytych na wylot rządzą agresji i nienawiści. Skąd oni czerpią jej pokłady. Gdzie rodzi się to "arche" zła. Czyżby niedobór krzyży w salach gimnazjalnych, licealnych oraz uczelniach wyższych i urzędach publicznych, podsycał w sercach młodych i starych ogień wywierania niepożądanej presji w stosunku do innych bliźnich. W kraju, w którym wszelkie próby odskoczni od średniowiecznych standardów kończą się natychmiastowym wklepaniem ich w ziemski pył za pomocą moralizatorskiego walca. I na pożegnanie sowicie zroszone święconą wodą. I wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem zbyt prosty w swojej złożoności, by to wszystko ogarnąć jednym tchem.

VII Dom

W końcu w domu. Cztery przysłowiowe ściany, sufit i łazienka. A pośrodku ja, siedzący wygodnie na stołku przed stołem, gdzie posiadanie specjalnej półeczki mija się z celem. Tutaj jestem w pełni sobą. Osobą z krwi i kości zajadającą zardzewiałe herbatniki zapijane letnią herbatą. Rozciągam nogi, chwilowy przypływ ulgi i odpocznienia przechodzący stopniowo w sen, odstrasza wizję nadejścia kolejnego dnia. Następuje błoga cisza. W oddali daje się słychać tylko skowyt psów, uciekających w popłochu z podwiniętymi ogonami przed mrocznym cieniem pani Basi od naleśników.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Niewybudzenie


ucieczka przed snem
zardzewiałe klamki drzwi
wokół mrok i mgła...


... I jak zwykle "JA" - właściwy sobie samemu bohater wszelkich wewnętrznych doznań i dygresji. Zawieszony gdzieś między dwoma piorunochronami. Oczekujący na błysk i grom z wiecznie zachmurzonego nieba podczas nieustającej burzy. W mojej głowie zaś zdezorientowane neurony lustrzane falują w zagubieniu naelektryzowanych synaps, głuchych bodźców w szalonym tańcu, niekontrolowanym przepływie wrażeń i doświadczeń. Ogrom słów jak morze niebezpiecznych toksyn przelewa się przez usta, żrąc kwasem niezachwiane wiatrem przestrzenie. W tym szale metaforycznych przewidzeń, iluzjonistycznych sztuczek wszystko czego się dotknę, pozostawia wypalone piętno na moich dłoniach, bezskutecznie próbujących otrzeć senne oczy z nadmiaru powidoków. Jednocześnie jak, jak przy tym całym wysiłku można pozbyć się snu z powiek, kiedy jest się już dawno przebudzonym?!

piątek, 20 listopada 2009

Myślę więc jestem... i na tym koniec

Przeciążenie szarych komórek tzw; splot myślowy - powstaje wówczas, gdy poświęcamy na dumanie zbyt wiele czasu. Przy czym ów potencjał nie zostaje z racji intensywności swojego przeciążenia, w żaden sposób przełożony na płaszczyznę praktyczną. Mającą na celu nadać konkretny szkic owym koncepcjom myślowym. Ot taki filozoficzny supeł przypadłości człowieka niezdecydowanego lub rozkojarzonego w swojej melancholii.

środa, 18 listopada 2009

Gdzieś między górą a dołem

na skrzydłach wiatru szybując
strącam kolejno sople lodu
z zamarzniętych krawędzi dachów
i tylko czasem,
gdy ta cholerna grawitacja
daje znać o sobie
opadam
przybierając postać
zastygłego w bezruchu motyla
wyczekuję następnego podmuchu

poniedziałek, 16 listopada 2009

Taa Cały Ja

Stwierdziłem ostatnio, że jestem sam dla siebie ucieleśnieniem lenistwa. Wszakże nie przez duże "L", nad tym muszę jeszcze popracować. Prognoza ojca sprzed kilkunastu lat o moim rzekomym "minimalizmie egzystencjalnym" sięgnęła zenitu. Pozorne wygodnictwo, lęk przed wyzwaniem i obawa przed "nowym", sprawia iż kurczowo trzymam się ustalonego przez siebie schematu postępowania. Nic ponad, nic nadto. Nawet dobrze znane stwierdzenie, że "powyżej dupy nie podskoczysz" nie interpretuje w sposób marzycielski. Ba, nawet się o to nie staram, nie zabiegam. Przebłysk sukcesu polegający na zmuszaniu się do wykonania czegoś, co zazwyczaj leży poza kręgiem moich standardowych obowiązków, przychodzi mi rzadko. A jeśli już się zdarzy, to proces wykonawczy postępuje w sposób mozolny i wielce opieszały. Zazwyczaj, jeżeli jest to możliwe wybieram drogę na skróty. Nie chodzi tu o jakieś upraszczanie dotarcia do celu dla uzyskania własnych korzyści, lecz o jak najszybszy powrót do wewnętrznego spokoju. Ustalonej harmonii, gdzie jakakolwiek próba jej naruszenia, kończy się zazwyczaj ogromnym niezadowoleniem i głośnym pomrukiem nadąsania. To właśnie JA - kropla absurdu dryfująca na dziurawej tratwie po groteskowym morzu, jakim jest życie i jego nieprzewidziane figle losu.

piątek, 13 listopada 2009

Pozytywnie

gdy jest nam dobrze
nie ma powodu do łez ...
chyba, że szczęścia

czwartek, 12 listopada 2009

Auto opis własnych niespójności

Skraplam się. Po czy wyparowuje. Powoli, systematycznie, z zachowaniem hermetycznego porządku. Wilgoć pochłania każdą, nawet najmniejszą cząstkę mojego ciała. Lecz zanim to w pełni nastąpi, przemoknięty wykonuję codziennie setki gestów, niezauważalnych ruchów, skinięć i tupnięć. Próba utrzymania stałego balansu na cienkiej linie życia między odwieczną rozpadliną nie posiadającą końca ani początku, gdzie wina i przebaczenie są jak wino w wyszczerbionym kielichu - systematycznie poddawane do ust ranią jego kąciki i delikatne podniebienie. Próbując choć na chwilę zachwiać równowagą zmysłów. I to stałe poczucie niepewności, nieokreślonego niespełnienia. Uległości ducha względem nieprzewidzianych kaprysów ciała. Wszechogarniający strach, dudniący w uszach jak odgłos naderwanych blach na dachach starych domów. Miotanych jednostajnie przez nigdy nie ustający wiatr cichej rozpaczy. Pot przewinień jak strugi brudnej wody wyciekają ze wszystkich gruczołów skórnych. Tonę we własnych niedoskonałościach, myślowych niedociągnięciach, złudnych wizjach powierzchownego pocieszania się. Nie mogąc jednocześnie sięgnąć brzegu ani poczuć stabilnego podłoża jakim jest dno pod wiecznie ześlizgującymi się stopami. Ten chybiony cel, wewnętrzna rozterka powodującą rozdarcie między postanowionymi założeniami jest jak symbol wypalanego krzyża na plecach. Tworzącego niegojącą się ranę, stale podchodzącą ropą i zanieczyszczoną krwią, co nigdy nie ulega zakrzepnięciu. Nie ma możliwości wybrania podłoża, nie ma sposobu na opatrzenie symbolicznej rany. Pozostaje tylko nieubłagane w swoich przeciwnościach, powolne, pełne rozwagi i determinacji stawianie kroków na owej linie życia, która z czasem będzie coraz bardziej piąć się ku dołowi. Aż w pewnym momencie, całkowicie mi nie znanym, przybierze postać rozpalonego pręta i bez pomocy wyszczerbionego kielicha strąci mnie na dół. I co wtedy, co wtedy pocznę w tym wiecznym opadaniu, gdzie czas i przestrzeń nie będą już przypisane do żadnych racjonalnych wytłumaczeń a świadomość, wciąż będzie rozpamiętywać przeszłość minionych niedomówień.

wtorek, 10 listopada 2009

Banał listopada - roku 2009

Sikorski: Zburzmy Pałac Kultury i posadźmy tam trawę

- Polskim Murem Berlińskim powinno być zburzenie PKiN. To jest bardzo nieekologiczny budynek - mówi dzień po berlińskich obchodach 20. rocznicy obalenia Muru Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji.


- To jest bardzo nieekologiczny budynek, który marnuje też energię, który za chwilę będzie trzeba, tam będzie trzeba dokonać kapitalnego remontu o ile wiem, więc wybór będzie taki czy w niego inwestować dziesiątki, może setki milionów złotych. No a ja uważam, że tam lepszy byłby park, z trawką, ze stawem, gdzie warszawiacy mogliby chodzić na pikniki...

GW.2009.11.10



PS: Proponuję również obok szalonej koncepcji nowelizacji ustawy karnej o propagowaniu symboliki komunistycznej, wyeliminować wszystkich urodzonych przed rokiem 1989. Włączając w to również mnie jak i szefa polskiej dyplomacji, gdyż jak jeden brat jesteśmy nosicielami destrukcyjnych zarazek niezdrowego ustroju. Poza tym optuję za wyburzeniem wszelkich budowli postawionych ręką uciemiężonych proletariuszy. W ogóle zwalcujmy wszystko, a na uzyskanej równi postawmy unowocześniony Lunapark, będący symbolem absolutnie odrodzonej Polski.

piątek, 6 listopada 2009

Industrialność odczuć

Jestem, choć nie proszę o przedłużenie wizy na obecność. Tam, gdzie strzępy ludzkich trosk, znajduje się również imitacja mojej osoby, skulona w niemym geście w zwałach zardzewiałych blach. Rękoma poszukuję własnej tożsamości w nawałnicach popiołów minionych pór roku. A odgłos pękającego szkła nie wbija się w zmysł słuchu, tak intensywnie jak niegdyś, za czasów wypalania cegieł sumieniem pełnym gwoździ. Mogiły wygasłych kominów snują się nad szarymi pejzażami obumarłych miast. Smog trwogi wypełnia stopniowo moje nozdrza. Wiem, że nadchodzi czas w którym iskry nadziei, wybijane są przez zgrzyt zębatych kół w zegarach pozbawionych uwagi. A potęga ludzkich rąk, bezowocnie szuka drogi ucieczki z łańcuchów coraz to bardziej wyszukanych potrzeb samozaspokojenia.

środa, 4 listopada 2009

Nieprzychylność

przez zamoknięte ulice
w płaszczu utkanym z dziur
tak, że sam wiatr
chciałby się w nim schronić
szedł niepewnym krokiem
mężczyzna poczęty z cienia
ojciec wszelkich przeciwności

wtorek, 3 listopada 2009

Lapida 28

Tolerancja będąca rezultatem racjonalnego postrzegania zmian zachodzących na przestrzeni wieków wśród społeczeństw, powinna również w sposób racjonalny zachować umiar w tolerowaniu coraz to szerszego pojmowania słowa "wolność".

poniedziałek, 2 listopada 2009

Poniedziałek

Za oknem jeszcze ciemno. Zegar właśnie wybił 5.20. Nadszedł nowy dzień pełny tych samych wrażeń. Do znudzenia przypominający miraż powtarzalności. Personalne déjà vu. Wyjątkiem stanowiło dziś przejrzyste niebo, które w swojej łaskawości nie zalało nas gradem deszczowych łez. Ta pora roku to zazwyczaj najintensywniejszy okres pochmurnej depresji sfery unoszącej się ponad naszymi głowami. Poza tym bez większych zmian. Spacerujący ludzie, pojazdy powolnie ciągnące się w leniwym sznurze po wąskich ulicach, ptaki przewracające skrzydłami we wszystkich kierunkach. Czas jednostajnie wybijający w tym samym tempie sekundy. Te z kolei bezpowrotnie odmierzające przebieg naszego życia, czyniąc z nas memorialny skarbiec doznań, przeżyć, wrażeń i doświadczeń. Możliwy do ponownego przywołania już tylko za pomocą zapisanych tablic, jakimi są nasze wspomnienia. Nigdy jednak w formie realnej.

niedziela, 1 listopada 2009

Kaprysy przyrody


zmiana pogody
nastrojowa huśtawka
dzikiej natury

środa, 28 października 2009

Ciemna strona technicznej mocy

Procesor - mały krzemowy kwadracik, otoczony milionami tranzystorów o pojemności zależnej od kaprysu producenta. Mający swoje zastosowanie w najrozmaitszych wynalazkach techniki. Na ogół są to komputery i wszelkiej maści konsole do gier. Jego wielkość w jakąkolwiek moc zaopatrzona, jest zupełnie nieadekwatna do wielkości mocy z jaką pochłania on czas jednostki z nim obcującej. Ostatnio padłem tego ofiarą. I przez kilka kolejnych dni nic nie zapowiada, abym się z tej cybernetycznej czeluści wyrwał. A to wszystko za sprawą mojej ulubionej gry, w którą po kilku latach zapragnąłem zagrać ponownie. Tak więc do czasu jej ukończenia jestem poza zasięgiem wszelkich intelektualnych doznań, inspiracji, twórczych koncepcji. Włączając w to zdolność kreatywnego myślenia i głębszego angażowania się w cokolwiek. Na chwilę obecną mój umysł operuje tylko prostymi poleceniami jakimi są: skakanie, bieganie, kucanie, schylanie się, podnoszenie różnych rzeczy, strzelanie oraz dążenie do celu, będącego wyznacznikiem powodzenia misji.

piątek, 23 października 2009

Nie mające nic wspólnego z niczym

odgrażałem się sam sobie
w pogardy niemym pomruku
sflaczałą butelkę po tanim trunku
skręcałem w matczynym geście
niedzielnych robót szydełkowych

w lepkości ust i intensywnym oddechu
szeptem przywołałem kilka słów do Ciebie
o miłości wonnej i lizakach owocowych...

środa, 21 października 2009

Nastrój

zamglone myśli
niebo deszczem przeszyte
sen zawładnął dniem

poniedziałek, 19 października 2009

***


W każdym swobodnie opadającym
lub w szale wiatru miotanym
Liściu
strąconym z drzew
przez jesienny majestat
Za przyzwoleniem mroku
przy aprobacie świtu
Odnajduję cząstkę siebie
Jako tego
co miarą szaleńczego śmiechu
wyznacza różnicę między
nocą a dniem

czwartek, 15 października 2009

Słabość

Miewam chwile w których mogę zatrzymać czas w miejscu. Zazwyczaj przybierają one postać obrazu, na którym nigdy nie osiada kurz teraźniejszości. Są to tzw. zrywy namiętności do dni przeszłych.

wtorek, 13 października 2009

Zarys historii nad wyraz banalnej

Zrodził się z łona przeciętnej kobiety. W pełni nagi, niczym nieskrępowany, nieświadomie wolny od wszelkich ograniczeń. Idealny materiał na "nadczłowieka" w nietzscheańskim pojęciu dziecka. I na tym koniec. Przez resztę życia, brnął w garniturze. Zagubiony między setkami diagramów, wykresów, prognoz i statystyk. Bystrość, stanowczość, przedsiębiorczość i pracowitość pozwoliły mu na szybkie osiągnięcie fortuny. Uzyskał wszystko, po czym zszedł z tego świata, nie mając pojęcia, że istniało całe mnóstwo innych rzeczy. O wiele istotniejszych niż problematyka odpowiedniego doboru krawatu do zbyt nadwyrężonej szyi. Został pochowany jak przystało na ostatnią posługę - w garniturze. Opuszczona aktówka zapłakała doniośle nad powierzchnią grobu. Po czym powędrowała na powrót w ręce tych, którzy z życiowego stolca, uczynili doniosłej rangi przeznaczenie, będące wyznacznikiem wszelakich wartości.

poniedziałek, 12 października 2009

Gra

zabawa owem
jest jak rzucanie lotek -
nie zawsze celne

niedziela, 11 października 2009

Poddani mimo woli

Barwy nieba, chylące się powoli do snu. Za zamkniętych powiek, gęstych obłoków pokornie pokłon królowej nocy składają. Zazwyczaj późnym popołudniem, tuż przed zapadnięciem mroku. Dzień odchodzi pozornie w zapomnienie, by za kilka godzin ponownie rzucić na wszystko moc swojego światła. Rytuał nie mający początku ani końca. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim "MY", nieświadomi zachodzących ceremonii. Krzątamy się jak zwykle z jednego miejsca w drugie. Pochłonięci wykonywaniem własnych spraw, tonący w natłoku własnych myśli. Zaniepokojeni nadmiarem i wielowarstwowością obaw. Snujący pokrzepiające samopoczucie wizje. Podlegający regułom dnia i nocy, przeskakujemy z nogi na nogę zgodnie z harmonogramem praw natury.

piątek, 9 października 2009

Błahostki stanów dwuznacznych

W stopniu rozdrażnienia
i emocjonalnej wrzawy,
na nic się zda aromat
świeżo zalanej kawy.

A moment ostatecznych decyzji
nie będzie wyznaczony brakiem
koszul w szafie.

Obsceniczna kopulacja
między skutkiem a przyczyną,
zmusza czasem do zmiany
świateł nadziei
na bardziej fluorescencyjny
odblaskiem mocniej bijący.
Tak żeby inni się nie potykali.

Gdyż duża ilość upadłych ciał,
problemy z dopasowaniem stopy
do gładkości podłoża robi.
A slalomem chodzić nie łatwo.

Także nie dla wszystkich
blask gówna na ulicy
przybiera wartość złota.
Więc warto przyodziać się
w cierpliwości miraż.
I nie zbierać przeżutych cukierków,
wdeptanych w zakamarki
przetrząsanych na co dzień
powierzchni horyzontu.

środa, 7 października 2009

Sivvy (1932 - 1963)


"Umieranie
Jest sztuką tak jak wszystko.
Jestem w niej mistrzem.
Umiem robić to tak, że boli

Że wydaje się diablo rzeczywiste.
Można by to nazwać powołaniem."

Fragment wiersza pt. Lady Łazarz autorstwa Sylvii Plath



Dzisiaj po pracy, postanowiłem zrobić sobie (skoro już nadarzyła się ku temu okazja) niezbyt zaplanowaną wycieczkę, której punktem docelowym było zwiedzenie dwóch miejsc, niegdyś zamieszkiwanych przez jedną z moich ulubionych XX-wiecznych poetek - Sylvię Plath.
Tak więc sunąc z buta w strugach deszczu, krok za krokiem zbliżałem się do celu. Pogoda była wręcz adekwatna do dość dramatycznego życia z jakim przez większość czasu zmierzała się poetka. Mimo, iż jej wrażliwość i osobiste refleksje pisane w listach do matki, były niczym niekończący się bieg po słonecznych wzniesieniach, zasłanych mrowiem kolorowych kwiatów. A przynajmniej jego próbą. Inaczej odzwierciedlało się to w jej poezji. Nie wszystko jednak toczy się tak, jakbyśmy tego chcieli.
U kresu wyprawy, przemoczony i nieco rozdrażniony z powodu natarczywie wdzierających się do mojego aparaty deszczowych łez, zobaczyłem i uchwyciłem to, co zobaczyć i uchwycić chciałem.


Tu właśnie w latach 1960 - 1961, przy 3 Chalcot Square, Plath mieszkała razem ze swoim mężem Tedem Hughesem (również znanym poetą), oraz dwójką swoich dzieci Friedą i Nicholasem.
Kilka lat po ślubie, na wskutek niezgodności małżeńskich wynikających głównie z niewierności męża, doszło do separacji. Po tym fakcie w 1962 roku, Sylvia postanowiła zamieszkać razem z dziećmi w wynajmowanym mieszkaniu przy 23 Fitzroy Road. Zaledwie kilka przecznic od swojego poprzedniego domu.


Ciekawostką jest, że owe lokum było przez pewien okres mieszkaniem należącym do Williama Butlera Yeatsa. Irlandzkiego filozofa, poety oraz pisarza nagrodzonego w roku 1923 Literacką Nagrodą Nobla. Tu również 11 lutego 1963 roku Sylvia Plath popełniła samobójstwo, poprzez zatrucie się gazem z kuchenki. Zanim to zrobiła, naszykowała dzieciom śniadanie, po czym odseparowała mokrymi ręcznikami pokój dziecięcy od reszty mieszkania. W dniu śmierci miała dokładnie tyle samo lat, co ja teraz; 31. Została pochowana w hrabstwie West Yorkshire w Anglii.

W 2003 roku Christine Jeffs wyreżyserowała film fabularny "Sylvia" na podstawie biografii pisarki. W rolę poetki wcieliła się Gwyneth Paltrow.

wtorek, 6 października 2009

poniedziałek, 5 października 2009

Jak kwaskiem cytrynowym w oko

Ilekroć odpowiadam na pytanie dotyczące mojego zawodu wyuczonego, spostrzegam prawie zawsze nutkę zaskoczenia, zdziwienia a czasem wręcz rąbek drwiącego uśmiechu. Co sprawia, że widzę myślami jak automatycznie bez większej refleksji, ląduje na tej samej półce co różdżkarze, jasno-widzowie, zaklinacze węży, świętej pamięci nauczyciele ZPT i wszelkiej maści ezoteryczni szarlatani.

Ogólny zarys sytuacyjny wygląda mniej więcej tak:

Akcja:

- Jaki jest pański zawód wyuczony?
- Jestem filozofem.

Dostępne wersje reakcji:

aaa; ach; aha; taak; no i; w porządku; no ale poważnie; to coś takiego istnieje? Myślałem, że jest to tylko pewien rodzaj dodatkowego zainteresowania. Wie pan takie hobby; musi być panu ciężko; o znam Spinozę. On był filozofem, lecz już nie żyje; a to ciekawe; oryginalny zawód; da się z tego wyżyć?; Ecce Homo itd.itd...

Jak widać umiłowanie mądrości nadal budzi wokół nas pewne kontrowersje zachowawcze. Więc zapewne jakiś plus tego przedsięwzięcia wciąż łechcę "arche" w stopę. Dobra nasza. Homo sum, humani nil a me alienum puto.


PS: Ostatnio miałem wizję Platona i Arystotelesa podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Platon zobaczywszy co się święci, natychmiast prysnął z powrotem do jaskini. Tam skulony zastygł w swoim micie. Odnośnie Arystotelesa, prowadzący od razu pokiwał przecząco głową na widok jego metafizycznego CV. Biedak z miejsca odpadł. Mimo, iż był jedynym kandydatem podczas rekrutacji. Za przyczynę podano mu zbyt słabe a wręcz zerowe operowanie wiedzą z zakresu zarządzania zasobami ludzkimi. Kompletna nieznajomość pakietu office. Nie zrozumiał ponadto kwestii kreowania wizerunku publicznego młodych przedsiębiorców. To z kolei w oczach przeprowadzającego rozmowę, mogłoby wypaść niekorzystnie a wręcz destruktywnie na rozwój kapitału dobrze prosperującej spółki. Na nic zdały się próby przedstawienia logicznego wyprowadzania stanu faktycznego z jego przyczyn. Natomiast teorie dedukcji i indukcji nie znalazły zadowalającego potwierdzenia w statystykach. A to pech!!!

piątek, 2 października 2009

Przynajmniej łatwo jest napisać

***
ręce w trawę wsadzić
rwać, szarpać, rozrzucać
zieleń po twarzy rozcierać.
łokciami strącać kolejno
niebieskie migdały.
z zachowaniem równowagi
między głową a karkiem,
luźnym pociągnięciem nogi
kopać w dupę przeciwności.

czwartek, 1 października 2009

Lapida 27

Filozofia tłumu uprawiana w formie wydobywanych słów jest jak chaotyczna pieśń, gdzie każdy wykonuje utwór wedle własnych nut. Nie posiada sprecyzowanego początku, nie zmierza również ku końcowi. Wieczny głos serca, uporczywie wylewający na zewnątrz subiektywne refleksje w postaci; ocen, prawd, stwierdzeń, przypuszczeń, mniemań, hipotez, doświadczeń, przeżyć.

wtorek, 29 września 2009

Resztki

Miała być cisza przed twórczą burzą, a jest nic. Nie ma burzy, nie ma ciszy, ni krztyny deszczu co orzeźwi rozpalony "nieokreślonym" umysł. W uszach tylko odbijające się echo słownych bąków przełożonych, których nadmiar mądrości i dobrych rad, budyń i kisiel bez posypki z mózgu robi. Bez motywacji, bez mobilizacji zawodowej, z dala od słowa praca-profesja-życie. Szukam inspiracji na lepsze jutro w sobie samym. Ciałem odbębniam ośmiogodzinny dzień pracy, zaś w drodze powrotnej ściągam ducha, gdzieś z drzew moich ulubionych parków, skwerów, placów. By razem już, bez większego wysiłku spędzić tę resztkę dnia w jako takim spokoju i harmonii. Czerpiąc radość z tego, co w głowie zakwita.

Dziękuję z radością przyjmuję i dalej ślę ...


Trochę bujnej kolorystyki na jesienne wieczory dla wszystkich, którzy tego potrzebują. Pobierać i wklejać. Wyróżniać się i cieszyć Szamanick, Isle of Mine, Mikser z Kanady, Wpółzdania, Rena :)

poniedziałek, 28 września 2009

Równowaga

cisza w głowie
selekcja myśli i słów
przed twórczą burzą

środa, 23 września 2009

***

Nieogolony wyrzutek
w podartej koszuli
Z brudem wżartym
w popękaną skórę rąk
Na tupnięcie nogi
wyzwala poetę
skrytego pod podeszwą
zniszczonego buta
Mówią cham i gbur
Dla mnie Człowiek
z zapomnianą partyturą
w miejsce serca

wtorek, 22 września 2009

Tak oczywiste, że z trudem dostrzegane


Problem bezdomności rozpatrywany jest zazwyczaj na dwóch płaszczyznach. Stanowią go dwie przeciwległe do siebie drogi życiowych wyborów. Świadoma (tak chcę żyć, to moja sprawa, moja decyzja i jest mi z tym dobrze) i ta bardziej niezależna, nieprzewidywalna. Spadająca na nas niczym fatum, będące wynikiem egzystencjalnych nieszczęść, tragedii lub niepowodzeń. Są momenty (zazwyczaj poprzedzone określonymi wydarzeniami jakie oglądają moje oczy), w których snuję sobie pewną refleksję: Jak to dobrze leżeć sobie każdej nocy w ciepłym łóżku, mieć swój własny dach nad głową. Cieszyć się posiłkiem w najróżniejszych jego postaciach. Móc ubierać się w świeże i wyprane ubranie, zaraz po przyjemnej kąpieli. Jak dobrze jest potrafić docenić te wszystkie małe rzeczy, które z racji swojej drobnostkowości wydają się być dla nas tak powszechne, że nawet nie próbujemy już zastanawiać się nad ich istotą i wagą, jaką pełnią w naszym życiu. Podczas, gdy tak olbrzymia liczba populacji ludzkiej jest tego przywileju pozbawiona w stopniu podstawowym. I nie chodzi tu już o samo zagadnienie bezdomności, lecz także o światowy problem biedy, ubóstwa, mizernej edukacji, głodu i ogólnej niesprawiedliwości będącej motorem napędowym naszego świata.

niedziela, 20 września 2009

Spacer

Zgodnie z wewnętrznym przekonaniem - "Jesień dla wszystkich", postanowiłem nie zostawać w tyle wobec innych blogowiczów i również odbyć krótką przechadzkę, mającą na celu uchwycenie kilku kolorowych momentów tejże pory roku. Może to, co zaprezentuję nie jest jakimś wzniosłym i profesjonalnym zabiegiem fotograficznym, gdyż obecnie operuję tylko prostym cyfrowym pudełkiem. Nie chodzi tu jednak o perfekcyjność ujęć i zdjęciową kaskaderkę, ale o pewnego rodzaju zabieg pozwalający na przybliżenie motywów zbliżającej się jesieni londyńskiej i porównanie jej walorów z tymi, które obecnie powoli zaczynają się w Polsce. Jak widać różnicy zbytniej nie ma. Bądź co bądź, ten czas ma w sobie wyjątkową moc i niepowtarzalny charakter. A delektowałem się nim zaledwie kilka metrów od aktualnego miejsca zamieszkania.


PS: Do tematu jesieni powrócę zapewne jeszcze nie raz, bo lato jeszcze w zielone gra, jeszcze trwa, zapiera się co sił , ale nim się spostrzeże przyobleczone zostanie żółto-złotym majestatem, by następnie zniknąć pod szarą powłoką nieba i bezwstydną nagością bezbronnych drzew :)

sobota, 19 września 2009

Z... Do...

Za zamkniętymi oczami widzę to, co widzieć chcę. Tam nie ma miejsca na drobiazgi i pierdoły ubóstwiane przez roztańczone masy. W ciszy i kontemplacji własnego "Ja" słyszę to, co usłyszeć bym chciał, będąc rozdzieranym przez tak dobrze mi znany tłum władający dniem. W tym całym ścisku i duchocie, lubię odskoczyć wyobraźnią w niebyt i sferę abstrakcji. Zawiesić chwilowo jestestwo jak koszulę w szafie. Poszybować całym sobą jak najdalej, od tego nieustannie wypełniającego wszystkie nasze zmysły szlamu, lepkości słów i obrazów, przed którymi na co dzień musimy uginać swoje kolana. Wszakże są to sporadyczne momenty, siłą wyrywane z uporządkowanego harmonogramu, lecz ich wartość sama w sobie jest niewysłowiona.

piątek, 18 września 2009

czwartek, 17 września 2009

Cztery interpretacje tej samej jednostki zdającej sobie sprawę ze zjawisk wewnętrznych oraz zjawisk zachodzących w środowisku zewnętrznym


( Chwila zamyślenia uchwycona w formie portretu, za pozwoleniem mojego hiszpańskiego kolegi z pracy Haviera; poety, filozofa, myśliciela, fotografa, podróżnika, ale na pewno nie osoby której przyszło wykonywać aktualny zawód. Zresztą podobnie jak i mnie :)

środa, 16 września 2009

Zamęt

złamany jak uschnięta gałąź
zawisłem gdzieś nad rozstajem dróg
między ziemią a niebem
ni to w tył
ni to wprzód
lecz jeszcze powstanę
z tego stanu nieważkiego
a wtedy chwycę
leżące na ziemi kasztany
i rzucę nimi bez namysłu do góry
prosto w gardziel nieba

wtorek, 15 września 2009

Podróż

Dzisiaj nie obchodzi mnie nic. Trywialność dnia osiągnęła granicę, choć czas dopiero co zaczął wybijać mi rytm, pod którego dyktando mam pokornie zatańczyć. Ja jednak z przymkniętymi powiekami, snem ogarnięty a jednocześnie studzony drobinami kropel deszczowych, sunę powoli przed siebie żmudnym, leniwym i niechcianym krokiem. Za każdym posunięciem nogi ranię, rysując dotkliwie chodnikowe płyty, bezlitosnym szuraniem podeszwy buta. Wręcz wrzynam się sobą w powierzchnię, której zawdzięczam równowagę ciała. Duch natomiast szybuje w zupełnie innym wymiarze. W metrze zaś, z lekko opadającą głową wsłuchuję się w jednostajny rytm stukających kół pociągu o szczeliny między szynami. Wprowadza mnie to nieświadomie w pewną formę transu, z której po chwili zostaję wybity przez wzmagający się szelest gazet. Są one niczym olbrzymie wachlarze, uparcie i ze skupieniem kartkowane przez swoich posiadaczy, których liczba zwiększa się z każdą przebytą stacją. Mnie zaś jak wspomniałem na początku, nie obchodzi nic. W głębinach mojego umysłu, zasłałem sobie rozłożyste łoże z myśli zupełnie nie związanych z tym, co zazwyczaj wchodzi w zakres moich codziennych czynności. Tam przykryty nimi po uszy, jak pod ciepłą puchową pierzyną, spędzę resztę dnia na przekór oczekiwaniom innych. Gdyż dzisiaj nie obchodzi mnie nic!

poniedziałek, 14 września 2009

Pocieszenie

cichy szept słowem*
niejedno smutne serce
natchnie znów życiem



*(Szkoda jednak, że przez usta wypowiadające słowa tak dużo jest również tych, co zamiast pokrzepienia i nadziei, niosą przekleństwo, nienawiść i gorycz. Widocznie taka już ludzka natura.)

sobota, 12 września 2009

Zbity z tropu, lecz w dobrym kierunku

Pracuję w miejscu, gdzie różnorodność kulturowa jest naprawdę imponująca. W miejscu, gdzie współpracują ze sobą, czyniąc jedną drużynę ludzie narodowości: polskiej, włoskiej, angielskiej, walijskiej, australijskiej, nowo zelandzkiej, niemieckiej, węgierskiej, hiszpańskiej, francuskiej, południowo afrykańskiej, rumuńskiej, rosyjskiej, jordańskiej, macedońskiej, portugalskiej, marokańskiej i prawdopodobnie kilku innych. W życiu nie przypuszczałbym, że poznam tylu ludzi o tak zróżnicowanych przyzwyczajeniach, obyczajach, wzorcach zachowań itp.
Opinia o Polakach mieszkających i pracujących w Anglii jest jaka jest. I prawdę powiedziawszy guzik mnie to obchodzi. Nie przywiązuję do tego kompletnie wagi. Jestem człowiekiem a dopiero później obywatelem danej narodowości. A moja ojczyzna jest tam, gdzie aktualnie czuję się dobrze. Takie jest przynajmniej moje zdanie w tym temacie. Do czego jednak zmierzam. Dzisiaj w pracy dotknęła mnie pewna scenka sytuacyjna. Wiadomo jest, że obcokrajowcy nie muszą płynnie znać języka polskiego, aby zrozumieć znaczenie pojedynczych wyrazów. Co jest tu w Anglii bardzo popularne. Zwłaszcza jeżeli mowa o zwrotach raczej negatywnych. To czego doświadczyłem, było dla mnie dość miłe a zarazem zaskakujące. A więc przejdźmy do sedna.
W trakcie pracy nad przygotowywaniem restauracji do jutrzejszego ślubu, po jako takim wysłuchaniu rozmowy w ojczystym języku z moim rodakiem, mój kolega z Hiszpanii zadał mi następujące pytanie: Why you never say "kurwa" during your conversation with another polish people? Jego pytanie zabrzmiało wręcz pretensjonalnie, można więc było pojąć, iż znaczenie tego słowa u obcokrajowców jest niczym nigdy nie gasnące echo w uszach. Było tak zaskakujące, że naprawdę nie wiedziałem co odpowiedzieć, z wyjątkiem prostego I don't know. Ale było również pytaniem, które pozwoliło mi spojrzeć na swój wizerunek z zupełnie innej strony. Co mi się niezmiernie spodobało.

czwartek, 10 września 2009

Złudzenie realne


W skrytości zamysłów
W obawie przed sobą samym
Cichym gestem dłoni
Twarz między palcami
Nieudolnie skrywam
Spoglądam z ukosa
Między szczelin prześwitem
Czy nikt nie widzi
Mojej marności
Trawionej czasem

środa, 9 września 2009

W drodze

ślepy bieg czasu
jak rwący prąd strumienia
nie zna postoju



Ps: Kilka postów wstecz, kiedy to po raz pierwszy zdecydowałem się na eksperyment z tym rodzajem poezji, napisałem, że nie mam zamiaru zostać wielkim fanem tej formy. Postulowałem również neutralne podejście do tego tematu. Ale teraz, powoli dostrzegam naprawdę ciekawą zabawę ''myślą'' w środku raz wyciszonego, innym razem zagłuszanego umysłu. I chyba od czasu do czasu będę zamieszczał tu małe iskierki, będące wynikiem manipulowania wyrazem, sylabą, opisem sytuacyjnym.

wtorek, 8 września 2009

Lapida 26

Wątpliwość jako cecha ludzkiego postrzegania, bardziej odczuwania jest z natury przydatna. Dzięki jej obecności utwierdzamy w sobie analizy danego doświadczenia. To z kolei pozwala nam na późniejszą akceptację lub odrzucenie-czyli nadanie wiarygodności. Drogą własnych myśli i działań praktycznych opartych początkowo na postawie "sceptycznej" jaką jest powątpiewanie, budujemy własny subiektywny świat, będący później stabilnym oparciem dla dalszych poszukiwań i odkryć. Nie ma jednak nic gorszego jak poprzestanie na owej wątpliwości. Z egzystencjalnego punktu widzenia jest to akt całkowitej rezygnacji. Cechuje go nie tyle już wątpliwość co zupełna niemoc z niej wynikająca. W ten sposób z biegiem czasu nieubłaganie ale stopniowo pokrywającego nas zmarszczkami, my nadal będziemy tkwić w punkcie zero.

sobota, 5 września 2009

Highgate Cementary London

W końcu udało nam się zmusić na krótką wyprawę w celu zwiedzenia jednego z najciekawszych cmentarzy na terenie Londynu. Sławnego Highgate Cementary. Sam cmentarz jest podzielony na dwie części: Zachodnia (The West Cementary) otwarta w 1839 roku oraz część Wschodnia (The East Cementary) z 1854 roku, stanowiąca przedłużenie części pierwotnej.
Motorem mobilizującym mnie do tej wycieczki było pragnienie zobaczenia miejsca pochówku znanego filozofa, jednego z przedstawicieli nurtu "lewicy heglowskiej" - Karola Marksa.
Dzisiejszej soboty owe pragnienie, zostało po przeszło pięciu latach zaspokojone. Grobowiec jak i cała część wschodnia, została odfajkowana i przeszła do historii w postaci serii zdjęć: