To nie było przeczucie. To był pewniak, niczym niezawodny traf obstawiony podczas niedzielnej gonitwy. Dziś przyszła jego kolej. I nie było w tym nic dziwnego. W świecie płytkich idei nafaszerowanych po brzegi marketingową papką, wolna, głęboka w swoim pięknie myśl, nie idzie w parze z przyjętym przez społeczeństwo konsumpcyjnym stolcem.
- Pieprzę to!
- Co proszę?
- Powiedziałem wyraźnie - Pieprzę to! Sram na to! Mam to głęboko w swojej spęczniałej dupie!
- No proszę pana, taki przejaw niesubordynacji w miejscu pracy będę musiał zameldować do głównego kierownika działu.
- Możesz nawet zameldować to prosto do świętego Piotra! Ty tępy lamusie, wylansowana menadżerska łajzo!
W chwili, gdy wypowiedział te słowa, spostrzegł miernotę swojego oprawcy. Patrzył jak policzki jego pewnego siebie ryja nabiegają krwią, pulsując nieregularnie, niczym końskie jaja podczas wymuszonego galopu. Nie zaprzeczał, sprawiło mu to chwilową satysfakcję, choć z góry było wiadomo kto poniesie konsekwencje tej potyczki.
- Ja kategorycznie protestuję wobec takiego zachowania! Pan stanowczo zapomina, gdzie się aktualnie znajduje. To nie do pomyślenia, by w tak ekskluzywnym i profesjonalnym miejscu dochodziło do takich karygodnych i poniżających ekscesów. Jest pan natychmiast, dyscyplinarnie zwolniony bez możliwości ubiegania się o pozytywne referencje.
- To ja Cię zwalniam Ty nażelowana łepetyno z możliwości zabierania jakiegokolwiek zdania skierowanego w moją stronę. W ogóle zwalniam z życia Ciebie i całą tą pierdoloną kadrę z góry, która zamiast ruszyć swoje obrośnięte hemoroidami zady, bezmyślnie wpatruje się tylko w monitory swoich laptopów. Do widzenia!
Pieprzeni profesjonaliści własnych ambicji. Doprawdy trudno uwierzyć, że dożyliśmy czasu w którym o Twoim losie decyduje naciśnięcie odpowiedniego klawisza klawiatury. Że też to ziemia musi być wypchana po brzegi tym zafajdanym kurewstwem. Psują tylko zdrowie człowiekowi, skurwysyny jedne - pomyślał trzaskając na wyjście drzwiami.
Południe na zewnątrz było rześkie, oszałamiające w swojej prostocie, zorganizowane pod każdym względem, pełne werwy i jesiennego zapachu. Dookoła wolnym krokiem wmieszani w szelest liści przemieszczali się ludzie, z których twarzy mogłeś wyczytać o konsekwentnie wytypowanym celu w życiu.
Zdecydowanym kopniakiem wymierzonym w kilka pustych puszek po piwie, rozpoczął swoją niczym niezobowiązującą wędrówkę przed siebie. W kieszeniach lumpeksowej marynarki pomiędzy zmiętymi kartkami z wierszami panoszyło się kilka zaskórniaków. W sam raz na średniej jakości bełta.
- Żona nie będzie pocieszona - pomyślał. Miłość nasączona poezją nie jest wystarczającym czynnikiem zapewniającym minimum komfortu w związku. Zwłaszcza, kiedy w grę wchodzi jarzmo odpowiedzialności za siebie na wzajem.
- Psia kość!!! A miało być tak pięknie... - wycedził między zębami.
- ...bo w sumie na upartego rzecz biorąc - Jest! - dodał naprędce w myśli.
Raz jeszcze przepłukał gardło wizją wina i zamknął oczy, zagłębiając się w swoim niesprecyzowanym, aczkolwiek pięknym na swój sposób żywocie.
Londyn 07-10.IX.2010