KSU - Odczep się
piątek, 15 lipca 2011
No prawie rozwolnienie...
Dzisiaj na zapas mam wszystko głęboko w dupie. I nawet jeżeli istnieje jakaś nuta sprzeciwu, wyrzucam ją z pięciolinii chwil doznawanych. Jest piątek wieczór. Ja zaś na samą myśl o poniedziałku, mrowiu otaczających mnie facjat, nieskończonym kilogramom pustych frazesów w postaci angielskiego "do me a favor" dostaję kurewskiej czkawki. Żółć niemocy wypływa mi z kącików ust. Nie ma szans na korekcję zgryzu pod naporem zaciskanych zębów. Nasilające się tiki nerwowe sprawiają, że stawiam w mowie przecinki w miejscach, w których absolutnie sobie tego nie życzę. Rzygam koncepcją następnych dni w kółko powtarzającego się tygodnia. W takich chwilach mam ochotę na doznanie dnia ósmego. Z dala od wszystkiego i wszystkich. Sam ze sobą. W perfekcyjnej zgodzie i harmonii. Bez zbędnych pierdół i jałowego wysilania się w całym tym trywialnym cyrku, gdzie jak pacynka wywijam wszystkimi kończynami ku uciesze tępej klienteli. Młócę ten sam "stolec" od przeszło sześciu lat. Zbyt leniwe cielsko, wiecznie uwrażliwione na doznanie jakikolwiek zmian, pokrywa się z wolna mchem rutyny. Tylko cierpliwość, pokora i zamierzony cel zmieszany z tysiącami przeczytanych stron najrozmaitszych książek, studzą rozpalone wściekłością czoło niczym dobrze schłodzone piwo... .
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
przykro mi, weekend powinien byc jakimś rodzajem ukojenia...
OdpowiedzUsuńJest. Ale tony gówna zwisają nad głową niczym niezabezpieczona gilotyna!
OdpowiedzUsuńwidze , ze humorek swietny ;-(
OdpowiedzUsuńTeraz po kilku, wyśmienity. Ale i tak siekierką by machnął ... ;)
OdpowiedzUsuńMyśl o poniedziałku sprawia, że zaczynam rozważać wariant B, czyli łyknięcie zapasu białych i różowych oraz popicie butelką czerwonego wytrawnego. To takie moje marzenie; przestać rozważać tylko zrobić. Amen.
OdpowiedzUsuńJest to zapewne ewakuacyjne wyjście (zatajone zarówno przed palącym marlboro jak i przy ukochanej gałązce jabłoni) od zaistniałych sytuacji. Nie mam nic naprzeciwko, tylko ten brak odwagi i myśl o kolejnej twórczej dawce użalania się nad sobą...
OdpowiedzUsuńWybacz, będę niesmaczna. Dopóki Palący Marlboro każdego ranka będzie mógł wyjąć ze swojej szuflady czystą bieliznę i skarpetki a także znajdzie wypraną koszulę na wieszaku, to nie zorientuje się, że coś może nie grać. Taki lajf. Gdyby nie ta gałązka jabłoni, to już by mnie tu nie było ;)
OdpowiedzUsuńGadanie o amerykańskich karabinach:-(
OdpowiedzUsuńa dziś już lepiej?
OdpowiedzUsuńPolecam: http://malowane-wierszem.blogspot.com/2011/07/ostrzezenie-egzystencjalistyczne.html
OdpowiedzUsuńm.
W sumie prowizorycznie lepiej. Każdy miewa napady "gorzkich momentów". Ale co tam... :)
OdpowiedzUsuńDzięki Marya za pokrzepienie. Podoba mi się bardzo u uzmysławia, że na pewno nie jestem synem gwiazd ;) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń8 dzień - ależ byłoby cudownie!
OdpowiedzUsuńZapewne! Niestety przeżyłem dopiero pierwszy co się zwie - Poniedziałek :(
OdpowiedzUsuń