sobota, 29 czerwca 2013
Niknące światła wielkiego miasta
Moje demony budzą się we mnie, gdy dosięgnie je oszukańcza woń pustych ulic. Ma to miejsce zazwyczaj w nocy, gdzie przestrzeń ulicznych latarń i przystanków autobusowych staje się wylęgarnią różnej maści charakterów spragnionych chaosu miasta po zapadnięciu zmroku. Woń alkoholu, wydychanego powietrza zmieszana z głuchym echem setek pustych dialogów, wciska każdy stawiany przeze mnie krok w głęboką otchłań tej miejskiej dżungli. Piątkowo sobotniej "Sodomy i Gomory", opływającej wymiotami, krwią, spermą, resztkami jedzenia i ulatującą chwilą jakże łapczywie rozchwytywaną przez młode serca po ciężkim tygodniu przebytej egzystencji. Samotność migających świateł, monotonia pełzających pojazdów, martwy wzrok wbity w przednią szybę miejskiego autobusu, przybliża mnie niby do domu a jednocześnie prowadzi donikąd. Czuję jak zatracam się w morzu retorycznych pytań i wizji pozbawionych racjonalnego wytłumaczenia. Stąpam myślami po światach, gdzie pytanie o sens przybiera postać absurdalnego nonsensu. A ja sam staję się przykładem żyjącego błazna z przeterminowanym rezerwuarem zasobów moralnych i światopoglądowym zakalcem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Bardzo dobrze zobrazowałeś "uroki" wielkiego miasta
OdpowiedzUsuń