niedziela, 16 czerwca 2013

Anna Achmatowa - Czwarta

Wszystkie wspomnienia mają trzy epoki.
Pierwsza z nich jest jakby wczorajszym dniem.
Dusza pod stropem ich błogosławionym,
a ciało w cieniu ich zaznaje szczęścia.
Jeszcze nie zamarł śmiech i płyną łzy,
atramentowa nie jest starta plama -
i pocałunek - jak pieczęć na sercu,
jedyny, pożegnalny, wciąż pamiętny...
Ale to wszystko trwa bardzo niedługo.
Nad głową już nie strop, a gdzieś daleko
na zagłuchłym przedmieściu dom samotny,
gdzie zimą zimno, a latem gorąco,
gdzie są pająki, kurz wszystko pokrywa,
murszeją listy pełne słów żarliwych,
gdzie się cichaczem zmieniają portrety,
gdzie ludzie chodzą jak gdyby na groby,
a po powrocie myją ręce mydłem
i otrząsają przypadkową łezkę
z powiek znużonych - i ciężko wzdychają...
Lecz bije zegar, wiosna zastępuje
poprzednią wiosnę, różowieje niebo
i kiedyś się zmieniają nazwy miast,
zaczyna braknąć już świadków wydarzeń,
nie ma z kim płakać, nie ma z kim wspominać.
I już odchodzą z wolna od nas cienie,
które przestaliśmy dawno przyzywać
i których powrót byłby dla nas straszny.
Zbudzeni raz, widzimy, żeśmy drogę
do samotnego domu zapomnieli,
i swoim wstydem i gniewem się dławiąc
biegniemy tam, lecz (jak to zwykle bywa)
tam wszystko inne: ludzie, rzeczy, mury,
a nas nikt nie zna - my jesteśmy obcy.
Trafiliśmy gdzie indziej... Miły Boże!
I oto gorycz największa przychodzi:
zdajemy sobie sprawę, że nie można
zawrzeć w granicach życia tej przeszłości
i że jest dla nas tak nieomal obca,
jak sąsiadowi w tym samym mieszkaniu,
że nie poznalibyśmy już umarłych,
a ci, z którymi Pan Bóg nas rozłączył,
świetnie obeszli się bez nas -
i nawet - wszystko wyszło na lepsze...


PS: Piękno i moc tego utworu dedykuję Rodzicom.                                                                            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz