Jak to jest Tomasz, że przedzieram się teraz do domu przez ten pierdolony Londyn, gdzie stopień ludzkiego zatłoczenia sięga zenitu a czas gdyśmy leniwie popijali orzechówkę z reklamówki na pamiętnym skwerze nieopodal Zamku lubelskiego, prowadząc istotne dla nas dysputy, jawi mi się tak wyraźnie jakby dosłownie zdarzył się kilka chwil temu?
Ach ta cholerna trzeźwość wspomnień...
Ładnie zapisane...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, K.
...no i rozdziera serce jednocześnie! ;)
OdpowiedzUsuńTak, wierzę, najlepsze rzeczy wychodzą, gdy opisuje się prawdę, prawdę nam najbliższą, tę subiektywną. Taka osobista interpretacja jest zawsze... najprawdziwsza.
OdpowiedzUsuńK.:)
A w tym przypadku... bo alkohol, bo ukryty w reklamówce, bo skwer... wcale nie znaczy, że lumpiarsko.
OdpowiedzUsuńTo był naprawdę przecudowny czas...
I dziękuję Panie Karolu za odwiedziny :)
OdpowiedzUsuńPanie Kopaczu, nie ma za co dziękować; pisać tutaj to dla mnie czysta przyjemność... Dobre czasy wszyscy mamy w pamięci, warto pokazać je światu, nieliczni potrafią.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, K.:)
Zgadzam się absolutnie. I jednocześnie doceniam ekspresję.
OdpowiedzUsuńBa :) Że się wyrażę: - Każda prawda jest prawdą, jutro będzie inna :) Zgadzam się zupełnie, że w prawdzie nie należy pomijać prawdy wina, drinka, czy gorzały :)
OdpowiedzUsuńNo, chyba, że jest siódma rano i jedyną prawdą jest ból głowy, aspiryna i natrysk.
To jest straszne, że żyjemy wspomnieniami... a może straszniejsze jest to, że nie żyjemy w ogóle... że próbujemy żyć, że wydaje nam się, że żyjemy... Dzień, jak rok. Wspomnienie, jak życie...
OdpowiedzUsuńMyślę, że jakkolwiek i z którejkolwiek strony będziemy się starać ugryźć ten temat będzie trudno. Zwłaszcza, kiedy do tego zabieram się JA - dla którego podstawowym problemem jest słowo ISTNIEĆ.
OdpowiedzUsuńKopaczu, dopiero dzięki Twojej interwencji (za którą wdzięczny jestem bardzo) zauważyłem, że napisałeś coś, co mnie, mimo goryczy wybrzmiewającej z Twojego wpisu, ucieszyło.
OdpowiedzUsuńWidzisz, chodzi o to, że wspomnienia Twoje, które są też, ze względu na kontekst, moimi zarazem urealniają rzeczywistość, jak i odrealniają ją niemiłosiernie.
Takie rozerwanie sprawia ból. Bo co jest bardziej realne? Czy to co w tej chwili czujesz przepychając się w tłumie, czy to, że siedzisz z reklamówką orzechówki i dyskutujesz o tym co istotne?
Ten ból jest nam niezmiernie konieczny. Jest czymś, jak rana wojenna, albo ta, którą odnosimy na polowaniu mierząc się z jakąś bestią. Bez bólu ten tłum by Cię pochłonął i wypluł (niekoniecznie tym górnym otworem)
Siedzę na stołku, piję wino a widzę nas gadających. Co jest bardziej realne i bliskie? Dla mnie nasze gadanie. :)
A jednocześnie realności mojego siedzenia na stołku to nic nie ujmuje, bo dupa boli mnie bardzo tu-i-teraz :)
Podoba mi się ta koncepcja o "konieczności bólu". Stawia sprawę z zupełnie innej strony. Przynajmniej dla nas...
OdpowiedzUsuń