Czas płynął do przodu. Z biegiem lat to tryskające gęstą zielenią miejsce przestało mieć dla nas znaczenie na rzecz gry w kapsle lub noża. Koniec tego rozległego placu zabaw nastąpił niespodziewanie pod koniec lat osiemdziesiątych. Armia buldożerów wysłana z ramienia Zakładu gospodarki komunalnej i czynów społecznych w Lublinie w ciągu zaledwie kilku dni, zrównała z ziemią całą tę dziecięcą planetę. Grupy ludzi pod nadzorem speców od zagospodarowywania przestrzeni i miejscowych administratorów, metr po metrze przeszukiwała rozkopaną powierzchnię, wydobywając z niej resztki ludzkich kości. Wtedy też po raz pierwszy widziałem czaszkę. Narodziła się również refleksja dorastającego chłopaka nad miejscem niegdyś szalonych zabaw.
Pozostałości po tych, którzy tu spoczywali, jeżeli się nie mylę, zostały umieszczone w Izbie Pamięci oraz w pierwszej czynnej części cmentarza. Teren pokryto trawą oraz ogrodzono płytami na wzór macew, oddzielonych co kilka metrów olbrzymimi menorami. Latem, w skwarze słońca miejscowi pijaczkowie kucając w cieniu ich szerokich ramion raczą się tanim winem lub kilkoma butelkami piwa. Właściciele psów leniwie stawiają kroki na przecinających cmentarz wzdłuż i wszerz drogach. Na betonowym zadaszeniu pomnika wzniesionego przez Fundację Sara i Manfred Bass-Frenkel, flirtują zakochani wyczekując wieczoru. Wyglądając przez okno z mieszkania w którym spędziłem większość mojego życia, w mojej głowie tli się myśl: O czym wtedy myślą ci wszyscy ludzie, mając historię tego miejsca pod własnymi nogami...?
(Teren cmentarza jest poprzecinany ścieżkami zrobionymi z płyt. Każda kończy się lub zaczyna półokrągłym betonowym wejściem, których jest pięć.)
(W tle po prawej widoczne wzniesienie, będące pomnikiem upamiętniającym tę część cmentarza. Natomiast, chen za drzewem po prostej miejsce nieistniejącego już samozwańczo-egzotycznego placu do zabaw.)
Samie, ten wpis dedykuje Tobie. Zaznaczam to w komentarzu, bo nie wiem jak byś się odniósł do tego, jeżeli wspomniałbym to na końcu wpisu.
OdpowiedzUsuńMichale, dziękuje za dedykację.
OdpowiedzUsuńTrudno mi komentować to, co piszesz o lubelskim kirkucie. Niech zamiast tego będą słowa mojej córki z naszej niedawnej rozmowy (moje dzieci urodziły się i żyją poza Polską).
"Tate, zostaw to wszystko, sprzedaj, wracaj do nas, do Tel Aviv, albo NYC. Nas, naszą rodzinę i wszystkich bliskich nic nie łączy z tym krajem, nic poza tobą. Nie chcemy, żebyś teraz był wśród tych obcych dziwnych ludzi. Tam nikomu nie jesteś potrzebny, a nam tak bardzo." (...)
Zastanawiam się nad tym, nie od dziś, nie od roku. Pora na decyzje, zawsze kiedyś taka pora przychodzi.
Problem nie w tym, że to miasto pod Berlinem, Szczecin, nie jest mi domem, a w tym, że żadne miejsce na świecie nie jest nim.
Dziękuję, Samie za tą absolutnie dogłębną dla mnie refleksję. Interpretuję ją na mój własny banicki sposób. Aczkolwiek realnie, jako człowiek podążający drogą Sola Scriptura, muszę stwierdzić tylko, że niestety taki wasz los, jako Narodu Wybranego.
OdpowiedzUsuń