Wywodu nihilistycznego ciąg dalszy...
Jestem absolutnie znużony zaistniałym stanem rzeczy. Wyśmiewam powierzchowny porządek zmierzający donikąd. Nic nie robi na mnie wrażenia. Naloty w Libii, radioaktywna chmura znad Japonii, śmierć Elizabeth Taylor - traktuję jako historyczny kołowrót wydarzeń muszący mieć miejsce. Bez tego nie bylibyśmy w stanie normalnie egzystować w naszym absurdalnym klepaniu bytu. A tzw. czwarta władza jaką są media, obróciłaby się samoczynnie w pył bez potrzeby dokonywania jakiegokolwiek zamachu stanu.
Szczyt mojego emocjonalnego wynaturzenia osiągnął dzisiaj umysłowy orgazm beznadziei. Siedząc tak na pierwszym stopniu obdrapanych schodków z widokiem na nijak wyglądający ogród doszedłem do wniosku, że wszystko mi jedno. Mam głęboko w poważaniu cały ten harmider przyczynowo - skutkowy a heglowski duch dziejów głucho odbija się od moich odmóżdżonych skroni i w pełnej dezorientacji zmieszany z popołudniowym ćwierkotem ptaków, pada jak bezduszne truchło koło bosych nóg stąpających po zardzewiałych puszkach z etykietami najrozmaitszych piw.
Jeszcze raz dochodzę do druzgoczącej w swoim brzmieniu opinii; że sens bytu kończy się tam, gdzie urywa się ludzka myśl (niekoniecznie ta racjonalna). I tę tezę stawiam pod znakiem zapytania. W ogóle, to po co ja się rozwodzę nad drobinami egzystencjalnego kurzu? Czyż nie lepiej ostudzić myśli wizją kolacji? Otóż to! Kolacja! Następnie po jakimś czasie jej wydalenie i wszystko się jakoś potoczy. Ot, istota sensu.
życie to zwykła fizjologia i jego celem jest prokreacja w celu utrzymania gatunku
OdpowiedzUsuńtylko że człowiek musi dorabiać teorię do wszystkiego
a potem i tak do piachu