Czy ktoś może winić mnie za to, że w obliczu wszelkich dostępnych rozwiązań natury moralnej, założeń z zakresu zagadnień epistemologicznych oraz wątków teologicznych włączając w to prawdy "objawione", najbardziej bliska mojemu sercu jest koncepcja nicości i wszechogarniającej pustki?
Żadna kostka cukru wepchnięta choćby siłą w mój pysk, nie będzie w stanie osłodzić tego całego splendoru dylematów.
Czy wobec tego, dokonuję samo-fałszu własnej tożsamości podążając tą inną drogą, której podwaliny stanowią chrześcijańsko-ewangeliczne korzenie spowite myślą protestancką i której bez względu na przeciwności oraz nieudogodnienia ślepo chylę czoła?
PS: Łamię kolejne dłuta, a kamień filozoficzny stale tkwi w swojej pierwotnej formie. Niewzruszony, podobnie jak wszechświat wobec jednostki. Tylko on naznaczony jest jeszcze jedną dodatkową cechą - obojętnością.
kostka cukru nie pomaga? A próbowałeś z czekoladą albo śledziem?
OdpowiedzUsuń:S
Za czekoladą to nie przepadam, ale ten śledź ... . Kto wie ... ? Mam właśnie w lodówce ;)
OdpowiedzUsuńmoze nie zawsze brak reakcji jest obojetnoscia lecz bezsilnoscia bo to cos toczy sie i przeroslo wyobrazenie...
OdpowiedzUsuńznajdź swój słodzik..
OdpowiedzUsuńBrakciszy: Myślę, że w przypadku wszechświata nie ma żadnego lekarstwa.
OdpowiedzUsuńRusty: Dobre! Mam no to całe życie... Dzięki:)
OdpowiedzUsuń