Coraz bardziej utwierdzam się w przeświadczeniu, że moje stąpanie po tej ziemi to nic innego jak tylko jakaś niewytłumaczalna pomyłka. Wewnętrzny paradoks wynikający z przyczyn całkowicie ode mnie niezależnych. Niesmaczny kaprys losu, w którym przyszło mi brać udział, a za który muszą płacić bolesną cenę, tylko dlatego iż tkwię w takim a nie w innym przekonaniu o wyższości bytu doskonałego nad znikomością doczesnej materii oplecionej żywą tkanką z możliwością doświadczania boskiego pierwiastka w sposób sobie właściwy.
Co zatem robić? Cóż począć w sytuacji, w której absolutnie nie ma się już dłużej ochoty uczestniczyć w tzw. dotychczasowości wraz z jej ciągłością (tu wdziera się zazwyczaj zwątpienie) a jednak trzeba ją kontynuować, gdyż wszelkie możliwe i dostępne wyjścia "awaryjne" wiodą Cię do nieświadomej zagłady lub wiecznej niewiadomej?
Po pierwsze: krótkie zdania! Odkryłam, że odkąd nawiązałam romans ze zdaniami pojedynczymi, żyje mi się lepiej. Nadal nie bardzo znam się na interpunkcji, ale się staram. Pojedyncze zdania są jasne i przejrzyste. Myśli wyrażone w ten sposób sprawiają wrażenie bardziej uporządkowanych. Strasznie mnie to cieszy!
OdpowiedzUsuńAbsolutna racja i mój odwieczny heideggerowski problem. Próbuję ale nie zawsze mi to wychodzi co zresztą łatwo zauważyć. O interpunkcji nie wspomnę (od tego mam żonę). Więc krótko; nie sądzę abym w pełni w przyszłości zaspokoił treść tego komentarza. Choć nie wiem jakbym się starał. Jednakże próbować będę ... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Co zrobić? Kielonka albo piwko strzelić w miłym towarzystwie :-))
OdpowiedzUsuńZdrowie więc:)
OdpowiedzUsuń