czwartek, 28 stycznia 2021

W drodze z pracy...

To nie była zbyt rozsądna decyzja. Zwłaszcza po nieprzespanej nocy. Ale postanowiłem jako pierwszy od czasu wielkiego śniegu przetrzeć szlak z pracy do domu wiodący przez las. Wszakże dystans dzielący mnie od dziczy do cywilizacji nie był zbyt odległy, to jednak po kilkunastu metrach byłem już zupełnie wyczerpany. Brodząc w ponad pół metrowych zaspach, skrywających pod swoim białym puchem utarte ścieżki tak dobrze mi znane w bezśnieżnych porach, wędrowałem do przodu, krok za krokiem łapiąc łapczywie każdy oddech. Przemoczony, ale przepełniony jakimś niezrozumiałym szczęściem, parłem uporczywie naprzód. Żywej duszy ni za mną ni przede mną. Tylko martwa cisza i głucha potęga, wykraczająca ponad moje nikłe człowieczeństwo, gdzie jedyną oznaką życia była hipnotyzująca praca dzięciołów skrytych na gałęziach drzew pokrytych ciężkim, mokrym śniegiem. I tak przemierzając ten puszysty szlak zupełnie obojętny na moją obecność, poczułem się przez chwilę jak Janek Pradera, zmierzający niby donikąd a jednak gdzieś. I tylko w całym tym chwilowym śnieżnym szaleństwie brakowało mi tej miniaturowej ciuchci, ciągnącej za sobą wagoniki wypełnione drzewem, gdzie maszynista Bartoszko zaoferowałby mi podwózkę. Zamiast niej, miałem pod nogami tylko przysypany śniegiem wąskotorowy martwy trakt, który niegdyś tętnił życiem...





4 komentarze:

  1. Pięknie masz tam, Kopaczu, u siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko wtedy, kiedy przedzieram się samotnie przez las.
      Inaczej sprawa wygląda, kiedy muszę sprostać zimowym czynnościom w domu i dookoła niego ;)

      Usuń
  2. ..zima jest boska, uwielbiam! :)
    ..spacery w tak cudownej scenerii są cudne ;)

    - pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń