wzywa śmierć
znad kupy zgniłych liści
wiatrem splątanych drzew
i brudnych butelek po wódce
leżących po obu stronach drogi
tynkiem ze ścian odpadającym
siłą zabiela moje blade czoło
ręce topi w rowie z wodą
a nieposłuszne nogi
prostuje sztywno
jak w trumnie
wzdłuż popękanego asfaltu ulicy
z krawężników wieko tworzy
piachem i mokrą ziemią
w oczy sypie
usta knebluje starą gazetą
i wciska pięścią na drugą stronę
szepcząc nad kroczem
Amen
Chcemy czy nie chcemy, zbliżamy się do niej. Prostując i zginając nogi. Tak to już jest...
OdpowiedzUsuńIwona