I tak oto minął. Grudzień i styczeń. Dwa najbardziej znienawidzone przeze mnie miesiące. Minęły dość szybko. Na tyle szybko, iż nie zdążyłem nawet wyrazić wobec nich swojej nienawiści jak to miewałem czynić w swoim zwyczaju w poprzednich latach. Czas jest bezlitosny. Zarówno wobec nas jak i wobec wszystkiego co podlega jego sprawczej a zarazem destrukcyjnej sile. Daje i zabiera. Cieszy i przyprawia o rozpacz. I ta jego wieczna obojętność na wszelkie nasze łkania, skomlenia i błagania...
I oto nastał Luty (zaczątek mentalnej odwilży) a w raz z nim egzystencjalna tułaczka będąca swoistą kontynuacją własnej świadomej autodestrukcji.
"Byle do wiosny, byle DO wiosny. Już kalendarze zaczęły pościć..."
OdpowiedzUsuńZaraz przyjdzie... :)
Usuń