Odczułem dzisiaj nieposkromioną ochotę na szum solidnego powiewu wiatru. A, że nie ma lepszego miejsca na tego rodzaju melodię jak las, wpakowałem w plecak na szybkiego kilka kanapek, wodę, piwo i ruszyłem w drogę. Idąc wzdłuż wąskotorówki dostałem się do rezerwatu Lipiny.
Tam, podążając chwilowo czerwonym szlakiem po kilkuset metrach odbiłem w prawo i zaszyłem się w absolutnie fantastyczną głuszę. I to było to. Po raz kolejny zaznałem niezdefiniowanego.
Po drodze spotkałem kilka ciekawych leśnych osobliwości. Moja ciekawość względem ich spotykała się z wyrazami uznania, co owocowało pozwoleniem na zrobienie zdjęcia. Wszakże Szycha Lasu trochę grymasił, ale kiedy spostrzegł jak się przed nim naginam i czołgam, również zmiękł.
Dużo ciekawiej medytowało mi się na miękkiej ściółce tuż przed powaloną Gwiazdą Lasu.
Nie było żadnych problemów z uzyskaniem zgody na fotografię, a i spędzony przy niej czas przyobleczony został aurą tajemniczości.
Od niej też dowiedziałem się, że nieopodal znajduje się zastygły już od wielu, wielu lat jej bliski towarzysz, którego potomkowie przedstawieni byli w jednej z części "Władcy Pierścieni".
Nie miałem zbyt dużych problemów z dotarciem na miejsce, gdyż ów towarzysz padł w bardzo charakterystycznej pozie i z łatwością dawał się odróżnić na tle otaczających go braci.
Resztę czasu spędziłem na plecach powalonego dębu. Cisza i charakterystyczny szum wiatru sprawił, że błogo odpłynąłem w zaświaty własnych rozmyślań i wędrówek po krainach przeszłości. I tylko naglący czas wyrwał mnie z tego pięknego stanu w jakim znajdował się mój umysł.
I tu zaczęły się schody, które bardzo szybko sprowadziły moją "marzycielskość" na ziemię. Otóż tradycyjnie mój zmysł orientacji i rozeznania w terenie przeszedł moje oczekiwania i zaprowadził mnie zamiast w przysłowiowe pole - na mrowie ścieżek, dróg, dróżek, szyn, szlaków ... i goń nieboskłon. Na domiar złego pomyślałem o wszystkim tylko nie o włożeniu do plecaka mapy. I tak oto zacząłem swój prawie trzy godzinny maraton w poszukiwaniu drogi do domu. Wybawieniem okazał się nie tyle telefon komórkowy, co moja żona, która po drugiej stronie słuchawki z mapą w ręku kierowała mnie na podstawie moich wytycznych na właściwy kierunek. W pośpiechu nie miałem czasu, a być może i ochoty na oddanie pokłonu z jakim kłaniały mi się z uznaniem dla mojego szybkiego marszu otaczające mnie drzewa.
Jednakże w poczuciu "płytkiego" strachu przycupnąłem na chwilę przed napotkanym pomnikiem braterskiego sojuszu ku chwale wyzwoleńczych walk o dobro przyszłości z rąk niemieckiego najeźdźcy. Szybkie zdjęcie i dalej w galop przed nadejściem zmierzchu...
W końcu udało mi się (za stu procentową pomocą żony) znaleźć się w prawidłowym punkcie skrzyżowania 272, skąd udając się w prawo dotarłem po jakim czasie do wsi Postołowo. Udało się!
Kiedy w domu z ciekawości sprawdziłem na mapie w jak banalny sposób zgubiłem drogę, to aż głupio zrobiło mi się na myśl jak blisko punktu wyjścia przyszło mi się krzątać przeszło trzy godziny:)
ufff... z zapartym tchem śledziłam linijkę po linijce...!!!
OdpowiedzUsuńDobrze,że jesteś :)
A ta gwiazda - niezwykła!
pozdrawiam Cię ciepło! dobrze, że pogoda się spisała tego dnia :D
Faktycznie pogoda była świetna jak na wyprawę w las:)
OdpowiedzUsuńFajna przygoda. Żona to przydatna istota:)
OdpowiedzUsuńNooo.... święta prawda;)
OdpowiedzUsuńKopaczu! Po prostu wreszcie po męsku pokochaj ten stan ducha, umysłu, błędnika czy czego tam chcesz jeszcze :)
OdpowiedzUsuńTo cię może natchnie na twórcze gubienie się nawet we własnym domu. Stan taki udaje mi się osiągnąć od czasu do czasu, jednak jego ulotność mnie irytuje. Zawsze, gdy w takim stanie zaczynam brać się za coś twórczego - odpływa. A może na tym właśnie polega jego dar i przekleństwo...?
Cieszę się niezmiernie, że trafiłeś na ten wpis. I niechaj to zagubienie towarzyszy nam w naszej wędrówce... ;)
OdpowiedzUsuń