Trasa dosyć łatwa, więc moje lęki co do zgubienia drogi były nikłe, co nie przeszkodziło mi jednak tak na wszelki wypadek zaopatrzyć się w kompas i mapę;) Z atrakcji, oprócz nieopisanego w swoich dzikich walorach piękna samego lasu, można było wyróżnić Krynoczkę. Miejsce kultu, którego motorem napędowym jest płynące tu święte źródełko, posiadające wedle wierzeń prawosławnych moce uzdrawiające. Zapewne na cześć owego źródła w 1848 roku została zbudowana tu drewniana cerkiew p.w. ś.ś Braci Machabeuszów.
Niestety do uzdrowieńczych wód dostęp nie jest taki łatwy. Moją osobę od doświadczenia dobrych mocy odgradzało dosyć masywne ogrodzenie, co nie sprawiło mi jednak problemu wcisnąć obiektyw aparatu między otwory drucianej siatki w celu zrobienia zdjęcia. Jeżeli naprawdę chciałbym zobaczyć to cudotwórcze miejsce z nieco bliższej perspektywy, muszę udać się tu w niedzielę. W ten bowiem dzień odprawiane są tu nabożeństwa, co niewątpliwie staje się również dobrą okazją zwiedzić obiekt od wewnątrz.
Kolejnym dość specyficznym okazem stanowiącym jednocześnie Pomnik Przyrody był przemasywny głaz usytuowany samotnie na szczycie małej rozpadliny pamiętającej zapewne czasy prehistoryczne.
Przemierzając dalej rowerem tą przerastającą mnie w swojej potędze leśną głuszę, wjechałem na teren zwany "Dębowy Grąd", wchodzący w obszar rezerwatu przyrody Naturalnych Lasów Puszczy Białowieskiej.
Absolutna dzicz, okrywająca swoją tajemną poświatą piękno prawie nienaruszonej ludzką ręką natury. Niewątpliwie w tym magicznym miejscu mój zachwyt wzbudziła specyficzna cisza, będąca nierozerwalnym elementem jakże potężnego życia setek drzew stanowiących wielosetletni w swoim wieku las.
Po jakimś czasie hulaszczego pedałowania przez otaczające mnie zewsząd piękno dotarłem do rozwidlenia dróg. I to było jeszcze wspanialsze doświadczenie, jakże dalekie od miejskich skrzyżowań pełnych ludzi, pojazdów, gównianych billboardów i mnóstwa innego konsumpcyjnego stolca. Ja tymczasem miałem dwa wybory:
Pojechać w prawo...
lub
pojechać w lewo... ;)
Całe szczęście pamiętałem o wytycznych mojej małżonki, więc skorzystałem ze zbawiennego w swoich skutkach na moją orientację w terenie - drogowskazu.
Obierając kierunek Budy, zarzuciłem śmiało kierownicą w prawo i pognałem przed siebie po spękanym asfalcie pamiętającym zapewne jeszcze czasy pierestrojki.
Sama wieś Budy jest raczej trudna do opisania, gdyż po prostu nie ma tu niczego co można opisać tak, by utrwaliło się to w naszej pamięci. Ot kawałek asfaltówki zwanej "główną", przeciętą z obydwu stron domostwami, gdzie o godzinie 15.20 nie widać tu i nie słychać żywej duszy. No może z wyjątkiem ujadania psów.
Uroczy pejzaż przy wjeździe do wsi Budy
Po dosłownie kilku minutach byłem ponownie w punkcie wyjścia. Nie ma się co dziwić, w końcu kilka metrów zagęszczenia ludzkiego można objechać z prędkością światła. Po krótkim namyśle postanowiłem na przekór znakowi informacyjnemu udać w drogę powrotną tym samym szlakiem, co przywiódł mnie aż tutaj. Znaczy się przez las :)
I prawdę mówiąc ten krótki, choć prawie dwugodzinny zryw przygody miał w sobie coś mistycznego. Coś co napełniło mnie od nowa pozytywną energią uświadamiając sobie jednocześnie, że życie to nie tylko zabieganie o ulotne dobra doczesne. To coś więcej. To czerpanie życiowej energii i natchnienia z otaczającej nas przyrody, którą nie za bardzo mamy czas dostrzec w naszym codziennym egzystencjalnym chaosie.
Powolny zmierzch zapadający nad Hajnówką
Post dedykuję Szamancikowi
Pięknie tam jest... pięknie!
OdpowiedzUsuńDopełnieniem tej rzeczywiście pięknej sielanki byłoby tylko znalezienie pracy ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Kopaczu! Dopiero miałem czas by zatrzymać się na moment. Piękna dedykacja, świetny "reportaż" a przede wszystkim super włóczykijowy opis :) super tam masz, chłopie!
OdpowiedzUsuńpozdrówka!
Zdam ci dogłębną relację jak do ciebie zadzwonię lub jak spotkamy się w Lublinie:)
OdpowiedzUsuń