piątek, 18 października 2013
Dochodzenie do siebie
Jesień sprzyja. Lekko oszołomiony przemierzam ulice zasłane złotym płaszczem liści. Zaglądam w znane mi zakamarki, niegdyś tęsknotą napawające miejsca jak i również staram się odnaleźć w mojej nowej małej północno wschodniej ojczyźnie. Na przemian wiatr, deszcz, promień słońca uderza w zamyśloną twarz. Musiałem się dzisiaj wymeldować z Lublina, więc chwilowo czuję się jak bezpański banita. Przede mną masa wyzwań, biurokracji, spraw do uregulowania i całe tony najrozmaitszych dupereli. Nie jestem człowiekiem wysokich lotów, ponadczasowych ambicji, zwolennikiem zmian mocującym się z życiem. Na samą myśl o tym wszystkim dostaję czkawki a mętlik panujący w głowie coraz bardziej rwie się ku transcendentalnym wyżynom. W końcu w takim stanie rzeczy czuję się najbardziej komfortowo, choć wiadomo że takie definiowanie życia nie zaspokoi przyziemnych czynników naszej egzystencji, zwłaszcza kiedy odpowiedzialność ma wymiar podwójny a może i w przyszłości nawet potrójny. Muszę jak najszybciej oprzytomnieć i jak to mawiają wziąć się w karby.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Czyli głowa w chmurach, a stopy potykają się o wystające kamienie? Doskonale rozumiem, i "też tak mam". Życzę jednak znalezienia "złotego środka" i ogarnięcia natłoku spraw.
OdpowiedzUsuńTo Ty w Lublinie byłeś zamledowany?? A to niespodzianka :-) Biurokracja to największy wróg spokoju. Ten, kto ją wymyślił, a raczej rozpoczął, był sadystą ;-)
OdpowiedzUsuńIwona
I właśnie na ten sadyzm muszę znaleźć złoty środek!
OdpowiedzUsuń