piątek, 3 maja 2019
Majowa i (późniejsza) kwaska...
Zaczął się maj. Szumnie powiewa rozkwitająca zieleń. Ptaszki śpiewają i słoneczko doskwiera swoim ciepłem coraz mocniej i mocniej. Ze swoich dziupli oprócz polnych i leśnych zwierząt zaczynają wypełzać również te ludzkie. Gromadami okupują skwery, patia, ławki i przydrożne kafejki. Wcierają w ryje rozmaite jadła i drinki podziwiając piękno otoczenia i czar nadchodzącego lata. W pewnym sensie jestem częścią tej gromady. Z przyklejonym uśmiechem do pyska życzliwie spełniam ich "turystyczne" zachcianki i kaprysy. Niczym wytresowany kundelek skaczę wokół stołu na każde klaśniecie "chwilowego pana". I tylko nocami po powrocie do domu z piwem w ręku i zgorzkniałą twarzą, odliczam w myślach czas do jesiennej szarugi. Jestem bowiem osobą lubiącą szarość i wilgoć krajobrazów. A wizja nadchodzących kolejnych czterech miesięcy, wywołuje we mnie wewnętrzne konwulsje i spazmatyczne torsje. Ta bolączka będzie się za mną ciągnąć niczym gówno z psiej dupy, aż do połowy września, kiedy to liście powoli zaczną spadać z drzew...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
ech... współczuję zatem... mnie tam dobrze w tej zieleni
OdpowiedzUsuńJakoś tak już jest, że pory roku i miesiące każdemu służą inaczej... :)
Usuń