poniedziałek, 2 lipca 2018
Człowiek z Ełku
Pojawił się nagle w restauracji. Stał przy stoliku z torbami i pękiem kluczy zwisającymi z szyi. Powiedział, że przyjechał z Ełku. Był kiedyś w Ameryce i Kanadzie. Teraz zmierza na Białoruś. Ale tak naprawdę to chce odbudować pewne więzi rodzinne, które zostały zniszczone na przestrzeni mijającego czasu. Spytał czy mógłby dostać jakąś zupę. Potem z lekką nieśmiałością zapytał o drugie danie. Coś z mięsem. W swoim zmęczeniu patrzyłem na jego lekko zdeformowaną twarz. Jego prawe oko nie było w pełni sprawne. Pokryte bielmem. Przypominał człowieka po udarze, ale potrafił wysłowić się w sposób bardzo łagodny i poprawny. Nie było czuć od niego woni alkoholu, choć wyglądał na człowieka zagubionego. Kupiłem mu obiad. Taki nasz pracowniczy za pięć złotych. Usadowiłem go przy stole i przyniosłem zupę oraz drugie danie z mięsem, którego tak bardzo był złakniony i szklankę wody. Co jakiś czas popatrywałem na niego z między stolików, gdzie inni goście raczyli się wykwintnymi daniami. Jadł powoli z namaszczeniem. Okazywał przy tym szacunek dla każdej łyżki zupy, każdego kęsa mięsa, ogórków i ziemniaków. Zupełnie jak niegdyś ludzie pogrążeni w złych czasach, gdzie każdy kawałek żywności objęty był czcią. Zjadł wszystko, starannie odkładając puste naczynia na skraj stołu. Na koniec powiedział mi jeszcze, że odstawił leki i własnymi siłami stara się podnieść z ciężkiej depresji. Wierzy też że to energia słoneczna jaką daje lato uzdrowi go i nada na nowo sił witalnych. Na pożegnanie podał mi rękę i dziękując opuścił salę udając się w mrok pokrytej snem Białowieży.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz