sobota, 28 listopada 2009

Gdybanie


Wczoraj, chyba z nadmiaru cidera i "lubelskiego krupnika", obliczyłem sobie mianowicie; że w 2110 roku 14 stycznia na co przypada wtorek, skończyłbym właśnie 132 lata. To trochę śmiały wyskok w przyszłość, jak na osobnika, który prawdopodobnie od około 55 lat nie będzie już istniał. Biorąc pod uwagę nawet dobry stan zdrowia i przysłowiowe "zamiłowanie do życia". Jakkolwiek bym się starał. Niezły Science Fiction. Poza tym dobrze jest ;)

piątek, 27 listopada 2009

Chwila

dzisiaj rano
na przystanku
człowiek w podartym płaszczu
szukał nadziei
między palcami rąk
obcych przechodniów
których obecność
rozmazywała się
w przypadkowych
numerach autobusów

wtorek, 24 listopada 2009

Dzień

I Drugie śniadanie

Po porannej toalecie i przemyciu zmiętej twarzy strugami zimnej wody, świat nie wydawał się już tak bardzo statyczny. Może to zasługa bardziej rozbudzonych na czułość postrzegania odświeżonych oczu. Jednakże dopiero na zewnątrz, wśród rozmytego odoru ulic miasta, poczułem błędność
założenia. Sprawy całkowicie nie przybierały biegu zgodnego z moją wolą.
Pani Basia nie zaserwowała mi moich ulubionych naleśników w moim znienawidzonym barze "Pod zieloną wstążeczką" w sposób należyty. Powód jaki przedstawiła; o-błędne spojrzenie i brak głębszej motywacji na pierwszy rzut oka. Co za tym idzie, moją osobę cechuje tylko powierzchowna giętkość. Po długiej konfrontacji udało mi się w końcu wywalczyć namiastkę drugiego śniadania. Zostałem wbrew woli pani Basi obsłużony. Muszę jednak stwierdzić, że od niechcenia. Szybki i stanowczy rzut naleśnikiem o blat stołu z efektem zabrudzenia przez zmielone owoce kraciastej ceraty. Poczułem się lekko zażenowany całą tą sytuacją. Nieco spokoju wniosło we mnie echo rozstawianych butelek z mlekiem przed sklepem naprzeciwko i kojący śpiew ptaków z oddali. Cudowna kompozycja. Po otarciu ust serwetką, wyszedłem dziarsko niezauważony przez nieliczną, aczkolwiek prawie stałą klientelę. Zrezygnowałem z prośby o kawę w obawie możliwości dojścia do rękoczynów. Oczywiście ze strony pani Basi.

II Ulica marzeń

Pogoda była nawet przystępna. Słoneczko świeciło, gdzieniegdzie chmurka lekko pląsała po błękitnej powłoce nieba. Tylko ludzkie spojrzenia jak zwykle pozbawione były wyrazu, ostrości i głębszej refleksji nad zmianami zachodzącymi w ich naturalnym środowisku. Nie zdziwiło mnie to zbytnio. Kwestia przyzwyczajenia i wyrachowanej życzliwości. Przecież nie będę zabiegał o zrozumienie ze strony innych w dobie szerokiego rozwoju dóbr materialnych, gdzie nawet manekiny ze sklepowych witryn przejawiają więcej optymizmu i pogody ducha, niż to pospólstwo błąkające się stadami lub w pojedynkę po ulicach złudnych marzeń.

III Autobus

Nie ma lepszego miejsca na zawał i maksymalny wkurw, niż podróż zapchanym po brzegi autobusie komunikacji miejskiej. Pomijając już ogólny stan wewnętrzny i te cholerne nieczytelne kasowniki. To one bez wątpienia stanowią podstawowy motyw do wszelkich bezowocnych konwersacji i pustych tłumaczeń, podczas niespodziewanego nalotu masywnych zazwyczaj ciałem nie umysłem kontrolerów biletów. Którzy swoim zachowaniem przypominają bardziej windykatorów długów niż łagodnego usposobienia pracowników spółki z ogromną odpowiedzialnością. Zdarzają się wyjątki. Nie zaprzeczam. Trafiają się jednak bardzo rzadko, sporadycznie. Wiadomo brak cierpliwości rzecz ludzka. W większości przypadków dla uniknięcia odciśnięcia brzegu poręczy siedzenia na twarzy, lepiej poddać się bez walki i z pochyloną głową przyjąć bilet zastępczy. Dzisiaj wszak dostąpiłem zaszczytu losu i żadna z powyższych sytuacji mnie nie spotkała. Zbytek łaski, lecz dzięki temu podróż minęła bezboleśnie. Pomijając ogólny ścisk, nieświeżość oddechów pasażerów, obślinioną nogawkę spodni przez wyalienowanego mopsa i brak telefonu komórkowego w kieszeni marynarki. Co spostrzegłem dopiero w pracy.

IV W pracy

Uwielbiam ten "twórczy" czas, kiedy to po tych wszystkich perypetiach mogę bez żadnych ceremoniałów rozłożyć swoje zaganiane pupsko na okrągłym fotelu, tuż naprzeciwko mojego biurka. Mam tam specjalną półeczkę, w której zostawiam swoje człowieczeństwo i wszystko co
posiada jakieś znaczenie dla mojej głowy. Po czym odmóżdżony, przechodzę przez ośmiogodzinną metamorfozę. Niczym olbrzymi młot pneumatyczny wbijam, wystukuję, kalkuluję, obstukuję to, co zostało mi przydzielone. Dzięki czemu mam metafizyczne przeświadczenie, że to co robię ma ogromny wkład w rozwój ogólnoświatowej gospodarki i ekonomii. Czysta brawura i nieopisane poświęcenie. A wszystko po to, by pod koniec miesiąca przelało ci się na konto kilkanaście wytworzonych ręką ludzką papierków. Mających nie wiadomo przez kogo nadaną wartość pieniężną. I pomyśleć, że większość zła jakie ma miejsce na świecie jest spowodowana niepohamowaną żądzą człowieka do tych różniących się ilością zer gówienek z podobiznami zasłużonych liderów - czyli banknotów. Bez nich nie istniejesz. Co za ironia losu. Czy tak właśnie miało wyglądać nasze pierwotne przeznaczenie. Zaraz potem jeżeli mówimy już o złu jakie sobie nawzajem wyrządzamy, lansuje się problematyka miłosna a dosłownie kwestia penisa i waginy.
Godzina na zegarze wybiła zbawienny gong sygnalizujący nadejście końca pracy. Zabieram z półeczki swój mózg i z ulgą opuszczam to ponure miejsce.

V Sklep

Nadmiar dobrobytu odzwierciedla się przede wszystkim w przepychu półek sklepowych. Pełna kieszeń jest dostępna wciąż dla nielicznych. Zupełna odwrotność minionych lat. No i te najróżniejsze promocje na wszystko. Całe hardy zainspirowanych wizją lepszego jutra młodych ludzi, a także rencistów i emerytów chcących podreperować swój lichy budżet, beztrosko lecz z postawą myśliwego hasają po wszelkich dostępnych powierzchniach supermarketów. Przebrani za tampony, wykałaczki, batony, owoce, suszarki i sprzęty gospodarstwa domowego nieustannie próbują wcisnąć nam coś ponad normę. Muszę przyznać jest to niewątpliwie zuchwały sposób robienia z człowieka totalnego idioty przez wielkie koncerny zapewniające świetlaną przyszłość. Cel uświęca środki. Ja swój spotkałem na dziale warzywnym.
- Jeżeli pan kupi dwa kilo marchwi, natkę pietruszki otrzyma pan gratis.
Wystrzeliła jak z procy młoda panienka z marchwią w miejscu nosa a zamiast włosów coś jakby na wzór liści kapusty unosiło się ponad jej czołem.
- Ale ja potrzebuję tylko dwie na rosół - odparłem nieco zaskoczony.
- To źle - odpowiedziała dziewczyna z pewnym zawiedzeniem w głosie.
- Gdy sprzedaż spadnie poniżej minimum, stracę swój wizerunek i cała moja kariera ulegnie nieodwracalnej zmianie. Łącznie z utratą marchwi z nosa - kontynuowała.
- Przykro mi, nic na to nie mogę poradzić. Nie jestem odpowiedzialny za zapewnienie komuś pozycji na rynku, przepłacając za to z własnej a na dodatek dziurawej kieszeni - odparłem w miarę ze stoickim spokojem.
Cóż za zrządzenie losu, uświadomić sobie w dorosłym wieku, że twoje życie jest zależne od ilości sprzedanych marchwi - pomyślałem. Po czym rozgoryczony zaistniałą sceną udałem się w kierunku kasy.

VI Dialog


Na dworze biło już nieco chłodnym powietrzem z zachodu. Odpowiedni moment na ochłonięcie z dzisiejszych wrażeń. Nie trwało to jednak długo.
- Hej ty!
Zbity z tropu już odwracałem głowę w stronę fali dźwiękowej, gdy nagle usłyszałem z przeciwległej strony krótkie:
- Co?
- Kopsnij trzy pięćdziesiąt.
- Nie mam.
- A kopa w ryja chcesz?
Resztę konwersacji zagłuszył tupot moich przyspieszonych kroków. Co za szczęście, że tym razem to nie ja. Zwłaszcza, gdy w kieszeni mam tylko trzy czterdzieści, będące resztą z zakupu dwóch marchwi. Uzyskawszy w miarę normalny puls, pomyślałem sobie o tych wszystkich ludziach przeszytych na wylot rządzą agresji i nienawiści. Skąd oni czerpią jej pokłady. Gdzie rodzi się to "arche" zła. Czyżby niedobór krzyży w salach gimnazjalnych, licealnych oraz uczelniach wyższych i urzędach publicznych, podsycał w sercach młodych i starych ogień wywierania niepożądanej presji w stosunku do innych bliźnich. W kraju, w którym wszelkie próby odskoczni od średniowiecznych standardów kończą się natychmiastowym wklepaniem ich w ziemski pył za pomocą moralizatorskiego walca. I na pożegnanie sowicie zroszone święconą wodą. I wtedy zdałem sobie sprawę, że jestem zbyt prosty w swojej złożoności, by to wszystko ogarnąć jednym tchem.

VII Dom

W końcu w domu. Cztery przysłowiowe ściany, sufit i łazienka. A pośrodku ja, siedzący wygodnie na stołku przed stołem, gdzie posiadanie specjalnej półeczki mija się z celem. Tutaj jestem w pełni sobą. Osobą z krwi i kości zajadającą zardzewiałe herbatniki zapijane letnią herbatą. Rozciągam nogi, chwilowy przypływ ulgi i odpocznienia przechodzący stopniowo w sen, odstrasza wizję nadejścia kolejnego dnia. Następuje błoga cisza. W oddali daje się słychać tylko skowyt psów, uciekających w popłochu z podwiniętymi ogonami przed mrocznym cieniem pani Basi od naleśników.

poniedziałek, 23 listopada 2009

Niewybudzenie


ucieczka przed snem
zardzewiałe klamki drzwi
wokół mrok i mgła...


... I jak zwykle "JA" - właściwy sobie samemu bohater wszelkich wewnętrznych doznań i dygresji. Zawieszony gdzieś między dwoma piorunochronami. Oczekujący na błysk i grom z wiecznie zachmurzonego nieba podczas nieustającej burzy. W mojej głowie zaś zdezorientowane neurony lustrzane falują w zagubieniu naelektryzowanych synaps, głuchych bodźców w szalonym tańcu, niekontrolowanym przepływie wrażeń i doświadczeń. Ogrom słów jak morze niebezpiecznych toksyn przelewa się przez usta, żrąc kwasem niezachwiane wiatrem przestrzenie. W tym szale metaforycznych przewidzeń, iluzjonistycznych sztuczek wszystko czego się dotknę, pozostawia wypalone piętno na moich dłoniach, bezskutecznie próbujących otrzeć senne oczy z nadmiaru powidoków. Jednocześnie jak, jak przy tym całym wysiłku można pozbyć się snu z powiek, kiedy jest się już dawno przebudzonym?!

piątek, 20 listopada 2009

Myślę więc jestem... i na tym koniec

Przeciążenie szarych komórek tzw; splot myślowy - powstaje wówczas, gdy poświęcamy na dumanie zbyt wiele czasu. Przy czym ów potencjał nie zostaje z racji intensywności swojego przeciążenia, w żaden sposób przełożony na płaszczyznę praktyczną. Mającą na celu nadać konkretny szkic owym koncepcjom myślowym. Ot taki filozoficzny supeł przypadłości człowieka niezdecydowanego lub rozkojarzonego w swojej melancholii.

środa, 18 listopada 2009

Gdzieś między górą a dołem

na skrzydłach wiatru szybując
strącam kolejno sople lodu
z zamarzniętych krawędzi dachów
i tylko czasem,
gdy ta cholerna grawitacja
daje znać o sobie
opadam
przybierając postać
zastygłego w bezruchu motyla
wyczekuję następnego podmuchu

poniedziałek, 16 listopada 2009

Taa Cały Ja

Stwierdziłem ostatnio, że jestem sam dla siebie ucieleśnieniem lenistwa. Wszakże nie przez duże "L", nad tym muszę jeszcze popracować. Prognoza ojca sprzed kilkunastu lat o moim rzekomym "minimalizmie egzystencjalnym" sięgnęła zenitu. Pozorne wygodnictwo, lęk przed wyzwaniem i obawa przed "nowym", sprawia iż kurczowo trzymam się ustalonego przez siebie schematu postępowania. Nic ponad, nic nadto. Nawet dobrze znane stwierdzenie, że "powyżej dupy nie podskoczysz" nie interpretuje w sposób marzycielski. Ba, nawet się o to nie staram, nie zabiegam. Przebłysk sukcesu polegający na zmuszaniu się do wykonania czegoś, co zazwyczaj leży poza kręgiem moich standardowych obowiązków, przychodzi mi rzadko. A jeśli już się zdarzy, to proces wykonawczy postępuje w sposób mozolny i wielce opieszały. Zazwyczaj, jeżeli jest to możliwe wybieram drogę na skróty. Nie chodzi tu o jakieś upraszczanie dotarcia do celu dla uzyskania własnych korzyści, lecz o jak najszybszy powrót do wewnętrznego spokoju. Ustalonej harmonii, gdzie jakakolwiek próba jej naruszenia, kończy się zazwyczaj ogromnym niezadowoleniem i głośnym pomrukiem nadąsania. To właśnie JA - kropla absurdu dryfująca na dziurawej tratwie po groteskowym morzu, jakim jest życie i jego nieprzewidziane figle losu.

piątek, 13 listopada 2009

Pozytywnie

gdy jest nam dobrze
nie ma powodu do łez ...
chyba, że szczęścia

czwartek, 12 listopada 2009

Auto opis własnych niespójności

Skraplam się. Po czy wyparowuje. Powoli, systematycznie, z zachowaniem hermetycznego porządku. Wilgoć pochłania każdą, nawet najmniejszą cząstkę mojego ciała. Lecz zanim to w pełni nastąpi, przemoknięty wykonuję codziennie setki gestów, niezauważalnych ruchów, skinięć i tupnięć. Próba utrzymania stałego balansu na cienkiej linie życia między odwieczną rozpadliną nie posiadającą końca ani początku, gdzie wina i przebaczenie są jak wino w wyszczerbionym kielichu - systematycznie poddawane do ust ranią jego kąciki i delikatne podniebienie. Próbując choć na chwilę zachwiać równowagą zmysłów. I to stałe poczucie niepewności, nieokreślonego niespełnienia. Uległości ducha względem nieprzewidzianych kaprysów ciała. Wszechogarniający strach, dudniący w uszach jak odgłos naderwanych blach na dachach starych domów. Miotanych jednostajnie przez nigdy nie ustający wiatr cichej rozpaczy. Pot przewinień jak strugi brudnej wody wyciekają ze wszystkich gruczołów skórnych. Tonę we własnych niedoskonałościach, myślowych niedociągnięciach, złudnych wizjach powierzchownego pocieszania się. Nie mogąc jednocześnie sięgnąć brzegu ani poczuć stabilnego podłoża jakim jest dno pod wiecznie ześlizgującymi się stopami. Ten chybiony cel, wewnętrzna rozterka powodującą rozdarcie między postanowionymi założeniami jest jak symbol wypalanego krzyża na plecach. Tworzącego niegojącą się ranę, stale podchodzącą ropą i zanieczyszczoną krwią, co nigdy nie ulega zakrzepnięciu. Nie ma możliwości wybrania podłoża, nie ma sposobu na opatrzenie symbolicznej rany. Pozostaje tylko nieubłagane w swoich przeciwnościach, powolne, pełne rozwagi i determinacji stawianie kroków na owej linie życia, która z czasem będzie coraz bardziej piąć się ku dołowi. Aż w pewnym momencie, całkowicie mi nie znanym, przybierze postać rozpalonego pręta i bez pomocy wyszczerbionego kielicha strąci mnie na dół. I co wtedy, co wtedy pocznę w tym wiecznym opadaniu, gdzie czas i przestrzeń nie będą już przypisane do żadnych racjonalnych wytłumaczeń a świadomość, wciąż będzie rozpamiętywać przeszłość minionych niedomówień.

wtorek, 10 listopada 2009

Banał listopada - roku 2009

Sikorski: Zburzmy Pałac Kultury i posadźmy tam trawę

- Polskim Murem Berlińskim powinno być zburzenie PKiN. To jest bardzo nieekologiczny budynek - mówi dzień po berlińskich obchodach 20. rocznicy obalenia Muru Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji.


- To jest bardzo nieekologiczny budynek, który marnuje też energię, który za chwilę będzie trzeba, tam będzie trzeba dokonać kapitalnego remontu o ile wiem, więc wybór będzie taki czy w niego inwestować dziesiątki, może setki milionów złotych. No a ja uważam, że tam lepszy byłby park, z trawką, ze stawem, gdzie warszawiacy mogliby chodzić na pikniki...

GW.2009.11.10



PS: Proponuję również obok szalonej koncepcji nowelizacji ustawy karnej o propagowaniu symboliki komunistycznej, wyeliminować wszystkich urodzonych przed rokiem 1989. Włączając w to również mnie jak i szefa polskiej dyplomacji, gdyż jak jeden brat jesteśmy nosicielami destrukcyjnych zarazek niezdrowego ustroju. Poza tym optuję za wyburzeniem wszelkich budowli postawionych ręką uciemiężonych proletariuszy. W ogóle zwalcujmy wszystko, a na uzyskanej równi postawmy unowocześniony Lunapark, będący symbolem absolutnie odrodzonej Polski.

piątek, 6 listopada 2009

Industrialność odczuć

Jestem, choć nie proszę o przedłużenie wizy na obecność. Tam, gdzie strzępy ludzkich trosk, znajduje się również imitacja mojej osoby, skulona w niemym geście w zwałach zardzewiałych blach. Rękoma poszukuję własnej tożsamości w nawałnicach popiołów minionych pór roku. A odgłos pękającego szkła nie wbija się w zmysł słuchu, tak intensywnie jak niegdyś, za czasów wypalania cegieł sumieniem pełnym gwoździ. Mogiły wygasłych kominów snują się nad szarymi pejzażami obumarłych miast. Smog trwogi wypełnia stopniowo moje nozdrza. Wiem, że nadchodzi czas w którym iskry nadziei, wybijane są przez zgrzyt zębatych kół w zegarach pozbawionych uwagi. A potęga ludzkich rąk, bezowocnie szuka drogi ucieczki z łańcuchów coraz to bardziej wyszukanych potrzeb samozaspokojenia.

środa, 4 listopada 2009

Nieprzychylność

przez zamoknięte ulice
w płaszczu utkanym z dziur
tak, że sam wiatr
chciałby się w nim schronić
szedł niepewnym krokiem
mężczyzna poczęty z cienia
ojciec wszelkich przeciwności

wtorek, 3 listopada 2009

Lapida 28

Tolerancja będąca rezultatem racjonalnego postrzegania zmian zachodzących na przestrzeni wieków wśród społeczeństw, powinna również w sposób racjonalny zachować umiar w tolerowaniu coraz to szerszego pojmowania słowa "wolność".

poniedziałek, 2 listopada 2009

Poniedziałek

Za oknem jeszcze ciemno. Zegar właśnie wybił 5.20. Nadszedł nowy dzień pełny tych samych wrażeń. Do znudzenia przypominający miraż powtarzalności. Personalne déjà vu. Wyjątkiem stanowiło dziś przejrzyste niebo, które w swojej łaskawości nie zalało nas gradem deszczowych łez. Ta pora roku to zazwyczaj najintensywniejszy okres pochmurnej depresji sfery unoszącej się ponad naszymi głowami. Poza tym bez większych zmian. Spacerujący ludzie, pojazdy powolnie ciągnące się w leniwym sznurze po wąskich ulicach, ptaki przewracające skrzydłami we wszystkich kierunkach. Czas jednostajnie wybijający w tym samym tempie sekundy. Te z kolei bezpowrotnie odmierzające przebieg naszego życia, czyniąc z nas memorialny skarbiec doznań, przeżyć, wrażeń i doświadczeń. Możliwy do ponownego przywołania już tylko za pomocą zapisanych tablic, jakimi są nasze wspomnienia. Nigdy jednak w formie realnej.

niedziela, 1 listopada 2009

Kaprysy przyrody


zmiana pogody
nastrojowa huśtawka
dzikiej natury